Szarą, wątłą ludzkiego żywota
Pani Parka zwija nić powoli;
Żmudną pracą gnuśnie się mozoli,
To znów szybko ją na kłębek mota. Wieki całe trwa już ta robota; Coraz krótsze nici idą w koléj, Coraz więcej szychu, a mniej złota W tem pasemku nikłem ludzkiej doli.
Pani Parko! nie mdlejąż ci ręce?
Sporoż jeszcze lnu masz na kądzieli?
Przeszły lata młodzieńcze, dziecięce; Już siwizny szron nam głowy bieli... Możebyśmy też już spocząć chcieli Po tej życia tak rozkosznej męce?
ADAGIO.
Raz wraz się sztafaż krajobrazu zmienia:
Życiowych syte prób,
Z widowni świata nikną pokolenia
I cicho schodzą w grób. O ziemio-matko, pocoś nas rodziła, Gdy grzebać wszystkich masz? Pędzisz hen w przestwór jak wielka mogiła, Jak cmentarz wspólny nasz.
Jak straszny upiór krążysz wciąż po niebie,
Pośród niebieskich ciał,
Wciąż nowe siły dajesz w swoim chlebie I wciąż do życia wzniecasz nowy szał, Nęcisz i wabisz, przykuwasz do siebie, By Stwórca-Moloch dosyć ofiar miał!
A jednak trzeba śmiało naprzód iść,
Mozolnie kończyć życia dzieło wszczęte
I schnąć i padać, jak jesienny liść,
Jak polne kwiaty w pełnej krasie ścięte. A plon mozolnych owych długich lat, Co pozostanie po nas tu na ziemi, W przeobrażeniach swych pochłonie świat, Lub z popiołami zmiesza rozwianemi.
I oto dola jest tej tłuszczy szaréj,
Co pada jako trawa pokosami,
Wciąż pełna pychy i pełna ofiary; I tajemnicza wciąż ją przyszłość mami, Niepomną ziemia czem i czem my sami Wobec najmniejszej z gwiazd hen nad gwiazdami.