Sonety (Shakespeare, 1913)/Przedmowa

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Sułkowska
Tytuł Przedmowa
Pochodzenie Sonety Shakespeare’a
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEDMOWA.
I.

Przedmowę pisać zamierzałem prozą;
Lecz wiosną siła tłomaczyłem wierszy,
Przeto mnie rymy same teraz wiozą:
Wiersz będzie szczerszy.

Losu przewidzieć nie sposób kolei:
Choć być czytanym nie roszczę nadziei,
Kto po angielsku Szekspira nie czyta,
O mnie zapyta.

»Czy przekład wierny?« zapewne zagadnie,
A sam pytania nie rozwiąże snadnie,
Bo sam nie może zagłębiać się wcale
W oryginale.


Wypada, przeto, rzec coś o metodzie.
Co mnie jest przykrem, bo Bergson jest w modzie
I każdy mówi coś o intuicyi,
Nawet w Galicyi.

Albo powiedzą: »Cóż za dusza harda!
Cudzych rozumów niechętnie pożycza«.
Wiedzcie, zaglądam: w Lindego, Standarda
I w Karłowicza.

Lecz nie czytałem komentarzy żadnych,
Od dzieł się strzegłem erudytów zdradnych,
Bo kiedy widzę gmach hipotez kruchy,
Nie mam otuchy.

Sądzę, że Szekspir wieczyście jest żywym:
Niech mnie obejmie skrzydłem miłościwym,
Niech Szekspir, który prawdą swoją włada
Sam do mnie gada.


Kiedy nie umiem rozwiązać rebusów,
Cudzych przekładów nie pożądam brusów,
Lecz wolę złożyć u Szekspira nogi
Dowcip ubogi.



II.

Za to tak pełnił duszę moją całą
I tak promieniał wiecznie żywą chwałą,
Żem myślał czasem: już umieram sobie,
Już jestem w grobie.

A nieśmiertelne części mej istoty
Biorą na siebie kształt Szekspira cnoty;
Wielka myśl jego chyba ze mnie tryska,
Tak mnie jest blizka.


I nic mojego już mnie nie obchodzi,
Lecz w serce samo boleśnie ugodzi,
Gdy Szekspir wielki pije kielich wzgardy
Potwarzy hardej.

Gdym losu przeszedł okrutne koleje,
Gdym poznał snadnie, iż wszystko niszczeje,
I mnie się zjawił druh spowity w blaski,
Mąż pełen łaski.

Walczyłem mężnie przez wszystkie sonety,
Aby przed Śmiercią dobiegnąć do mety,
By wieki przetrwał wiecznie jasnym duchem,
Który był druhem.

Myślałem czasem: jeśli prądem płyną
Duch, myśl Szekspira duszy mej głębiną,
To poprzez polskie słowa i obrazy
Spłyną bez skazy.



III.

Ktoś powie może: »Tłomacz nie bogaty,
A dotknął tego, który objął światy;
Lub mowie mojej zarzuci purysta,
Że nie dość czysta.

Czemuż języka nie ma naród w pieczy?
Choć praw do niego nikt tu nie zaprzeczy.
Nie skąpią w ósmej rzeszy młodzi wiernej
Płodów moderny.

W klasie belfr czyta nutę romantyczną,
Lecz każe w domu czytać powieść śliczną:
Zychów, Reymontów, wieszcza z Ludzimierza,
Miasto psałterza.


Chociaż ich myśli nader cenię twórcze,
Wiem, że gdy cisnę pierwsze lepsze kurczę
Na bystre wody, to biedne opadnie
W mieliznę snadnie.

Muza klasyczna najlepszą jest matką;
Choć młodych straszy iż jest nazbyt gładką,
Lecz i dziecięciu poda pokarm zdrowy
I miód wymowy.

Lecz, nieuczony, nie myślałem o tym,
Aby sonety przenieść rymem złotym
W język nasz prawy i takie ryć zgłoski
Jak Kochanowski.

Dziś choć słowników poczet tomów mnogi,
To wiedzcie jednak: język nasz ubogi,
Bo wciąż te same słowa się powtarza,
Błędem zaraża.


Już biurokracya nie mówi lecz ziewa.
A któż cną myślą tak serce zagrzewa,
By w serca drugich uderzył jak grotem
Złotych słów lotem?



IV.

Przeto mnie ciężkie opadły kłopoty,
Jak Szekspirowskiej nie przedrzeźniać cnoty.
Chodziłem słuchać, czy nie zabrzmi z wioski
Ton staropolski.

Chodziłem łąką i strumienia brzegiem,
Tłomaczyć, nawet, uczyłem się w lesie;
Myśleć musiałem nad żywota biegiem,
Lub o procesie.


Gdym duszę świata nasycił obrazem,
To Wujek ruszył niepamięci głazem,
Lub echo jakiejś zapomnianej pieśni,
Czytanej wcześniej.

Potym już same płynęły sonety.
Choć żadnej może nie mają zalety,
Pókim przekładał, słońce mi świeciło
Jasno i miło.

Jeśli mój przekład razi czytelnika,
To miast w ostrego bawić się krytyka,
Niech pisze, nie chcąc języka zagłady,
Do Szkolnej Rady.


S.... 4. VI. 1913 r.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Sułkowska.