Sobowtór bankiera/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sobowtór bankiera |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 25.11.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W dzielnicy, gdzie gnieżdżą się męty Londynu, w jednym z najbrudniejszych zaułków, wznosił się odrapany ponury dom.
W nocy dzielnica ta stawała się terenem bójek krwawych i nożowych rozpraw.
W starym domu przy końcu uliczki, zbutwiałe schody wiodły w dół, do piwnicy, gdzie mieścił się podejrzany szynk.
Jakiś młody dobrze ubrany człowiek zstępował po tych schodach. Na dole, dotykając poomacku wilgotnych ścian, doszedł do miejsca słabo oświetlonego nikłym płomykiem. Zapukał trzy razy do drzwi. Odsunięto zasuwy i wpuszczono go do środka. Powitały go głośne okrzyki. Odpowiedział uchyleniem czapki i lekkim ukłonem.
— Te, gdzieś podział twój cylinder? — zawołał jakiś osobnik o przerażającym wyglądzie. — Zwykła czapka nie pasuje do twej twarzy...
Nie dosłyszał tych słów w gwarze zmieszanych głosów. Zamiast odpowiedzi rzucił w tłum garść złotych monet.
— Hej, Cyklopie — zawołał dźwięcznym głosem — Prędzej, butelkę whisky!
Gospodarz, ślepy na jedno oko i dlatego Cyklopem przezwany, zbliżył się śpiesznie.
Duża latarnia o zielonych szkłach zwisała z brudnego pułapu i rzucała ponure światło na okrutne twarze gości.
— Hurra, niech żyje Jasny Jimmy!
Cyklop powrócił niosąc szklanki na tacy. Wyglądał okropnie: jedyne jego nabiegłe krwią oko spoglądało podejrzliwie z czerwonej obrzękłej twarzy, chwiejącej się na zbyt cienkiej i długiej szyi. Był wysoki i bardzo silnie zbudowany.
Wszyscy obecni trącili się szklankami.
— Oto piękny dzień — rzekł drugi mężczyzna, Charly, zwany Monterem.
— Gadaj lepiej co cię za szczęście spotkało? Rozprułeś może kasę banku?
Młody człowiek zaczerwienił się.
— Czekaj łobuzie... pokażę ci, jak się kończy, kiedy mnie się zaczepia.
Rozdzielił ich Cyklop.
— Zostaw go, to jeden z naszych! — dodał uspakajająco — Siadaj z nami, Jimmy!
Nagle w świetle migocącej lampy Jimmy dostrzegł w kącie jakąś skurczoną postać.
— A ty czego tam siedzisz samotnie, Harry?... Chodź, napij się z nami!
— Ciągle jeszcze wzdycha do Józi, co go puściła kantem — zaśmiał się drugi.
Nagle skurczony człowiek wyprostował się i skoczył do mówiącego.
— Psie — wrzasnął. Żyły jak postronki nabrzmiały na jego czole.
Chwycił Sama za gardło. Bójka rozpoczęła się na dobre. Słychać było tylko krótki świszczący oddech obydwu walczących.
— Dość tego — zabrzmiał nagle jakiś głos.
Rozstąpili się wszyscy.
— Tajemniczy Nieznajomy! — rozległ się szept pełen szacunku.
Wytwornie, wieczorowo ubrany mężczyzna pojawił się nagle w tym dziwacznym otoczeniu. Górną część twarzy jego kryła maska. Dwoje czarnych oczu płonęło w twarzy tej niezwykłym blaskiem. Nie mówiąc słowa powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Spokojnym krokiem przeszedł pomiędzy zapaśnikami i zniknął za kotarą.
Cyklop z trunkami na tacy podążył w ślad za nim. W jednej chwili zapomniano o bójce — i Harry, jak wielki smutny ptak, powrócił do swego kąta.
Zaskrzypiały zawiasy drzwi.
— Jimm i Jack do mnie! — zawołał Cyklop.
Obydwaj wezwani usłuchali śpiesznie. Gdy zamknęli za sobą drzwi znaleźli się w wąskim korytarzu, w którym musieli się posuwać gęsiego.
— Możemy być dumni, że szef właśnie nas wybrał...
— Zamilcz lepiej... — uspokoił go drugi.
Zapukali do drzwi.
— Proszę wejść — odpowiedział metaliczny głos.
Weszli. Nagle znaleźli się w eleganckim pokoju. Podłoga wyłożona była dywanami i skórami zwierząt. Umeblowanie stanowiły ciężkie meble z pięknego dębu. Na stole stała nietknięta kolacja i wino, wniesione przez Cyklopa.
— Dobry wieczór — rzekł John Raffles z za biurka.
Na biurku tym, na specjalnej tacy leżały przyrządy, służące do włamań.
— Usiądźcie — dodał, częstując ich cygarami. — Planuję poważną wyprawę. Oczywista idzie o włamanie. Czy macie wszystkie potrzebne do tego instrumenty?
Jack zaśmiał się spoglądając pożądliwie na nowiutkie, lśniące przyrządy, które leżały na biurku.
— Podczas ostatniego włamania źle mi się powiodło — rzekł — Spłoszyli mnie i musiałem czymprędzej uciekać. Zostawiłem im wszystkie narzędzia, wszystkie wytrychy...
John Raffles wziął z biurka instrumenty i podzielił je między Jacka i Jimma.
— Przejdźmy teraz do samej sprawy — rzekł — Chodzi o włamanie do pałacu lorda Montgomerry... W podziemiu, którego okna są okratowane, w opancerzonej skrzyni przechowuje lord bezcenną biżuterię. Jutro lord wydaje wielkie przyjęcie. Najlepszym momentem do dokonania kradzieży będzie czas między jedenastą a pierwszą w nocy.
Przez parę chwil naradzał się cicho z obu przyjaciółmi, poczem pożegnał ich.
— Pozbawimy cię, mój przyjacielu, części majątku, z którego robisz zły użytek — rzekł do siebie, gdy został sam w pokoju. — Pomożemy rodzinie Bassing odzyskać ich klejnoty...
Zegar wybił godzinę dwunastą. Za oknami szalała burza. Raffles wyjął z szuflady biurka arkusik papieru listowego, w którego rogu widniały w otoczeniu stylizowanych narzędzi złodziejskich literki J.C.R. Umoczył pióro w kałamarzu z trupiej czaszki, napełnionym czerwonym atramentem. Gdy skończył pisać, nacisnął dzwonek. W tej samej chwili na progu ukazał się Cyklop.
— Zanieś szybko list ten do skrzynki — rozkazał krótko — i każ tym ludziom przyjść do mnie. Musimy przerobić eksperyment z trawiącym metale płynem. Jack i Jimm zjawili się natychmiast i odrazu wzięli się do dzieła. Oparli o ścianę kwadrat z grubego metalu. Powlekli powierzchnię specjalnym płynem poczem zbliżyli płomień palnika. Z sykiem metal dał się ciąć przez całą swą długość.
— Czy mamy zabrać ze sobą metalowe tuby?
— Nie — odparł spokojnie Raffles — w piwnicy znajdziecie palenisko gazowe.
Gdy rozstali się ze sobą, do okien zaglądał szary świt.