Siostry bliźniaczki/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siostry bliźniaczki |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1896 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od opowiedzianych w poprzednim rozdziale wypadków upłynęło cztery miesiące i nadszedł dzień 18 stycznia 1871 r.
Paryż od 15 września 1870 r. był oblężony przez wojska niemieckie.
W kilku potyczkach wyczerpane wojska francuzkie zdobyły nad nieprzyjacielem przewagę, lecz jakież znaczenie mogły mieć te drobne zwycięztwa wobec klęsk tylu?
Na wschodzie armia Bourbakiego zmuszoną została przekroczyć granicę szwajcarską, na zachodzie uległa przeważnej sile wroga.
Tymczasem wojska paryzkie, nic nie wiedząc o tych strasznych katastrofach myślały ciągle o wielkiej wycieczce, w celu przebicia się przez armię niemiecką i połączenia się z nieistniejącemi już armiami francuzkiemi. |
Dzień 18 stycznia był dla Paryża sto dwudziestym siódmym dniem głodu i cierpień. Od dwóch już tygodni zmniejszono porcye żywności do rozmiarów minimalnych.
Na lewym brzegu Sekwany granaty niemieckie pękały na dachach domów, a jednak Paryż nie poddawał się, marł z głodu, lecz walczył dalej.
Dnia 19-go rano we wszystkich dzielnicach rozlepiono na murach proklamacyę następującą:
„Obywatele!
„Nieprzyjaciel zabija nasze żony i dzieci, dniem i nocą bombami i granatami zasypuje nasze szpitale.“
„Do broni!“
„Każdy, mogący dźwignąć karabin, niech spieszy do szeregu; ci zaś, którzy zazdroszcząc braciom heroizmu z braku sił nie mogą podążyć za nimi, niech w razie potrzeby z rezygnacją poniosą wszelkie ofiary i dadzą tem dowód swego poświęcenia dla ojczyzny.“
„Gińmy, lecz zwyciężmy!
„Niech żyje Rzeczpospolita!“
Proklamacya ta podpisana była przez członków rządu, ministrów i sekretarzy rządowych.
Publiczność po odczytaniu jej była przekonaną, iż wkrótce stoczoną będzie bitwa stanowcza.
Od dwóch dni wielki ruch wojska widoczny był we wszystkich dzielnicach Paryża i coraz nowe bataliony zbierały się na drodze, wiodącej do Saint-Cloud.
W okręgu jedenastym kompanie piechoty stały pod bronią i gotowe były do marszu.
Batalion 57-my ze wszystkich innych odznaczał się gorączkową niecierpliwością wzięcia udziału w zapowiedzianej bitwie.
Gilbert Rollin, stojąc na czele kompanii zamyślony, milczący i pochmurny, oczekiwał rozkazu do wymarszu.
Furyer Serwacy Duplat rozdawał żołnierzom żywność.
Naokoło wojska potworzyły się grupy ciekawych, złożone z gwardzistów narodowych, kobiet, dzieci i starców, którzy, wycieńczeni wybladli i głodni, przyszli dodawać odwagi swym krewnym i znajomym.
— Wyzwólcie nas!... Pomścijcie! — wołali.
Jedna z grup składała się z trzech osób: znanego nam już stolarza Pawła Rivat, jego młodej żony i kobiety starszej, liczącej około sześćdziesięciu pięciu lat.
Była to sąsiadka Rivata, mieszkająca przy tej samej co oni ulicy Saint-Maure pod nr 157.
Biedna Janina wielce zmieniła się od owego dnia, w którym widzieliśmy ją powracającą w jednym wagonie z Rajmundem Schlossem, udającym się do Paryża po księdza d’Areynes
Panujący podczas oblężenia niedostatek osłabił ją tak, że tylko siłą woli opierała się chorobie. Ściskała ręce męża i płakała.
— Uspokój się Janino — mówił do niej Paweł — idziemy spełnić nasz obowiązek i usiłować po raz ostatni złamać szeregi niemieckie. Potrzeba z nimi skończyć, by uwolnić Paryż od śmierci głodowej. Nie lękaj się, powrócę.
Byłem w tylu innych bitwach i nie otrzymałem najmniejszej nawet rany i teraz nic mi się nie stanie.
— Zkąd możesz wiedzieć, że powrócisz...
— Przeczucie mi mówi.
— A mnie przeciwnie. Pomyśl tylko, co stanie się ze mną, jeżeli zostaniesz zabity? co stanie się z dziecięciem naszem?
— Nie mów tak Janino, nie zaprzątaj sobie głowy temi smutnemi myślami. Sprawiasz tem przykrość.
— Paweł ma słuszność — odezwała się starsza kobieta. — Niepotrzebnie niepokoisz się, Janino. I ja mam nadzieję, że Paweł powróci, a przez ten czas ja będę z tobą. j
— Słuchaj Pawle, zrób mi jedną łaskę.
— Uczynię wszystko co chcesz!
— Wstąpmy do kościoła św. Ambrożego i poprośmy ks. d’Areynes, aby odprawił mszę na twoją intencyę. Dobrze?
— Doskonała myśl! — zawołała sąsiadka ich Weronika.
— Nie wiem czy będzie dość czasu — Zauważył Paweł — ale dowiem się zaraz.
W tej chwili furyer Duplat ochrypłym od alkoholu głosem zawołał:
— Paweł Rivat!
— Wołają cię, — rzekła Janina:
Paweł, a za nim jego żona i Weronika podeszli ku niemu.
— Jestem — rzekł Rivat.
Co ty tam bałamucisz z babami! Od dziesięciu minut wywołuję cię. Czy otrzymałeś porcyę?
— Otrzymałem.
— Masz tutaj trzy franki żołdu za dwa dni.
— Dziękuję. Mam pana zapytać o jedną rzecz.
— Czy prędko ruszymy?
— Nie wiem. A na co ci ta wiadomość?
— Chciałbym odejść na godzinkę.
— Dokąd?
— Do kościoła św. Ambrożego.
— Ach, ach! do kościoła! — szyderczym tonem powtórzył Duplat. — Chcesz, by cię klecha pobłogosławił, nim ci roztrzaskają mózgownicę?
— To moja rzecz! — odrzekł Paweł zniecierpliwiony.
— Doprawdy? A moja rzecz odmówić ci pozwolenia.
— Odmawiasz pan! — zawołał Paweł głosem podniesionym.
Gilbert Rollin, stojący o kilka kroków i słuchający raportu porucznika, odwrócił się i zapytał:
— Co tam takiego?
Duplat chciał odpowiedzieć, lecz, Janina uprzedzając go, podbiegła do Rollina i rzekła.
— Mąż mój, panie kapitanie, prosił furyera o pozwolenie udania się do kościoła św. Ambrożego, ale on odmówił mu i obraził. Cóż to komu szkodzi, że jesteśmy nabożni? Mąż mój idzie walczyć z niemcami, chciał więc przed bitwą wysłuchać mszy świętej.
— I zapewne prosić o błogosławieństwo dla bachora — szyderczo dodał Duplat, wskazując figurę młodej kobiety.
— Nie do pana mówię — odrzekła Janina, spoglądając nań z pogardą — mówię do kapitana mego męża.
— Co mi za naczelnik! — wmieszała się Weronika. — Wszyscy cię tutaj znają dobrze, panie Serwacy Duplat! Wiemy, ileś wart i dziwimy się, że nosisz galony furyera. Pilnuj swoich obowiązków i nie wtrącaj się do innych.
— Bigoty — zawołał Duplat.
Ale Weronika nie pozostała mu dłużną.
— Prawda — odrzekła — ale każdy z tych bigotów wart tysiąc razy więcej od ciebie panie Duplat. Znamy cię ptaszku!
— Cicho! — zawołał Gilbert Rollin. — Rivat, możesz iść do kościoła, gdyż wyruszamy w południe, a dopiero godzina dziesiąta. Pamiętaj, żebyś się stawił do apelu na wpół do dwunastą.
— Dziękuję, kapitanie.
— Widzisz, panie furyerze, obeszło się bez twego pozwolenia — szydziła Weronika.