<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Stopka Nazimek
Tytuł Sabała
Podtytuł Portret, życiorys, bajki, powiastki, piosnki, melodye
Wydawca L. Zwoliński i Spółka
Data wyd. 1897
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXV.

S

Szliśmy wąskim źlebem, zawalonym olbrzymiemi kamieniami. Na każdy z nich musieliśmy się wspinać, by zeń się zsunąwszy, ponownie na następny się drapać.
Trud był podwójny, bo nietylko strome ściany, miejsca »śtyrbne«, tamowały nam drogę, ale gęsta mgła przysiadła cały źleb i nie pozwoliła się nam oryentować w tem morzu kamieni.
Sabała, choć trzy razy od każdego z nas starszy, suwał się sprytnie, jak lis, wąchając we mgle. To znów wlepiał bystre oczy w kamienie, jak gdyby usiłował je poznać i według nich się kierować.
Nagle spostrzegł gruby kłąb mgły, pędzonej od doliny ku szczytom, a zwróciwszy się do nas, tak zaczął mówić:
— Niek — prosem piéknie — siedzom, bo mgły idzie mocki, a zé jom wiater pilno duje, to jéj mu hnetki braknie i ustanie duć — haj.
Popatrzył po nas. Oglądaliśmy się tchórzliwie, chcąc zmiarkować, skąd deszcz najprzód lunie.
Spostrzegł naszą trwogę Sabała, a widząc, że w nim pokładamy całą nadzieję wydobycia się z tej matni, kazał nam powłazić pod olbrzymich rozmiarów granit i czekać.
Sam zaś stojąc przed nami, tak zaczął opowiadać:
— Kazdy cłek, zeby hłop był mądry — to ta prosem piéknie, ni ma takiej biédy, coby sie jéj obronić ni móg. Ino coby miàł rozum w głowie — haj.
Ràz było dwok kumotrów i stràśnie sie radzi widzieli, a nika ś nimi nijakiéj zwady na wspólnictwie nie było — haj.
I dobrze nie barzo, co sie nie robi, przýsła na jednego ś nik horość i juz miał umrzéć. Kie drugi nie zacnie biadkać i płakać, bo mu sie go luto stało — haj.
Jaze zahodzi do jego hàłupy, a tam bek baby i dziecýsk, jaze sie po kątak ozlégało — haj.
Patrzý, patrzý i uźràł djabła, co se whodziéł do izby na przodku, a janioł za nim na zadku seł — haj.
Toz to pote ozkazował se diasek, a janioł musiàł w kącie ciho stàć, bo woloru do duse ni miàł nijakiego — haj.
Przýhodzi hłop ku niemu i tak mu padà:
— Cý — prosem piéknie — przýśliście mi kumotrà zabrać, cý jako? Jak go bedziecie brać, — haj — to wàs łapiem i sýćkik cýsto, piéknie doimentu na błoto zbijem i powyrucom.
Nie wiedziàł, prosem piéknie ik miłości, z kim gadàł — haj.
Jaze mu janioł tak padà:
— Jà go ta brać ni moge, bo on nie mój.
— A cýjze je?
— Djabłów.
— E, jakoz wiecie?
— Wiém barz dobrze i ty sàm bedzies widziàł. Zjé, kie umre, a dusa bedzie ś niego wychodzić, to dyabeł bee przý głowie stàł. — Dyasek se duse weźnie — haj.
Hłop, ze był cłek mądry, dyabła sie nie bàł i poseł do głowy po rozum, a nie ka inyndyj i zacon myśleć.
Jaze dobrze nie barzo, co sie nie robi, liémze na świtanie namiéniało, kié kumoter miał umiérać.
Toz to hłop wartko przez noc zrobiéł pościél na kołowrocie. Pilno kumotra na niom przeruciéł — haj.
Kié juz — prosem piéknie — śmierztecka przýsła, wte sie dyaboł biere ku głowie — haj — a janioł ku nogom.
I dobrze nie barzo, co sie dyaboł zagramolił i stanon przý głowie, jako ma być — haj — hłop se ta ino zwyrtnie kołowrote i dyaboł sie przý nogak naseł — haj.
I dobrze nie barzo, kcieli sie na uwziętego przetrzýmać, ale hłop kręciéł i kręciéł, jaz dyabłowi sie sprzýkrzyło, zgniewał sie i uciók — haj a janioł zabràł duse do nieba — haj.
Ta — prosem piéknie ik miłości — padajom sićko, ze ka dyascý ni mogom, to babe poślom, ale jà tak uwazujem, ze ka baba i janioł ni mogom, to jesce hłop poradzi, ino zeby miał scýpte rozumu w głowie, a nie śmieci — haj.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Stopka Nazimek.