<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Sobowtór bankiera
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 25.11.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zuchwałe włamanie

Raffles minął salony i spokojnym krokiem zaczął zstępować w dół po wysłanych dywanem schodach. Nie spostrzeżony przez nikogo dotarł do drzwi podziemia, gdzie mieściła się kaseta z biżuterią.
Otworzył drzwi wytrychem i wszedł do środka. Promienie księżyca zaglądały przez okratowane okna. W bladym ich świetle ujrzał dwuch ludzi, odwróconych doń plecami. Klęcząc na ziemi, rozkładali złodziejskie narzędzia.
Hoensbrook stanął przed nimi.
— Bierz narzędzia, Jimm — rzekł jeden z nich do drugiego. Mistrz może się zjawić lada chwila.
— Oto i on — rzekł Raffles.
Włamywacze drgnęli instynktownie na dźwięk głosu i w pierwszej chwili chcieli rzucić się na mówiącego.
— O mistrzu! — rzekł Jack. — Myślałem, że to detektyw depcze nam po piętach.
— Czy zastosowaliście się do moich instrukcyj? — zapytał Tajemniczy Nieznajomy.
— Tak, — odparł Jimm cicho. — Przepiłowaliśmy kratę w oknie, podczas gdy pan grał na fortepianie. Tak jak pan to przewidział, nie mogliśmy wejść drzwiami, które były strzeżone przez dwuch ludzi.
Raffles uśmiechnął się.
— Czy wstawiliście kratę przepiłowaną z powrotem?
— Tak — odpowiedzieli.
Raffles potknął się o jakieś ciało, leżące na ziemi. Przyjrzawszy się mu bliżej rozpoznał detektywa.
— Kto to zrobił? — zapytał Raffles krótko.
Jack zwrócił się do niego.
— Co to jest? — zapytał.
Chloroform.
— W takim razie nie prędko się obudzi.
— O, nie będzie to takie łatwe. Uderzyłem go w głowę moim kastetem.
Raffles odwrócił się.
— Czy nie mogliście inaczej rozprawić się z detektywem? — zapytał Raffles, kładąc człowieka w wygodniejszej pozycji.
— W żaden sposób. Przed drzwiami stała służba. Z podziemia dochodził nas odgłos kroków. Wychyliłem się nad oknem przez które postanowiliśmy przejść, Jimm zaś zagwizdał aby zwrócić uwagę detektywa. Policjant otworzył okno nadsłuchując. W tej samej chwili skoczyłem do niego i przyłożyłem do nosa gąbkę nasyconą chloroformem. Upadł w tył nie wydawszy nawet okrzyku. Dla wszelkiej pewności uderzyłem go jeszcze w głowę.
— Dobrze, nie będziemy się nim więcej zajmować. A teraz do dzieła chłopcy — rzekł mistrz zdejmując frak. — Zasłońcie czapkami okno, ażeby światło nie przedostawało się na zewnątrz.
Jedwabną chusteczką nakrył dziurkę od klucza.
Jack oglądał zamek u kasety. Jimm rozwinął aparat, Raffles zaś stanąwszy na krześle począł wypróbowywać przewód gazowy.
— Daj mi rurkę kauczukową — rzekł cicho.
— Nareszcie znalazłem miejsce spojenia w kasecie — rzekł Jack.
— Zabierzmy się więc do roboty — rzekł Raffles z uśmiechem.
Twarz miał przykrytą czarną maską — oczy jego błyszczały z zapałem.
— Podajcie mi substancję trawiącą — rzekł zbliżając się do kasety.
Jimm wręczył mu malutką paczuszkę. Raffles powlókł spojenie tą substancją podczas, gdy Jack trzymał w pogotowiu rurkę gazową i miech. Wytworzył się płomień o niezwykłej sile.
— Poszukaj przyrządu, Jimm — rozkazał Raffles nie odwracając się — i zwróć uwagę na drzwi, czy nie słychać stamtąd żadnego podejrzanego hałasu. A teraz Jack ognia i to szybko!
Raffles chwycił za rurkę. Płomień o wielkiej sile destrukcyjnej z wściekłością zaatakował miejsce, w którym kaseta powleczona została żrącym płynem. Raffles pracował w milczeniu. W całym podziemiu, panowała śmiertelna cisza. Słychać było jedynie syk płomienia. Jimm nadsłuchiwał przy drzwiach. Jack pilnie obserwował pracę, mistrza. Oczekiwał tylko rozkazu, aby wprowadzić łom do szczeliny.
— Prędko dźwignie, Jack! — rzekł Raffles.
Walka ognia z żelazem dobiegała ku końcowi. Ogień zwyciężył i otwór znaczył się w metalowej ścianie. Jack usłuchał rozkazu.
— Ostrożnie — ostrzegł Raffles i sam chwycił narzędzie.
Jeden wstrząs, lekkie trzaśnięcie i kaseta została otwarta.
Raffles obejrzał jej wnętrze. Znajdowało się w niej około 5.000 funtów. Sądząc z szczupłości tej sumy lord umieścił widocznie swoje kapitały uprzednio w banku. W kącie leżało małe pudełko fijołkowego aksamitu. Raffles otworzył je i wspaniały klejnot rodzinny Daisy rozbłysł w jego oczach. — Wyjął z kasety plik banknotów i zwrócił się do dwóch członków bandy, którzy śledzili ruchy jego z pożądliwością.
— Podzielimy się — rzekł i rozdał im całą sumę.
Rozpłynęli się w podziękowaniach. Za swój trud zostali sowicie wynagrodzeni.
Raffles włożył z powrotem swój frak i z całym spokojem ukrył pudełeczko w kieszeni swej kamizelki.
Upewniwszy się uprzednio, że nikogo nie ma na schodach opuścił podziemie i wszedł na górę. Niebawem znalazł się już na balkonie. Oparty plecami o ścianę, robił wrażenie człowieka rozkoszującego się czarem letniej nocy.
Spojrzał na ulicę. Dwie czarne postacie wysunęły się z parku, otaczającego plac i szybko znikły w ciemnościach.
— Ach to pan, lordzie Hoensbrook... Podziwia pan księżyc podczas gdy kobiety tęsknią za panem.
Z temi słowy zbliżył się doń pewien obywatel ziemski.
— Czy wie pan, że dla zabawienia pań sprowadzono wróżkę. Wystąpi ona o godzinie, gdy duchy nawiedzają naszą ziemię.
— Wiem, — odpowiedział obojętnie. — Lady Montgomerry opowiedziała mi kiedyś o tym.
— Jakie to wszystko głupie — rzekł młody człowiek, częstując go papierosem. Tyle jeszcze ludzi wierzy w duchy.
— Tak, wiedza tajemna ma bardzo wielu zwolenników nawet między uczonymi — rzekł Raffles, wdając się ze swym rozmówcą w długą dyskusję na temat spirytyzmu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.