Siostry bliźniaczki/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siostry bliźniaczki |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1896 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zamek Fenestranges, należący do gminy tejże nazwy i położony w środku trójkąta utworzonego przez miasto Metz, Nancy i Strasburg, a więc w pobliżu granicy Wielkiego Księztwa Badeńskiego, należał niegdyś do książąt lotaryńskich.
Zbudowany przed czterema przeszło wiekami na wzgórzu, wśród odwiecznego lasu, z którego utworzono park, otoczony murem, zachował, pomimo tak długiego istnienia, charakter czasów feodalnych, zarówno jak i jego właściciel, hr. Emanuel d’Areyne, który chociaż liczył już siedemdziesiąt cztery lata życia, imponował jeszcze powagą i postacią swych przodków, co tyle sławy przyczynili swemu krajowi.
Hrabia był wzrostu słusznego, miał chód pewny, jak przed trzydziestu laty, ramiona szerokie, jak gdyby przeznaczone do dźwigania zbroi i rękę silną, zdolną do szermierki z najcięższą lancą lub szablą.
Na twarzy jego zaledwie gdzieniegdzie rysowało się kilka zmarszczek, oczy nie utraciły dawanego blasku, tylko mocno czerwona cera, którą śnieżnej białości włosy na głowie i brodzie czyniły jeszcze jaskrawszą, wskazywała usposobienie do apopleksyi.
Była godzina ósma wieczorem, a w wielkiej sali, której ściany przybrane były w portrety przodków w zbrojach, hełmach lub kostiumach dworskich, ani jedna lampa nie była jeszcze zapaloną, ale chwilami przerywane światło, napełniało frontowe pokoje zamku.
Zdala dolatywał głuchy odgłos strzałów karabinowych i złowrogiem echem odbijał się od stoku gór i ściany lasów.
Hrabia z zaciśniętemi pięściami i wzrokiem pełnym nienawiści i gniewu, stał u wielkich, wychodzących na balkon drzwi oszklonych, badając horyzont i z niepokojem przysłuchując się kanonadzie.
Tuż za wioską, od godziny piątej po południu, toczyła się nierówna mordercza walka pomiędzy jedną dywizyą armii francuzkiej i całym korpusem wojsk niemieckich.
Nagle uderzył nogą w posadzkę i zawołał:
— Więc znowu zwyciężyli! Czyżby sam Bóg był przeciw nam i przeklął Francyę!
Przystąpił jeszcze bliżej do okna, oparł czoło o szybę i w tej pozycyi stał kilka minut.
Wtem uwagę hrabiego zwrócił lekki szmer.
Któś zapukał do drzwi.
Hrabia postąpił na środek sali i rzekł:
— Proszę wejść.
Mężczyzna, liczący około pięćdziesięciu lat, ubrany w kostium czarny, przestąpił próg z lampą w ręku i postawił ją na stole, poczem stanął nieruchomy, jak gdyby oczekiwał na zapytanie.
Był to lokaj hrabiego, a zarazem zaufany powiernik.
— Ach! to ty Renaud... — rzekł hrabia. — Przychodzisz zapewne z jaką wiadomością i że dobrą?
— Niestety, panie hrabio, przeciwnie. Niemcy zajmują drogę do Nancy.
— I posuwają się naprzód?
— Tak jest, gdyż huk dział zbliża się.
— A nasi cofają się! Więc znowu zwyciężyli nas! — rzekł hrabia drżącemi ustami z upokorzenia i wściekłości.
Przez kilka minut chodził po sali wymawiając wyrazy niezrozumiałe, poczem zatrzymał się przed służącym.
— Czy Rajmund Ichloss jest w zamku? — zapytał.
— Niema panie hrabio, wyszedł.
— Sam?
— Sam.
— Uzbrojony?
— Tak.
— Dokąd poszedł?
— Do naszych.
— Poświęcenie bezużyteczne — westchnąwszy głęboko, rzekł stary hrabia. — Jesteśmy bezsilni wobec liczby przeważającej.
— Nie bylibyśmy bezsilnymi, gdyby wszyscy schwycili za broń — zauważył Renaud.
— Masz zupełną słuszność, lecz na nieszczęście niewielu jest takich: Dla tego też tem większy hołd oddaję ich męztwu i patryotyzmowi. Te walki, toczone w cieniach nocy, są niebezpieczne, a ci, co odważają się na nie, to bohaterowie! Lecz co może uczynić jeden przeciw stu? Jeżeli Rajmund zostanie zabitym, śmierć jego nie posłuży do niczego. Czyż Bóg zachował mi życie dla tego, bym patrzał na siłę brutalną, tryumfującą nad prawem i depczącą je stopami?
Hr. d’Areyne mówiąc to, ożywiał się stopniowo, gniew wydymał żyły na jego skroniach, purpurowa cera twarzy przechodziła w fioletową.
— Niech pan hrabia uspokoi się — błagał Renaud głosem wzruszonym.
— Czyż mogę mówić spokojnie wobec tego co się dzieje?
— Pan hrabia szkodzi sobie...
— Wszystko mi jedno! Pragnąłbym nie żyć... Ach, czemuż nie umarłem przed tą wojną fatalną? Zazdroszczę tym, co zeszli ze świata, nie widząc Francyi poniżonej i zwyciężonej.
Oczy hrabiego zabiegły krwią, żyły na skroniach wzdymały się coraz więcej.
Nagle odwrócił się ku drzwiom, przez które wszedł człowiek liczący lat trzydzieści pięć, ubrany w kostium myśliwski z karabinem w ręku.
— Jesteś Rajmundzie! Co słychać? — zapytał hrabia.
— Klaudyusz Reis został zabity.
— Znowu o jednego mniej.
— Jakób ranny niebezpiecznie. Musieliśmy cofnąć się, gdyż otoczono nas.
— Więc znowu porażka!
— Znowu i tak ciągle! Jesteśmy zgubieni — z wściekłością zawołał Rajmund.
— Zgubieni — nie. Jest jeszcze nadzieja.
— Bo pan nie wie wszystkiego... Sedan został wzięty przez Niemców.
— Hrabia otworzył usta, by wydać okrzyk zgrozy, lecz głos zamarł mu w gardle.
— Armia francuzka została wziętą do niewoli.
— To być nie może! — wyjąkał hrabia.
— Marszałek Bazaine z dwustotysięczną armią oblężony w Metz.
— Rozbije oblegających i rozpocznie walkę
— Dalsza walka jest niemożliwą... Cesarz poddał się prusakom!
Hrabia krzyknął ze zgrozą.
— Więc to koniec świata! Za dwa tygodnie prusacy będą pod bramami Paryża, i ziemia nie pochłonie ich, nasze działa nie spiorunują tych hord dzikich!
Wzburzenie hrabiego doszło do ostatnich granic. Piana pokazała się w końcach ust jego, granatowa twarz zamieniła się nie do poznania
Nagle konwulsyjnie drżące usta przestały wydawać słowa, i hrabia jak podcięty toporem runął całą postacią na posadzkę.
Rajmund Schloss i Piotr Renaud rzucili się, by go podtrzymać, lecz było już za późno.
— Boże mój! — zawołał lokaj przestraszony. — To atak apoplektyczny. Obawialiśmy się tego! Od czasu tych strasznych wypadków, hrabia ciągle był wzburzony.
— Co tu robić?
— Biegnij czemprędzej po doktora.
— Gdzie ja go teraz znajdę?
— Przy ambulansach wojskowych.
Rajmund podbiegł ku drzwiom.