<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Spiskowcy
Podtytuł Powieść z czasów Napoleona I
Wydawca Wydaw. "Dziennika Polskiego"
Data wyd. 1902
Druk M. Schmitt i S-ka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Uncle Bernac
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Prawo.

Szafa, do której wszedłem, była niska i wąska; całą wyższą jej część zastawiono okrągłemi koszami, czyli więcierzami na homary. Po przez szpary w drzewie widziałem doskonale co się działo w pokoju i pomimo zmęczenia i wzruszeń przebytych, osłupiałem na widok, jaki się oczom moim przedstawił.
Obrońca mój, zawsze spokojny, usiadł z powrotem na skrzyni. Nogi skrzyżował, ręce opuścił na kolana i kiwał się obojętny z tyłu na przód; lecz zauważyłem u niego tyk nerwowy, którego dotąd nie widziałem. Było ta drganie szczęk aż do skroni.
Obok niego Lesage trząsł się, z twarzą pokrytą śmiertelnym potem. Od czasu do czasu próbował otrząsnąć się ze strachu, lecz zaraz napowrót opadał z sił i nogi się pod nim uginały.
Co do Toussaca, ten był wspaniały. Wysoka jego postać odrzynała się na krwawem tle płomienia. Z siekierą w ręce, z głową w tył odrzuconą, wyglądał jak atleta gotów do walki.
Ponieważ zbliżyło się szczekanie psa, przeszedł przez izbę i drzwi otworzył.
— Nie, nie! — krzyknął Lesage — nie daj mu wejść!..
— Co znowu? Czy nie rozumiesz, że jedynem zbawieniem jest go zabić?
— A jeżeli trzymany na smyczy?..
—...Jeżeli jest trzymany na smyczy, to jesteśmy zgubieni... Lecz nie, jestem pewny.
Lesage wlazł pod stół. Mały staruszek nie przestawał się bujać, z dziwnym uśmiechem na cienkich wargach. Chudą ręką szarpał żabot u koszuli i zdawało się, że dotyka broni na piersiach.
Toussac czekał, stojąc na progu. Pomimo wstrętu, jaki do niego czułem, nie mogłem oprzeć się podziwianiu jego postawy odważnej.
Ja, jedyny świadek tego dramatu, wstrzymywałem oddech i nie ruszyłem się z miejsca.
Nagle scena się zmieniła.
Toussac osadził się na nogach, zgarbił i wzniósł w górę siekierę.
Lesage legł jak długi pod stołem; stary przestał się kiwać i siedział nieruchomy, jak posąg z bronzu.
Potem usłyszałem rodzaj trzasku i ciemna masa ukazała się u wejścia do chaty. Toussac uderzył siekierą, która cała weszła w szyję zwierzęcia. Uderzenie było tak gwałtowne, że człowiek i pies runęli razem na ziemię, dysząc, wyjąc, szarpiąc się...
Straszny widok!...
Toussac zagłębiał palce w gardło psa, grzebał w tej masie drgającej z porykiwaniem hyeny. A zwierzę gryzło, szarpało się, z paszczą zapienioną, ze ślepiami krwią zaszłemi.
W końcu człowiek wstał, otrząsnął ręce z krwi; pies zawył chrapliwie i wyciągnął łapy w ostatnich konwulsjach.
Na ziemi leżała już tylko masa bezkształtna w krwawej kałuży.
— A teraz — ryknął Toussac — uciekajmy!
I popędził za drzwi.
Lesage, który podczas walki z psem, przyczołgał się pod drzwi, zerwał się na nogi po ucieczce Toussaca.
— Ah! tak, Karolu, uciekajmy!... — krzyknął.
Lecz staruszek, niezmieszany, zamknął drzwi i schował klucz do kieszeni.
— Mój kochany — rzekł — jedyna rada jaką ci dać mogę, to jest zostań tu...
Lesage spojrzał na niego z osłupieniem najpierw, potem z wyrazem nieokreślonego strachu.
— No, Karolu, żartujesz, wszak prawda?
— Ani myślę!...
— Ależ za kilka minut będzie tu policja!...
— Ma się rozumieć.
— A więc uciekajmy!...
— Nie, pozostaniemy tu, gdzie jesteśmy.
— Zwarjowałeś chyba! Wreszcie zostań, jeżeli masz ochotę; co do mnie, odchodzę.
Pobiegł do drzwi, lecz stary zastąpił mu drogę i zatrzymał ruchem rozkazującym.
— Łucjanie, jesteś tylko głupcem oszukanym... Rozumiesz? nędznym głupcem, wystrychniętym na dudka!
Lesage osłupiał. Naraz rozjaśniło mu się w mózgu.
— Ty... ty, Karolu... szpiegiem?!... — wyjąkał.
— Tak, ja.
I stary roześmiał się cicho, takim śmiechem, od którego krew mi w żyłach zamarła.
— Ty, który byłeś duszą naszego stowarzyszenia — zaczął Lesage — ty, prezes naszego tajnego komitetu, ty któryś nas wszystkich pociągnął! Oh! Karolu, złem jest to, co robisz!.. Słyszysz, nadchodzą, pozwól mi uciec! Błagam, pozwól uciec!...
Stary pokiwał głową.
Lesage bił się pięścią w czoło.
— Szpieg! — powtarzał. — Karol szpieg!... Ależ ty byłeś największym rewolucjonistą z nas wszystkich! Ile razy wykładałeś nam twoje przekonania krańcowe!...
I nagle inna myśl przyszła mu do głowy:
— Więc Sybilla także? Nie, nie, Sybilla, to niepodobieństwo! Karolu, powiedz, że żartujesz, powiedz!...
Twarz starego rozjaśniła się.
— Pochlebia mi twoje zdziwienie — rzekł. — Rzeczywiście, dobrze odegrałem moją rolę! Nie moja wina, że psa puścili! Wreszcie, jednego tylko ująłem, lecz przynajmniej zuchwałego i niebezpiecznego spiskowca.
Mówiąc to, trzymał ciągle rękę za ubraniem na piersiach. Wysunął ją, lecz w taki sposób, aby pokazać kolbę pistoletu.
— Nie, to się na nic nie zda — rzekł w odpowiedzi na poruszenie młodego człowieka — zostaniesz tu żywy albo umarły.
Lesage zaczął płakać i mówił:
— Ah! jesteś bardzo mądry! Wszystko jedno, ciekawy jestem, jak wytłómaczysz cesarzowi twoje postępowanie... gdyż nie zdołasz zabronić mi mówić.
— To prawda — zrobił uwagę stary i — skierował lufę pistoletu na Lesage’a.
— Jeszcze nie zdecydowałem, w jakim stanie cię wydam — rzekł. — Lepiej będzie nieżywego.
Podczas walki Toussaca z psem drżałem ze zgrozy; lecz teraz niewytłómaczone uczucie mną owładnęło: jednocześnie wstyd, obrzydzenie, litość, połączone z rozpaczą, że znajdowałem się w tej dziurze przeklętej.
Tak, patrząc na tego młodzieńca eleganckiego, wątłej postawy, z twarzą poetyczną, przeznaczonego do cichego szczęścia, pociągniętego pomimo woli zapewne, silną wolą i przewagą obcą, niezdolnego wypełnić roli, jaką mu narzucono, zapomniałem o jego chytrości, tchórzostwie, a nawet o zaciekłości, z jak domagał się mojej śmierci.
Nie mogąc znieść tego dłużej, wyszedłem z szafy i stanąłem pomiędzy starym i jego ofiarą.
W tej chwili odwrócił naszą uwagę szmer głosów pomieszanych i szczęk szabel.
— „W imieniu cesarza!“ — rozległ się głos.
I drzwi rozwarły się z łoskotem.
Wicher wpadł do izby. Wśród ulewnego deszczu dojrzałem oddział konnicy; niewyraźne kształty pióropuszów i płaszczów, szarpanych wiatrem; lecz ci, którzy się zbliżyli w krąg światła lampy, przedstawili się wzniosle i rycersko.
Byli to dwaj żołnierze w huzarskich mundurach, którzy trzymali konie za uzdy, a pomiędzy nimi oficer w butach do kolan, w niebieskim mundurze ze srebrnemi galonami.
Ten ostatni bardzo piękny mężczyzna, o cerze bladej, czarnych oczach, z długimi wąsami. Mundur przypadał mu doskonale, uwydatniając postawę smukłą i silną. Podziwiałem sposób, w jaki odrzucił płaszcz na ramię, a także wdzięk, z jakim wsparł rękę na rękojeści szabli. Przebiegł oczyma izbę zrujnowaną, zakopconą, ziemię krwią zbroczoną i zatrzymał je w końcu na tych, którzy byli zgromadzeni.
— A więc? — odezwał się chłodno.
Stary wsunął pistolet do kieszeni.
— Oto jest Lucjan Lesage — rzekł, wskazując młodego człowieka, leżącego na ziemi.
— Śliczny spiskowiec!... — zauważył oficer. — No, podnieś się, głupcze!... Gerardzie, tobie powierzam więźnia, zaprowadzisz go do obozu.
Młody podoficer wszedł do izby i z pomocą dwóch żołnierzy, wyniósł biednego Lesage’a na pół żywego ze strachu.
— A gdzie drugi, ten, którego nazywają Toussac?
— Zabił psa i uciekł. Lesage byłby to samo zrobił, gdybym mu nie przeszkodził. To też, po co było spuszczać psa?... A jednak, pułkowniku Lassalle, możesz mi pan powinszować, gdyż to nie byle sprawa.
Wyciągnął rękę do oficera, lecz ten nie ujął jej odwrócił się tyłem i zawołał do kogoś, będącego przed chatą:
— Słyszysz pan, generale Sawary, Toussac uciekł!
Mężczyzna młody jeszcze i bardzo wysoki wszedł z kolei w krąg świetlany. Twarz jego lekko smagława ściągnęła się słuchając tej wieści.
— Lecz kto jest ten? — rzekł, na mnie wskazując. — Zdaje się, że tylko dwie osoby miały być z panem...
— Przepraszam, generale — zawołał stary — mówiłem panu, że ta chata jest miejscem schadzki spiskowców, lecz do ostatniej chwili nie wiedziałem, kto może tu zabłądzić. Nastręczyłem panu sposobność ujęcia Toussaca... Puściliście waszego psa, tem gorzej! Przekonany jestem, że cesarz porachuje się z wami za tę nieostrożność.
— To już moja rzecz! — odparł surowo generał Savary. — Lecz nie odpowiedziałeś mi pan. Kto jest chłopiec?
Wydało mi się niepotrzebnem taić nazwisko, ponieważ miałem list, z którego i takby się dowiedziano prawdy.
— Ludwik de Laval — rzekłem z niejaką dumą, sam się przedstawiając.
Doprawdy, żyjąc w mgłach Anglii, przesadzaliśmy bardzo nasze znaczenie. Nazwisko moje, choć tak bardzo arystokratyczne, nie uczyniło żadnego wrażenia.
General Savary zadowolił się, zapisawszy je w notesie.
— Pan de Laval nie należy do całej tej sprawy — rzekł stary szpieg — przypadek tylko sprowadził go do tej chaty. Mogę za nim świadczyć, jeżeli trzeba.
— Dobrze, dobrze! — odparł generał. — Ponieważ potrzebuję wszystkich moich ludzi do ścigania Toussac’a, zostawiam go pod pana strażą. Niech będzie gotów stawić się na wezwania cesarza. Ale, ale, nie masz pan jakich ważnych papierów?
— Lesage je spalił, generale.
— Ah!...
— Lecz posiadam duplikaty.
— Dobrze. No, Lassalle, chodźmy, nie mamy chwili do stracenia!... Rozstawisz swoich ludzi wzdłuż trzęsawiska.
Obydwaj oficerowie wyszli z chaty, nie troszcząc się o mojego towarzysza. Kilka krótkich rozkazów, szczęk broni przy wsiadaniu żołnierzy na konie i potem cisza.
Stary oparty o ramę drzwi, patrzył za nimi, dopóki nie znikli w mgle i ciemności.
Kiedy wrócił, wpatrzył się we mnie, ze swoim uśmiechem zagadkowym.
— No, cóż, młodzieńcze, byłeś obecnym bardzo interesującemu przedstawieniu... Ładne żywe obrazy, co?... Podziękuj za dobre miejsce, jakie ci dałem?... Do licha!... fotel parterowy!...
— Panie, jestem ci prawdziwie wdzięczny — rzekłem, miotany jednocześnie uczuciem wdzięczności i instynktowego wstrętu — nie wiem nawet jak wyrazić...
Wzruszył ramionami:
— Później mi podziękujesz!... Tymczasem, ponieważ, jesteś tu obcym i ponieważ odpowiadam za twoją osobę, pójdziesz ze mną i spodziewam się, że spokojnie spędzisz resztę nocy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.