Sokole oko/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Sokole oko
Pochodzenie Na dalekim zachodzie
Wydawca G. Centnerszwer
Data wyd. 1890
Druk Zakłady Artystyczne w Monachium
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Deerslayer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział  V.
Smutne przywitanie. — Umówiona schadzka.

„Gdzie ojciec?“ zawołały obie siostry, widząc, że Sokole oko przybywa bez swych towarzyszy.
„Spotkało go nieszczęście!“ odpowiedział młodzieniec w zwykły sobie otwarty i prosty sposób. „Wpadł on wraz z Hurrym w ręce Mingosów, i Bóg wié, jak się to skończy. Przywiodłem z sobą łódkę, która była ukryta w lesie, dzicy więc nie mogą się tu dostać do nas, chyba wpław lub na tratwach. Koło wieczora połączy się z nami Czyngachguk; z jego pomocą, mam nadzieję, zdołamy bronić arki i forteczki dopóty, dopóki oficerowie stojących w pobliżu załóg nie otrzymają wiadomości o tych wypadkach i nie podążą nam z odsieczą,“
„Ach,“ westchnęła Judyta, „więc aż do tego przyszło! Opowiedz nam, proszę, wszystko, co wiesz o losie pojmanych!“
Sokole oko zdał dziewczynie krótką, lecz treściwą sprawę z wypadków, jakie miały miejsce ubiegłéj nocy; Judyta i Hetty słuchały słów jego z natężoną uwagą, nie zdradzając wszakże swego wzruszenia żadnemi przesadnemi oznakami. Gdy Sokole oko skończył swoje opowiadanie, długo siedziały, pogrążone w bolesnéj zadumie, lecz zwolna opamiętały się, podniosły i zaczęły krzątać około śniadania, gdy tymczasem Sokole oko doprowadzał broń swoją do porządku.
Przy śniadaniu pierwsza odezwała się Judyta: rzekła ona, zwróciwszy się do Sokolego oka: „Mówiłeś nam o Czyngachguku, wodzu delawarskim. Czy sądzisz, że możemy zaufać temu Indjaninowi?“
„Z największą pewnością, tak zupełnie, jak mnie samemu,“ odparł Sokole oko. „To serce szlachetne, jakich mało wpośród Indjan.
„Co też oznacza to dziwaczne imię: Czyngachguk?“ zapytała ciekawie Hetty.
„Wielki wąż,“ odpowiedział Sokole oko. „Nazwano go tak z powodu wielkiéj jego przebiegłości. Właściwe miano jego jest Unkas; pochodzi on z starożytnego rodu indyjskiego.“
„Skoro jest tak mądrym,“ odezwała się Judyta, „to możemy w nim mieć dzielnego obrońcę.“
Po téj rozmowie podniósł się młodzieniec i z pomocą dziewcząt doprowadził forteczkę do możliwie obronnego stanu, aby w każdéj chwili być gotowym do odparcia napadu. Poczem spokojnie już czekał na godzinę schadzki, wyznaczonéj mu przez Czyngachguka.
Dzień powoli upłynął; zapadł wieczór; godzina schadzki zbliżała się coraz bardziéj. Sokole oko ukrył łodzie w obrębie palisad i zamknął wszystko w domu tak mocno, że bez użycia szczególnych narzędzi trudno było do środka się dostać. Następnie wraz z dziewczętami, które go nie chciały opuścić, wsiadł do arki i wypłynął na jezioro. Dął lekki wiatr; w niespełna więc pół godziny arka przybiła do miejsca, wyznaczonego na spotkanie. Zaledwie ostatnie promienie słońca znikły po za górami, gdy Delawar ukazał się w głębi lasu, a po kilku chwilach stanął już na nadbrzeżnéj skale, wyglądając wspaniale w pełnem uzbrojeniu. „Dzięki Bogu, Wężu, że przychodzisz.“ przemówił doń Sokole oko, prowadząc go na arkę, którą też natychmiast dla bezpieczeństwa odepchnął od brzegu.
„To Delawar Czyngachguk!“ przedstawił Sokole oko gościa dziewczętom, które też go z wielką uprzejmością przywitały, poczem bezzwłocznie udały się do kajuty, zostawiając mężczyznom zupełną swobodę pomówienia o wzajemnych interesach i naradzenia się.
Między innemi, opowiedział Czyngachguk, że po drodze do jeziora napotkał oddział Irokezów, jak się zwą również nieprzyjacielskie plemiona indyjskie, i przez całą godzinę śledził go niepostrzeżony.
„Mój dobry Wężu,“ przerwał mu Sokole oko, „czyś się czasem nie dowiedział czego o jeńcach Mingosów, ojcu dziewcząt, któreś dopiero widział, i przyjacielu jego, niejakim Hurrym?“
„Czyngachguk widział ich,“ odparł wódz indyjski, „szli oni wolno i niezwiązani za wojownikami, czego rzadko pozwalają swym jeńcom!“
Sokole oko natychmiast pobiegł do sióstr, udzielić im téj pocieszającéj wiadomości; dodał przytem od siebie, że skoro tylko żyją, jest nadzieja, że się uda ich oswobodzić. Poczem powrócił do swego przyjaciela i zdał mu treściwą sprawę z wszystkich swych dotychczasowych przygód. Arka tymczasem zbliżyła się do forteczki i po chwili przybiła do lądu z wielką radością wszystkich, że się cało i zdrowo znaleźli w domu. Znaleziono wszystko w nienaruszonym porządku, tak jak było w chwili odjazdu; po spożyciu zatem skromnego posiłku, obecni mieszkańcy forteczki udali się na spoczynek, którego tak bardzo potrzebowali.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.