<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Siostry bliźniaczki
Podtytuł Powieść
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1896
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Ludność paryzka przez cały dzień 19 stycznia wyczekiwała rezultatu bitwy z niecierpliwością gorączkową i z niezachwianą wiarą, w zwycięztwo wielkie, decydujące.
W zwycięztwie tem widziała zakończenie wszystkich cierpień swoich, rodzice zaś i przyjaciele biorących w walce udział gwardzistów narodowych, przez cały ten czas byli w trwodze śmiertelnej.
Drżące o życie mężów, ojców i synów swoich kobiety tłumnie zgromadziły się u bramy Maillot, gdzie urządzone były ambulanse tymczasowe.
O godzinie trzeciej liczono zaledwie dwustu dwudziestu sześciu rannych, przyniesionych przez służbę sanitarną; ale począwszy od godziny czwartej transporty stały się częstsze.
O szóstej już tysiąc dwustu chorych leżało szeregami na materacach i otrzymywało pomoc lekarzy i chirurgów, przybywających z całej stolicy.
Po opatrzeniu ran odsyłano ich do Paryża, gdzie umieszczano w szpitalach i ambulansach, urządzonych w każdej dzielnicy.
Przybywające z rannymi wozy otaczane były przez tłumy, oczekujące rezultatu wielkiej bitwy, której przerażający zgiełk dochodził aż do miasta
Każdy chciał ich widzieć i przekonać się, czy pomiędzy przywiezionymi nie znajdzie blizkiej swemu sercu osoby.
Dwie kobiety zwłaszcza zwracały na siebie uwagę wytrwałością w poszukiwaniach i rozpytywaniu rannych, a mianowicie: Janina Rivat i matka Weronika.
Blade, zbiedzone, ledwie mogące utrzymać się na nogach, robiły przegląd każdego wozu, przebywającego linię fortyfikacyj pod chorągwią czerwonego krzyża i, nie znajdując Pawła, odchodziły z odrobiną nadziei w sercu.
Zbliżała się noc wilgotna i zimna.
Zdala dochodził jeszcze odgłos kanonady, wozy z rannymi przybywały nieprzerwanym szeregiem.
Nagle zgiełk bitwy ustał i wszyscy doznali niejakiej ulgi.
— Kiedyż nareszcie nadejdzie wiadomość o zwycięztwie!
Dwie godziny upłynęły we względnem milczeniu, przerywanem tylko turkotem wozów ambulansowych.
Wtem rozległ się odgłos bębnów i w tejże chwili w tłumach powstał zamęt nieopisany.
Tysiące ludzi rzuciło się naprzód, lecz odparł ich stojący na służbie batalion gwardyi narodowej.
Za kilka chwil spostrzeżono połyskujące wśród ciemności bagnety i rozróżniono czerwone pantalony.,
Był to oddział, prowadzący około pięćdziesięciu jeńców niemieckich.
Z piersi tłumu wyrwało się entuzyastyczne hura! poczem zaczęto zarzucać żołnierzy pytaniami.
Ale ci złamani i utrudzeni, zbywali pytających milczeniem.
Janina podbiegła do postępującego z lewą ręką na temblaku porucznika i głosem zdławionym zapytała:.
Panie, mój mąż służy w 57-ym batalionie gwardyi narodowej. Czy batalion ten był w ogniu?
— Prawdopodobnie — odrzekł porucznik. — Wszyscy bili się.
Po przejściu tego oddziału nadszedł drugi, trzeci, dziesiąty, w końcu pokazały się szeregi gwardyi narodowej i przebywszy bramę fortyfikacyi, uszykowały się na szerokim chodniku alei.
Oddział ten składał się z pięciu batalionów gwardyi, między któremi był 57-my, a raczej z ich szczątków, wszystkie bowiem były strasznie przerzedzone.
Janina, spostrzegłszy Gilberta Rollina i Serwacego Duplat, zadrżała na całem ciele, pochwyciła Weronikę za rękę i bezwiednie zawołała głośno:
— Pawle! Pawle! To ja... Janina...
Duplat poznał ją i krzyknął brutalnie:
— Milczeć! Zobaczysz, gdy zawołają do apelu.
Uderzono w bębny, poczem Duplat, trzymając listę w ręku, przy świetle latarni, zaczął odczytywać nazwiska żołnierzy.
Po każdem nazwisku następowały odpowiedzi, lecz były one nie jednakowe:
— Jestem.
— Niema.
— Ranny.
— W niewoli.
— Zabity.
— Zabity.
Była to chwila straszna.
Zęby Janiny szczękały, konwulsyjne drżenie poruszało jej ciałem.
Wreszcie Duplat odczytał nazwisko:
— Paweł Rivat!
— Zabity — odrzekł jakiś głos.
Janina uderzyła w powietrzu rękami i padła na ziemię.
Podniesiono ją i posadzono tymczasem pod drzewem na chodniku.
Udający się do jedenastego okręgu wóz ambulansowy odwiózł zemdloną Janinę i jej przyjaciołkę Weronikę do ich mieszkania.
Duplat czytał dalej listę żołnierzy.
Ze stu pięćdziesięciu, którzy rano wyruszyli do bitwy, wróciło zaledwie siedmdziesięciu.

∗             ∗

Dnia 28 stycznia, czyli w dziewięć dni po opowiedzianych przez nas wypadkach, pomiędzy Juliuszem Favrem a hr. Bismarckiem zawarte zostało w Wersalu zawieszenie broni.
Wiadomość o tym układzie ogłoszono w Paryżu 30 stycznia rano, z następującym dodatkiem od rządu:
„Z bólem serca składamy broń. Ani wszelkiego rodzaju cierpienia, ani straty, poniesione w bitwach nie mogły nas zmusić do tej strasznej ofiary. Głód wytrąca nam z ręki broń...
Rząd czynił wszelkie usiłowania w celu złagodzenia goryczy narzuconej przez konieczność. Układy prowadzone były od poniedziałku i dziś wieczorem podpisany został akt, pozostawiający gwardyi narodowej jej organizacyę i broń. Armia, uważana za wziętą do niewoli, nie opuści Paryża. Oficerowie zachowają swe szpady.
Zgromadzenie narodowe zostało zwołane.
Francya jest nieszczęśliwa, lecz spełniła swój obowiązek.“
Paryż miał otrzymać żywność.
Odetchnięto nareszcie po stu trzydziestu siedmiu dniach oblężenia, cierpień fizycznych i tortur moralnych.
W końcu lutego komunikacya na wszystkich kolejach żelaznych została przywróconą i oddaną na użytek publiczności.
Ksiądz d’Areynes przebywał ciągle w pałacu Fenestranges, którego zresztą nie mógł opuścić, lecz dowiedziawszy się o ustąpieniu niemców, postanowił powrócić do Paryża.
Pilno mu było objąć swe obowiązki, zobaczyć swój kościół i swoich ubogich, ale na żądanie hr. Emanuela odroczył wyjazd i dopiero 5-go marca przybył do Paryża,
Chociaż gwardya narodowa nie była ani rozpuszczoną, ani rozbrojoną, jednak Gilbert Rollin podał się do dymisyi.
Był właśnie zajęty przeglądaniem jakichś, papierów, gdy wikary od św. Ambrożego zadzwonił u drzwi.
Henryka powstała i poszła otworzyć je.
Spostrzegłszy swego kuzyna, wydała okrzyk radosny i przywitała go serdecznie.
Z kolei obojętnie powitał go Gilbert.
— Hrabia d’Areynes zapewne już zdrów? — zapytał.
— Zdrów — odrzekł wikary.
— I niema obawy, aby atak powtórzył się?
— Pod tym względem trudno powiedzieć coś stanowczego. Zwykle po pierwszym prędzej lub później następuje atak drugi, a w wieku naszego stryja i przy jego kompleksyi byłby on zabójczym.
— Czy nie będzie niedyskrecyą z mej strony, gdy zapytam co zaszło w Fenestranges podczas pobytu tam księdza?
— Owszem, przecież przyszedłem po to, aby was powiadomić.
— Niech kuzyn siada — rzekł Gilbert, podsuwając krzesło. — Jesteśmy bardzo ciekawi. Hrabia sporządził testament?
— Sporządził.
— Ale kuzyn zapewne nie zna jego treści? — ironicznie zapytał Gilbert.
— Znam, gdyż stryj zasięgał mojej rady.
— I w tym celu wzywał do siebie księdza?
— Rzeczywiście, i żałuję, że niezupełnie usłuchał jej.
— To znaczy, że żona moja została wydziedziczoną? — zapytał Gilbert, marszcząc brwi.
— Mylisz się pan. Tylko, że stryj poczynił warunki i zastrzeżenia, których niepodobna będzie odmienić. Czyniłem wszystko co tylko można było w waszym interesie i wierzcie mi, że staczałem walkę ciężką.
— Tak?
— Pokutujesz teraz, kuzynie, za błędy swoje. Wierz mi, nie mówię tego w znaczeniu wyrzutu, stwierdzam tylko fakt.
— Nigdy o nie nie prosiłem i nie proszę, — odrzekł Gilbert z dumą, w której czuć było gniew...
— Spodziewałeś się jednak...
— Osobiście niczego nie spodziewałem się od hrabiego... Cóż ksiądz uzyskał dla mojej żony?
— Przeczytaj pan to — odrzekł wikary, podając mu kopię testamentu.
Widocznem było, jak Gilbert, czytając, czynił nad sobą wysiłek, aby nie wybuchnąć gniewem, gdyż usta jego drżały, a z oczu tryskała nienawiść.
— Dziękuję księdzu za jego poparcie w naszym interesie — rzekł w końcu. — Wierzę, że użył ksiądz całego wpływu swego, by nakłonić hrabiego d’Areynes do napisania tego testamentu, którego życzliwa dla mnie dążność wzrusza mnie wielce. Jeżeli mające przyjść na świat dziecko dożyje pełnoletności lub małżeństwa, w takim razie Henryka i ja, otrzymamy renty, a raczej jałmużny dwanaście tysięcy franków na rok. Doskonale! Jeżeli zaś nie będzie żyło i moja żona umrze, wtedy nie dostanę nic, nawet dalszej jałmużny! Jeszcze lepiej! Serdecznie dziękuję księdzu za jego rady, udzielone hrabiemu d’Areynes.
— Powiedziałem panu na początku naszej rozmowy — odrzekł wikary, że czyniłem wszystko co mogłem i powtarzam, pokutujesz pan dzisiaj za błędy przeszłości, ale nie sądzę, by testament ten był tak niedogodnym dla pana.
— Ja uważam go za szyderstwo! — zawołał Gilbert, nie mogąc dłużej panować nad sobą. — Dają dochód od kapitału, z którego obdzierają nas na rzecz jakichś zakładów filantropijnych... to hańba!
— Za pozwoleniem, kuzynie, zapominasz, że dochód ten który wynosi sto siedmdziesiąt tysięcy franków, Henryka pobierać będzie aż do pełnoletności waszego dziecka
— A po dojściu do pełnoletności — odrzekł Gilbert gwałtownie — będziemy zmuszeni, po życiu wystawnem, zadowolić się nędzną rentą jak kość do ogryzienia rzuconą nam z łaski!
— W razie śmierci dziecka, Henryka pobierać będzie dochód całkowity.
— A jeżeli ja przeżyję Henrykę, co mi pozostanie? Nędza na starość i w końcu śmierć w szpitalu! Widzę, że uraza hrabiego d’Areynes nietylko nie znikła, lecz została zaostrzoną! Stryj pański prześladuje mnie swą nienawiścią nawet po śmierci!
— Jesteś pan niesprawiedliwym!
— Tak pan mówisz? Sądzę, że treść tego testamentu upoważnia mnie do wyrzeczenia tych słów.
— Stryj nasz obawiał się, abyś pan, otrzymawszy cztery miliony franków, nie wznowił dawnego życia, które już raz doprowadziło cię do ruiny. Dla tego zapisał cały kapitał na rzecz waszego dziecka, a w razie jego śmierci na cele dobroczynne, do czego miał prawo niezaprzeczone. Nie masz pan racyi czynić mu zarzutów.
— Nie mam racyi?
— Najmniejszej, Hrabia pozostawił panu możność wzbogacenia się.
— A to jakim sposobem?
— Przyznasz pan, że suma sto siedmdziesiąt tysięcy franków dla wielu ludzi stanowiłaby majątek.
— Marny majątek! — pogardliwie odrzekł Gilbert.
— Zgoda, ale sto siedmdziesiąt tysięcy franków, składane przez dwadzieścia jeden lat, stanowią trzy miliony pięćset siedmdziesiąt tysięcy franków.
— Więc cóż z tego?
— To: czy siedmdziesiąt tysięcy franków rocznie wystarczyłoby na zaspokojenie waszych potrzeb, a nawet fantazyj?
— Najzupełniej — odrzekła Henryka.
— Niech Gilbert odpowie.
— Zapewne — mruknął Rollin — siedmdziesiąt tysięcy franków dochodu rocznego, może już zabezpieczyć od niedostatku.
— Widzisz więc kochany kuzynie, jak łatwo mógłbyś dojść do majątku; odkładaj tylko każdego roku po sto tysięcy franków, a po dwudziestu latach, gdy dziecko dojdzie do pełnoletności, będziesz miał, kapitalizując procent, przeszło trzy miliony franków. Gdyby, na nieszczęście, wasze dziecko zmarło podczas małoletności i Henryka pozostała nadal użytkowniczką, to oszczędzając w ten sposób dalej, byłbyś na starość równie bogatym jak nasz stryj,
— Rzeczywiście — odezwała się Henryka, Raul ma najzupełniejszą słuszność.
— Tak właśnie myślał hr. d’Areynes — dodał ksiądz, — pisząc ten testament. Tak samo ja mu radziłem i sądzę, że postąpiłem uczciwie.
— Najuczciwiej zawołała Henryka, — i Gilbert to przyzna.
Gilbert, nienawidząc Raula jako człowieka i jako księdza, nie chciał wyznać otwarcie, że wierzył w jego uczciwość, uciekł się więc do wybiegu i rzekł:
— Ale i ksiądz wyszedł nie tęgo na tym interesie.
— Nie potrzebuję, więc nie nie chciałem przyjąć.
— Genialna kombinacya, ułożona przez księdza wraz z hr. d’Areynes, dowodzi rzeczywiście, że działał ksiądz choć nie na moją, to przynajmniej na korzyść mojej żony. Odkładając co rok sto tysięcy franków, możnaby na przyszłość złożyć kapitał znaczny, ale hr. d’Areynes żyje i może żyć bardzo długo, wszystkie więc te piękne nadzieje są zamkami na lodzie. Rozumie się, że kiedyś tak uczynimy, ale kto może zaręczyć, że hrabia nie zniszczy testamentu lub nie zmieni go?
— O to bądź pan spokojnym! Hrabia nie zmieni go..
— Zkąd ksiądz wie o tem?
— Wiem i ręczę. Nie będzie żadnej zmiany i żadnego kodycylu.
— Hrabia napisał testament zapewne w dwóch egzemplarzach? zapytał Gilbert.
— W dwóch.
Giibert zagryzł wargi.
— I jeden z nich złoży zapewne u notarysza?
— Już złożył.
— Czy stryj mówił co o mnie? — zapytała Henryka.
— Mówił.
— Jak był usposobiony dla mnie?
— Bardzo źle. Utracił dawne przywiązanie do ciebie i gdyby nie twój stan odmienny, byłbym napróżno wstawiał się za tobą.
— Więc hrabia zgodził się na poprawienie naszego losu dopiero wtedy, gdy dowiedział się o mającem przyjść na świat dziecku? — zapytał Gilbert.
— Rzeczywiście — dopiero wtedy. Nie mógł zapomnieć przeszłości. Wiesz pan przecież, że Henryka zaślubiła cię wbrew woli stryja i zostawszy pańską żoną pozwoliła ci swobodnie rozporządzać swym majątkiem, pomimo wyraźnych zastrzeżeń w kontrakcie ślubnym. Ażeby być posłuszną panu, przestała słuchać starego stryja, który był dla niej ojcem. Słabość ta uczyniła ją wspólniczką błędów pańskich i doprowadziła do ruiny. Dla tego to stryj nie chciał przebaczyć jej.
— W takim razie, mam słuszność, utrzymując, że należy obawiać się zmiany testamentu.
— Dlaczego?
— Przypuśćmy, że Henryka powije dziecię jeszcze za życia hrabiego i że dziecko to w kilka dni umrze. Wszak to jest rzecz możliwa?
— Bez wątpienia.
— Wtedy testator, okazujący nam swą litość tylko ze względu na dziecko, zmieni swe usposobienie dla nas. Ponieważ nie przebacza przeszłości, czyni z niej broń przeciwko nam i jest nieubłaganym, więc zniszczy testament, dający Henryce prawo użytkowania kapitału.
Wikary nie przewidywał tego i musiał wyznać przed sobą, że rozumowanie Gilberta było trafne.
— Są to tyko przypuszczenia — odparł w końcu. Henryka, pomimo niedostatku doznanego podczas oblężenia, czuje się zupełnie zdrową i nic nie upoważnia nas do przypuszczenia tak smutnego wypadku.
— Który niemniej jednak może nastąpić.
— Gdyby tak się stało — z płaczem rzekła Henryka — jestem przekonaną, że Raul wstawił by się za mną do stryja.
— Wierz mi — rzekł wikary tonem uroczystym — że użyłbym całego wpływu mojego, aby postanowienie stryja nie uległo żadnej zmianie.
Wyjął z kieszeni pugilares i mówił dalej:
— Tymczasem przynoszę ci od stryja sumę, która choć niewielka, dozwoli ci przecież bez niedostatku oczekiwać chwili rozwiązania. Masz tutaj trzy tysiące franków.
Raul dopuścił się szlachetnego kłamstwa; żądał on dla Henryki natychmiastowej pomocy od hrabiego, lecz ten odmówił jej stanowczo Wikary więc dał pieniądze własne.
Młoda kobieta wzięła bilety bankowe i rozpłakała się, lecz Gilbert pozostał milczącym, niewzruszonym.
Ksiądz uścisnął rękę swej kuzynki, ukłonił się jej mężowi i wyszedł.
Gilbert był zgnębiony.
Dlaczego?
Udzielona przez Raula wiadomość powinna była uwolnić go od wszelkiej obawy o przyszłość. Hr. d’Areynes pozostawi swej bratanicy sto siedmdziesiąt tysięcy franków renty rocznej na przeciąg przynajmniej dwudziestu jeden lat. Było to więc niespodziewane przejście z niedostatku do zamożności! Był to majątek!
Czegóż Gilbert mógł pragnąć więcej?.
Czego? pragnął całkowitego kapitału, który mu się z rąk wymykał, milionów, które mógłby roztrwonić na różne fantazye, kaprysy i zaspokojenie swych namiętności!
Tymczasem wypieszczone w myślach marzenie zostało nagle rozwiane i zamiast milionów Gilbert uzyskiwał tylko rentę i to na czas ograniczony.
To kpiny!
A jeżeli Henryka umrze, co mu wtedy pozostanie? Nic! Znowu niedostatek, a może nędza!
Oszczędzać, by złożyć kapitał własny, jak radzi ksiądz d’Areynes? Odmawiać sobie uciech życia na wielką skalę, gdy można było pozwolić sobie na nie — byłoby szaleństwem!
A jeżeli dziecko umrze za życia hrabiego d’Areynes, co wtedy nastąpi?
Ksiądz nie chciał wyraźnie odpowiedzieć na to pytanie, ale to jasne, że hrabia sporządzi testament drugi, w którym wydziedziczy Henrykę, gdyż obdarował ją tylko ze względu na dziecko.
Ach! czemu ten przeklęty starzec nie skonał zaraz po napisaniu ostatniej swej woli!
Hrabia może żyć jeszcze długo. W jego wieku dusza zębami trzyma się ciała. Niech pożyje dwa, trzy lata, a on, Gilbert, by nie umrzeć z głodu, będzie musiał znowu uciekać się do rozmaitych środków upokarzających.
Weź to — rzekła Henryka, podając mu otrzymane od Raula pieniądze. — Ja wierzę, że Bóg nie opuści nas, gdyż jeden z najgodniejszych sług jego opiekuje się nami. Nasze dziecię będzie kiedyś bogate, bardzo bogate... Czegoż możemy żądać więcej, czy mieliśmy prawo? Stryj mój ustąpił tylko na gorące prośby Raula. Powinniśmy mu być za to wdzięcznymi! Ma racyę mówiąc, że możemy składać po sto tysięcy franków rocznie. Gdy dziecię nasze dojdzie do pełnoletności, będziemy bogaci.
— Bogaci! — odrzekł Gilbert z goryczą — daleko do tego!
— Prawda, ale tymczasem będziemy pracowali i cieszyli się przyszłością.
— Jeżeli kiedy nastąpi. Ja wierzę tylko w teraźniejszość, a ta wcale nie jest wesołą.
— Dlaczego wątpisz?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.