Siostry bliźniaczki/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siostry bliźniaczki |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1896 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gilbert podrażniony odrzekł brutalnie.
— Pomówimy o tem później! Zanadto ufasz pięknym słowom tego jezuity. Ja widzę w nich pułapkę i nie ufam.
— Jaką pułapkę?
— Dość tego! Idź do swego pokoju, gdyż nie mam czasu rozprawiać z tobą dłużej.
Henryka powstała i mała odejść, gdy wtem u drzwi rozległ się dźwięk dzwonka.
— Kogo tam dyabli niosą jeszcze?
Była to Weronika, sąsiadka Janiny Rivat.
— Czy tu mieszka pan Gilbert Rollin? — zapytała.
— Tutaj — odrzekła Henryka. — Nie poznaje mnie pani?
Nie... — a po chwili dodała: — przypominam sobie. Widziałam panią w kościele św. Ambrożego, gdzie pani modliła się za swego męża, a ja byłam z pewną młodą kobietą, która również przybyła w tym samym celu. Ale pani była szczęśliwszą...
— Więc Paweł Rivat...
— Poległ w bitwie. Przychodzę właśnie w interesie pozostałej po nim wdowy.
— Cóż pani chcesz? — zapyta? Gilbert.
— Chciałam poradzić się pana, czy nie możnaby czego uczynić dla niej, gdyż cierpi wielki niedostatek. Matka jej miała domek, który niemcy spalili podczas wojny. Rodzice męża niewiele mogą jej dopomódz, a ja choć robię wszystko co mogę, ale i sama jestem ubogą. Przytem pani Rivat jest w stanie odmiennym i od czasu gdy dowiedziała się o śmierci męża jest ciągle chorą. Rozumieją państwo, że kobieta w takim stanie potrzebuje wiele troskliwości, lekarza, lekarstw, tymczasem niema na to.
— Dla czegoż sąsiadka pani nie uda się do szpitala? zapytał Gilbert.
— Oddać do szpitala, byłoby to samo co zabić ją. Słusznie czy niesłusznie, szpital na każdym robi złe wrażenie. Ja sama lękam się go.
— A więc?
— Przybyłam więc prosić pana o radę i pomoc.
— Jakiejże ja mogę udzielić pomocy?
Weronika zawahała się.
— Niech pani siada — rzekła Henryka, podsuwając krzesło — i powie, o co chodzi. Mąż mój uczyni wszystko, co będzie mógł.
Życzliwe te słowa ośmieliły Weronikę.
— Paweł Rivat — zaczęła — poległ w obronie kraju, w walce z niemcami. Wiem, że wielu zginęło w taki sposób, trudno więc czynić między nimi wyjątki, ale nie wszyscy jak Paweł pozostawili wdowy i w takim stanie, jak Janina. Mnie się zdaje, że ta okoliczność zasługuje na uwagę. Proszę pana, czyż rząd nie powinien pamiętać o wdowach i dzieciach tych, którzy polegli w obronie Paryża? Czyż wdowy nie mają prawa do pomocy i opieki, zwłaszcza chore i pozbawione wszelkich środków do życia?
— To też rząd postanowił przyjść im z pomocą.
— Kiedy?
— Zapewne, że to nastąpi nieprędko. Wniesiono już projekt do Zgromadzenia narodowego, ale nim ukończą się rozprawy...
— Rozprawy! — zawołała Weronika, — to znaczy, upłyną tygodnie i miesiące, a przez ten czas biedna wdowa sto razy może umrzeć z głodu!
— Tak zwykle dzieje się na świecie — odrzekł Gilbert, wzruszając ramionami. — Cóż ja na to poradzę?
— Czy pan, jako kapitan Pawła, nie mógłby wstawić się za nieszczęśliwą wdową, przedstawić jej położenie rozpaczliwe i uzyskać jaką pomoc?
— Nie jestem już kapitanem i nie należę do gwardyi narodowej — odrzekł Gilbert.
— Cóż to przeszkadza, Gilbercie? — odezwała się Henryka. — Patrzałeś na męztwo i śmierć bohaterską Pawła Rivat, mógłbyś więc prośbę wdowy poprzeć przychylną opinią.
— Niech pan to uczyni! — prosiła Weronika ze łzami w oczach. — Spełni pan czyn dobroczynny. Pan Bóg wynagrodzi to panu!
Ex-kapitan uśmiechnął się sceptycznie, lecz odrzekł:
— Dobrze! Napiszę prośbę; niech pani przyjdzie jutro.
— Dziękuję panu serdecznie.
— Proszę powiedzieć mi adres, gdyż zapewne zechcą sprawdzić położenie wdowy.
— Ulica Saint-Maur nr 157.
Weronika podziękowała jeszcze raz, ukłoniła się i zwróciła się ku drzwiom.
Odprowadzająca ją Henryka sięgnęła ręką do kieszeni, wyjęła z portmonetki dziesięć franków i podała je Weronice.
— Niech pani to weźmie dla biednej wdowy — rzekła.
— Dziękuję. Ofiara ta przyniesie pani szczęście, gdyż dana z serca — rzekła Weronika i pospiesznie udała się do swej protegowanej.
Miała przestąpić próg domu, gdy spotkała się z jakimś żołnierzem w mundurze gwardyi narodowej.
— Matka Weronika! — zawołał gwardzista głosem ochrypłym.
— Ach, pan Serwacy Duplat! — odrzekła niechętnie.
Był to rzeczywiście znany nam furyer 3-ej kompanii.
— Czy nie idziesz pan czasem od pani Rivat?
— Pani Rivat? Wdowy po tym głupcu, który chodził po błogosławieństwo do kościoła św. Ambrożego i zostawił głowę na polu bitwy?
— Szkoda, żeś pan uniósł swoją, gdyż on więcej był wart od pana.
To zależy od przekonania! — odrzekł śmiejąc się. — Więc ona mieszka w tym domu... prawda, przypominam sobie... Bardzo mi przyjemnie, gdyż i ja nająłem tu sobie lokal.
— Pan, pan! — zawołała wystraszona.
— Ja, na czwartem piętrze.
— Tego jeszcze brakowało!
— Mówisz pani tak, jak gdybyś była nie zadowolona z mego sąsiedztwa.
— Sąsiedztwo pana przyniesie nieszczęście temu domowi! Gdybym miała wybierać sąsiada pomiędzy dyabłem i panem, z pewnością wybrałabym dyabła! — — zawołała Weronika i odeszła.
Duplat roześmiał się i za odchodzącą rzucił szydercze słowa:
— Kłaniaj się pani wdowie Rivat i powiedz jej, by zaprosiła mnie na chrzestnego ojca swego przyszłego bachora. Zobaczysz pani, jakie chrzciny wyprawię!