Sensacyjny zakład/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sensacyjny zakład |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 17.3.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Warninghous przybył do mieszkania swej córki, która oczekiwała go z niepokojem i niecierpliwością. Na widok radosnego uśmiechu na zatroskanej ciągle dotąd twarzy starca krzyknęła radośnie i rzuciła się w jego objęcia.
— Ojcze kochany, widzę po twej twarzy, że znalazłeś pomoc.
— Tak, droga moja — odparł sir Warninghous — pomógł mi ktoś, na którego nie liczyłbym nigdy w życiu.
— Czy powiesz mi kto?
— Nie zgadłabyś nigdy w życiu, choć gazety pełne są codzień jego nazwiska.
— Nie wiem o kim mówisz?... Czy możesz mi wymienić imię swego dobroczyńcy?
— Lord Stamford — odparł starzec.
Córka jego zamyśliła się i odparła.
— Lord Stamford? Nie znam tego nazwiska, ojcze... Pewna jestem, że nigdzie go dotychczas nie słyszałam.
— Masz rację, moje dziecko... Prawdziwe jego nazwisko brzmi inaczej. Mogę ci w ścisłej dyskrecji powiedzieć, że lord Stamford to nikt inny tylko lord Lister, lub jak go nazywa policja, John C. Raffles.
— Raffles? — powtórzyła niedowierzająco młoda kobieta. — Czy to na pewno Raffles?
— To Raffles z całą pewnością. Musiałem ci to powiedzieć, ale chcę, abyś tę wiadomość zachowała dla siebie.
— I to on pożyczył ci tak olbrzymią sumę?
— To on.
Nagle sir Warninghous przerwał, nastawiając uszu i rozglądając się lękliwie dokoła.
— Czy jesteś pewna, że nikt nas nie podsłuchuje w sąsiednim pokoju? Zdawało mi się. że słyszę jakieś hałasy?
— Nie, ojcze. Jestem sama w mieszkaniu. Prócz mnie nie ma tu nikogo.
— A twój mąż, dzięki któremu przeżyłem tyle okropnych chwili w mym życiu? Obiecałem Rafflesowi, że się z nim rozwiedziesz.
— Nie ma go w domu, ojcze, przynajmniej tak sądzę. Wydałam surowy zakaz służbie, aby go nie wpuszczała przez próg.
Córka Warninghousa była w błędzie. Mąż jej zdołał uśpić czujność domowników i wślizgnąć się jak wąż do domu, z którego go wypędzono. Zaczaił się w sąsiednim pokoju przy drzwiach. Wstrzymał oddech.
Dźwięki rozmowy prowadzonej w sąsiednim pokoju dochodziły go z całą wyrazistością. Szatański uśmiech rozjaśnił jego oblicze. W oczach zapaliły się ironiczne błyski. Zacisnął pięści i szepnął:
— Niech mnie Bóg skarżę, jeśli moja poranna wyprawa mi się nie opłaci sowicie. Wiem przynajmniej teraz, skąd stary wydostał tyle pieniędzy i z jakiego źródła będę mógł czerpać w przyszłości. Ta wiadomość to dla mnie złota żyła: lord Stamford i lord Lister są jedną i tą samą osobą, której właściwe nazwisko brzmi John C. Raffles.
Sądzę, że mój nowy znajomy z radością przyjmie moje skromne żądanie. Poproszę go o drobnostkę. O sto czterdzieści tysięcy funtów sterlingów. Cóż to znaczy dla takiego pana? Jeśli nie zadośćuczyni mym skromnym żądaniom, wydam go w ręce policji. U licha, ależ to będzie zabawa.
Kocim ruchem wysunął się z pokoju, i tylnym wejściem opuścił mieszkanie. Nikt ze służby a tym bardziej nikt z państwa nie spostrzegł niepożądanego gościa.
Sir Warninghous wraz ze swą córką zasiedli do stołu. Po raz pierwszy od długiego bardzo czasu stary pan jadł spokojnie i z dużym apetytem. W duszy błogosławił nieustannie lorda Edwarda Listera. Nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że we własnym jego domu zrodziło się dla jego dobroczyńcy nowe niebezpieczeństwo. Córka, szczęśliwa z metamorfozy, jaka zaszła w jej ojcu, wpatrywała się w niego z rozczuleniem. I jej myśl biegła nieustannie ku Tajemniczemu Nieznajomemu, który przywrócił spokój i dobre imię biednemu starcowi.
— All right — rzekł Raffles. — proszę wprowadzić tego pana do mego gabinetu. Przyjdę tam za chwileczkę. Proszę nie opuszczać pokoju aż do momentu mojego nadejścia.
Lister i Charles Brand zajęci byli właśnie pracą przy jakiejś dziwacznej maszynie. Wyglądali jak zwykli rzemieślnicy, gdy lokaj zaanonsował im przybycie jakiegoś jegomościa, który nie chciał podać swego nazwiska.
— Dobrze, proszę pana.
Służący wyszedł z pokoju, aby spełnić rozkaz swego chlebodawcy.
— Kto to może być?
— Nie wiem, ale zaraz się o tym dowiemy..
Nie zdejmując błękitnego fartucha, jaki zwykli nosić przy pracy rzemieślnicy, Raffles szybko wbiegł na schody.
Gość ze zdziwieniem spojrzał na stojącego przed nim prostego robotnika i obrzucił go pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów.
Dziwny robotnik zatrzymał się tuż przed nim i zapytał:
— Z kim mam przyjemność?
— Nie wiem czy jest pan upoważniony do tego rodzaju pytań. Pragnę mówić z lordem Edwardem Listerom osobiście a nie z jednym z jego robotników.
— Proszę mi wybaczyć moje robocze ubranie. Wolne chwile poświęcam pracy ręcznej i często bardzo nie mam czasu aby zmienić ubranie. Nie mogę sobie niestety przypomnieć, gdzie miałem przyjemność pana poznać.
— To nie ma nic do rzeczy — odparł nieznajomy.
— Nawet bardzo wiele — rzekł Raffles. — Zaciekawi mnie pan niezmiernie, ponieważ bardzo niewiele osób w Londynie ma zaszczyt znać moje nazwisko rodowe.
— All right — rzekł mister Penning — jestem zięciem sir Warninghousa.
— Ach tak! — gwizdnął przeciągle Raffles. — Zjawił się pan nareszcie. To zmienia zupełnie całą sytuację. Zechce pan usiąść, gdyż mamy kilka rzeczy do omówienia. Skąd wziął się pan nagle w moim mieszkaniu?
— Nie przyszedłem tu na żadne rozmowy... Mam zamiar, tak jak mój teść, zawrzeć z panem pewien interes.
— Ejże? — rzekł lord Lister. — Czy mógłbym wiedzieć jakiego to rodzaju interes sprowadził pana do mnie?
— Potrzebuję pieniędzy.
— I ja również.
Prowokacyjnym gestem Werner Penning odrzucił w tył głowę i z pod zmrużonych powiek przyjrzał mu się prowokująco. Odpowiedź Rafflesa nie zadowoliła go.
— Bardzo przepraszam, lordzie Lister — rzekł. — Sprawa, czy pan ma, czy nie ma pieniędzy mało mnie obchodzi. W ciągu dzisiejszego dnia muszę mieć dziesięć tysięcy funtów sterlingów.
Raffles gwizdnął po raz wtóry, zaśmiał się i rzekł:
— Zupełnie skromne żądanie... Dla człowieka zamożnego zadość uczynienie takiej prośbie jest głupstwem jeśli oczywista ma te sumę do swej dyspozycji.
— Mam nadzieję, że pan zmięknie. Lubię rozmowy krótkie i rzeczowe. Szanuję ludzi, którzy potrafią należycie wyzyskać swoje stosunki i wykorzystać każda pomyślną okazję.
— Ma pan najzupełniejszą rację — odparł Raffles, śmiejąc się. — Ludzie tacy jak ja nie zdarzają się codzień. Może byśmy jednak pomówili z sobą rozsądnie? O której godzinie potrzebne są panu te pieniądze?
— Najlepiej by było — odparł człowiek interesu — gdybym mógł otrzymać natychmiast czek.
— Żałuję niezmiernie, że nie rozporządzam w tej chwili płynną gotówką w takiej wysokości. Postaram się w ciągu dnia uzyskać żądaną sumę.
Nieznajomy podniósł się.
— Jestem pewien, że zdobędzie pan tę sumę w swoim własnym interesie. Proszę o dostarczenie mi jej dziś do godziny czwartej po południu. Liczę na to. Jeśliby pan nie spełnił mego żądania, mogłyby z tego tytułu wyniknąć dla pana dość duże nieprzyjemności i niepożądane komplikacje.
— Niechże się pan nie niepokoi o taką bagatelkę — odparł Raffles. — Proszę przyjść do mnie o godzinie czwartej a wypłacę panu tę sumę. Zdaje mi się, że wszystko zostało między nami powiedziane?
— Najzupełniej — odparł Werner Pennink.
— Wybaczy mi pan, że wrócę teraz do mojej pracy — rzekł lord Lister na pożegnanie. — Zobaczy my się o umówionej godzinie.
Gość ukłonił się i uczynił taki ruch, jak gdyby chciał uścisnąć dłoń Listera. Lord Lister udawał, że tego nie widzi i zadzwonił na służącego.
— Proszę odprowadzić tego pana aż do wyjścia.
Obaj panowie wymienili zimne ukłony, po czym Raffles powrócił do swego zajęcia.
— Skończone? — zapytał Charley Brand, stojąc przed palnikiem gazowym, na którym nagrzewał kociołek z jakimś klejem.
— Pozbyłem się mego gościa.
— Czego chciał od ciebie?
— Malutki szantażyk — rzekł Raffles z ironicznym uśmiechem. — To zięć sir Warninghousa. Zdawało mu się, że ma mnie w swym ręku. Wypłatam mu figla, po którym będzie się miał spyszna.
— Widzisz, ile przykrości sam sobie sprowadzasz przez swe dobre serce. Ten człowiek naprowadzi prawdopodobnie policję na twoje ślady i po raz nie wiem który stracimy naszą cudną rezydencję na Regentpark.
— Nie obawiaj się, mój chłopcze — odparł Raffles. — Ta rzecz nigdy nie nastąpi.
Wzięli się obydwaj do pracy i z dobrą godzinę krzątali się koło dziwacznej maszyny. Lord Lister, ukończywszy robotę, wszedł do swych prywatnych apartamentów i połączył się telefonicznie z sir Warninghousem.
— To pan, lordzie Lister — zapytał kupiec, poznawać w aparacie głos swego dobroczyńcy.
— Tak, to ja, mam do pana bardzo pilny interes.
— Jaki? — zaniepokoił się kupiec. Obawiał się, że lord Lister zmienił plany i postanowił cofnąć gwarancję. Wówczas najpiękniejsze jego plany obróciły by się w niwecz.
— Sprawa ta nie stoi w żadnym związku z losami naszej umowy gwarancyjnej — rzekł lord Lister, jak gdyby zgadując bieg myśli starca.
Po drugiej stronie drutu dało się słyszeć westchnienie ulgi.
— Przyjeżdżam natychmiast — odparł kupiec, odkładając telefon. Istotnie w kwadrans po tej rozmowie sir Warninghous pukał delikatnie do drzwi gabinetu lorda Listera. W przerażeniu wysłuchał opowiadania Rafflesa o niecnym postępku jego zięcia.
— Na miłość Boską, drogi lordzie — zawołał. — Ten człowiek jest zdolny do wszystkiego! Co zamierza pan teraz począć?
— Mój plan jest nader prosty — odparł Raffles. — Musiny na pewien czas unieszkodliwić tego człowieka.
— Ale jak? — zapytał sir Warninghous. — Nie uda nam się skłonić go do wyjazdu. O ile go znam, jeśli nie otrzyma on żądanej sumy, gotów jest pójść na policję i wydać wszystko.
— Nie będzie mógł pójść na policję z tego prostego względu, że nie będzie zdolny w ogóle do chodzenia... A propos: czy zna pan doktora Halberta?
— Nie, żałuję niezmiernie.
— Well — ciągnął dalej Raffles. — Doktór Halbert jest członkiem klubu Alabama i posiada w jednej z miejscowości położonej na południe od Londynu małe świetnie urządzone sanatorium dla neurasteników. Musimy natychmiast udać się do niego i sprowadzić ze sobą najdroższego Wernera Penninka.
Niech mi pan zostawi całą tę sprawę. Zobaczy pan, że wszystko się doskonale ułoży.
Obydwaj panowie wyszli z willi i wsiedli do auta. Przybywszy na miejsce lord Lister rozpoczął swe opowiadanie:
— Przedstawiam panu, drogi doktorze, sir Warninghousa, właściciela znanych zakładów mieszczących się na Picadilly Street. Sir Warninghous zamierza umieścić w pańskiej klinice swego żęcia, który, niestety, od paru dni zdradza niepokojące objawy choroby umysłowej. Ten biedny człowiek uroił sobie, że ja, lord Stamford, jestem owym sławnym Rafflesem, poszukiwanym napróżno przez policję całego świata. Biedak grozi mi szantażem i innymi podobnymi głupstwami. Uroił sobie ponadto, że jego teść utrzymuje również jakieś zakazane stosunki z Rafflesem. Ponadto popełnił on cały szereg niesłychanych czynów jak naprzvkład: fałszowanie weksli, czeków i t. p.
— Jest to wyraźny przypadek chorobliwych urojeń, rozdział osobowości połączony z manią prześladowczą — zauważył doktór Halber: — trzeba jaknajszybciej sprowadzić do mnie chorego. Ostrzegani pana z góry, że w większości tych wypadków wyzdrowienie jest prawie wykluczone.
— Najważniejsze dla nas w chwili obecnej jest odseparowanie go od otoczenia — rzekł Raffles. — Jest on niesłychanie szkodliwy. Teść jego, jak mi to przed chwilą wyznał, poniósł przez niego straty w wysokości wielu tysięcy funtów sterlingów.
— Należy żałować, żeście panowie nie sprowadzili go do mnie wcześniej — rzekł doktór Halbert.
Po ukończeniu wstępnych formalności sir Warninghous i Raffles rozstali się i każdy z nich poszedł w swoją stronę.
Punktualnie o godzinie czwartej Werner Pennink zjawił się w willi Rafflesa. Raffles przyjął go z otwartymi prawie ramionami i w najuprzejmiejszy, sposób poprosił go, aby zechciał towarzyszyć mu do bankiera, gdzie podniesie pieniądze i wypłaci mu żądaną sumę. Ostrożny zazwyczaj nicpoń nie odważył się ani przez chwilę przypuścić, że Raffles gotuje mu pułapkę. Zorientował się dopiero wówczas, gdy lord Lister zatrzymał się przed ślicznym domkiem, stojącym w starannie utrzymanym ogródku, który niczym nic przypominał banku. Lord Lister nacisnął guzik od dzwonka.
Niewyraźne podejrzenia poczęły kiełkować w mózgu Penninka.
Drzwi otwarły się, zatrzaskując się za nimi automatycznie. Dopiero gdy spostrzegł dozorców prowadzących chorych, mister Pennink domyślił się, że zakpiono z niego w sposób oczywisty.
— Gdzie jestem? — zapytał.
— Proszę wejść — odparł Raffles. — Mój bankier zjawi się tu lada chwila.
— Mam wrażenie, że wpadłem w pułapkę — zawołał Pennink. — Nie zrobię ani kroku dalej. Otwórzcie drzwi: chcę wyjść!
Portier, przyzwyczajony do podobnych scen, pociągnął za dzwonek. Natychmiast przybiegło kilku silnych dozorców. Nałożyli szarpiącemu się Penninkowi kaftan bezpieczeństwa i zamknęli w osobnej celi.
Ostatnie zdanie, jakie dobiegło do uszu biednego więźnia, wypowiedziane zostało z niemałą ironią przez Rafflesa:
— Niech się pan tam dobrze bawi, drogi przyjacielu. Może w samotności pozna pan nareszcie prawdziwą wartość pieniądza.
Lord Lister, zamieniwszy kilka słów z doktorem Halbertem, opuścił zakład. Miał uczucie, że uwolnił społeczeństwo na czas pewien od niebezpiecznego szkodnika. Z poza okratowanych okien i pancernych drzwi łotr nie mógł czynić krzywdy nikomu.