Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XLIV: Różnice pomiędzy wersjami
— |
(Brak różnic)
|
Wersja z 19:11, 7 gru 2019
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
takich spraw nie przyjmuje, lecz zrobił specyalnie to dla księcia.
— Kto powinien podpisać prośbę?
— Sama podsądna, a może i Anatol Petrowicz, tylko trzeba dać upoważnienie.
— Pójdę do sądu i niech sama podsądna podpisze — rzekł Niechludow, kontent, że przy tej sposobności zobaczy Kasię o parę dni wcześniej, niż zamierzył.
W kryminale, jak to zwykle każdego dnia bywało, o czasie oznaczonym odezwały się świstawki dozorców, z łoskotem otwierały się drzwi korytarzy i cel więziennych, zastukały ciżmy i korytarzami poszli aresztanci, niosąc kubły, napełniające powietrze odrażającą wonią.
Aresztanci i aresztantki, umywszy się, podążyli do apelu na sprawdzenie, a następnie po gorącą wodę do herbaty.
Przy herbacie we wszystkich celach toczyły się ożywione rozmowy o dwóch aresztantach, którzy mieli być rózgami chłostani. Jednym ze skazanych na chłostę był człowiek młody, umiejący dobrze czytać i pisać, subjekt Wasilew, który zabił swoją kochankę w przystępie zazdrości. Towarzysze więźnia lubili go za dobry humor, uczynność, szczerość i stanowczość w stosunkach z władzą.
Wasilew znał przepisy i żądał, aby one były wykonywane.
Trzy tygodnie przedtem dozorca uderzył aresztanta za to, że mu oblał barszczem nowy mundur. Wasilew ujął się za aresztantem, dowodząc, że więźniów bić nie wolno.
— Ja cię nauczę prawa — rzekł nadzorca i wyłajał Wasilewa.
Ten mu odpłacił takąż samą monetą. Dozorca chciał go uderzyć, ale Wasilew chwycił go za ręce, potrzymał parę minut, odwrócił i wypchnął za drzwi. Nadzorca poskarżył się i intendent kazał wtrącić Wasilewa do karcereru. Były to ciemne komórki, zamykane zewnątrz na żelazne sztaby. Nie było tam ani łóżka, ani stołu, ani stołka, tylko wilgotna podłoga i masa szczurów tak śmiałych, że wyrywały chleb prawie z ręki, a nawet czepiały się samych więźniów, gdy przestawali się poruszać. Wasilew oświadczył, że nie pójdzie do kozy, gdyż nic nie winien. Zaprowadzono go przemocą. Zaczął bronić się i dwóch aresztantów dopomogło mu wyrwać się dozorcom. Zebrało się dozorców więcej, a między nimi znany z olbrzymiej siły Petrow. Aresztantów zbili i wsadzili do karcerów. Gubernatorowi zaś doniesiono, że wydarzyło się coś w rodzaju buntu. Nadeszła odpowiedź, w której polecono dwóm głównym winowajcom: Wasilewowi i włóczędze Niepomniaszczemu, wyliczyć po 30 rózeg. Egzekucya miała być wykonana w poczekalni dla kobiet.
Wieczorem było już to wiadomem wszystkim więźniom. Korabiowa, Choroszawka, Teodozya i Masłowa siedziały w swoim kącie, czerwono i podniecone, bo już wypiły wódki, którą obecnie stale posiadała Masłowa i szczodrze nią gościła towarzyszki. Piły herbatę i rozmawiały.
— Cóż to on zrobił awanturę, czy co? — mówiła Korabiowa, odgryzając kawałek cukru. — Ujął się za towarzyszem. Zresztą teraz bić niewolno.
— Powiadają, że przystojny i dzielny chłopak — wtrąciła Teodozya.
— Żebyś ty jemu powiedziała, Kasiu — rzekła stróżowa do Masłowej, rozumiejąc przez wyraz on Niechludowa.
— Powiem. On dla mnie zrobi wszystko — uśmiechając się i potrząsając głową rzekła Masłowa.
— Kiedy on tam przyjdzie! a oni teraz po nich poszli — rzekła Teodozya. — Strach co takiego!
— Ja raz widziałam, jak bili chłopa w areszcie gminnym. Do starszyny ojciec mnie posłał... I rozpoczęła stróżowa opowiadać długą historyę.
Opowiadanie przerwał odgłos kroków i zmieszane głosy w górnym korytarzu.
— Powlokły ich czorty — rzekła Choroszawka. — Zamordują ich teraz. Rozbestwieni na niego dozorcy, bo im nie ustępował w niczem.
Ucichło wszystko. Stróżycha skończyła swoją historyę, Choroszawka opowiedziała, jak Szczegłowa nahajami bili, a on pary z ust nie puścił.
Nadzorczym wezwała Masłową do kogoś, co przyszedł ją odwiedzić.
— Powiedz koniecznie o nas — mówiła stara Menszowa. — Myśmy nie podpalili, tylko on sam złodziej. Parobek widział. Powiedz mu, żeby się z Dymitrem zobaczył, to mu wszystko opowie jak było. Zapakowali do kryminału, a myśmy i żywego ducha nie widzieli, tylko on teraz złodziej natrząsa się z nas i z cudzą żoną w karczmie się bałamuci.
— W tem niema ani prawności, ani porządku — dodała Korablewa.
— Powiem, bez zawodu powiem — odrzekła Masłowa. — A możeby wypić jeszcze dla rezonu — rzekła, mrugnąwszy okiem.
Korablewa nalała pól kieliszka. Masłowa