Sprawa Clemenceau/Tom III/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Gdzie ona być może? Czemu porzuciła Francję. W którą stronę widnokręgu uniosła swoje i moje istnienie? Póki oddychała tym samym powietrzem, którym kiedyś oddychaliśmy oboje, póty względnie jeszcze była moją. Z oddali, oczami duszy widywałem ją chodzącą po znanych miejscach, wśród dawnych nawyknień. Dlaczego obszedłem się z nią tak łagodnie? Należało oddać ją pod sąd, skarżyć ją, uwięzić, należało pomścić się nareszcie. Ona pewnie czekała czas jakiś mojego powrotu. Wiedziała dobrze ile ją kochałem, czyż nie powinna była wiedzieć, że żyć bez niej nie potrafię? I gdzież ją teraz odnaleźć. Czy znowu nowy kochanek? Jeszcze jeden!
Po co mi było słuchać rad Konstantego? Bardzo on teraz dba o mnie! Rzuca mi list jak jałmużnę od czasu do czasu! Och, ludzie! ludzie! A przecież dobrze ich znałem. Zapowiedzieli mi, od moich lat najrańszych, że nie mam co liczyć na nich. Ależ matka radziła mi się odwołać do przyjaźni Konstantego. Matka! po cóż ona na świat mię wydała? Jej to błąd był przyczyną, żem nie mógł zostać mężem uczciwej kobiety. Żadna uczciwa rodzina nie przyjęłaby mię była! Biedna, biedna matka! Umarła z żalu! Nic mi już pomóc nie może! Leży pod ziemią obojętna i bezwładna. Nie ona by to mię oszukała! W jej oczach byłem taki piękny! Jeżeli robiła kiedy uwagi czy wymówki mojej żonie, tamta musiała jej odpowiadać, że ona sama mniej niż kto inny ma do tego prawo. Pewnie to dla tego nie odzywała się już nigdy.
Gdyby tak wrócić do Paryża? I cóż bym tam robił? Zająłbym się wychowaniem dziecka, w nim bym znalazł pociechę! Trzyletnie dziecko, czemże ono może być dla mnie? I czem ja być mogę dla niego? Brak ojca czuć mu się dziś nie daje, zabawki wystarczają mu zupełnie. A zresztą, czyż ja kocham to dziecko, żywy portret matki? Lepiej nie widzieć go wcale. Może i mój ojciec porzucił mnie w taki sam sposób! Osądziłem go za wcześnie! Kto wie, czy był winniejszym ode mnie?
Otóż, czym jest życie! Tak więc, zrodzony poza obrębem praw społeczeństwa, pomimo wszelkich z mej strony wysiłków nie mogłem już wrócić do niego. Szczęście i cnota nie dla mnie istnieją. Byłem dobrym synem, byłem człowiekiem prawym, szczerym i wytrwałym; byłem artystą pracowitym i sumiennym: kochałem bezinteresownie, wiernie i uczciwie; na całej przeszłości mojej nie ma cienia złego czynu i oto moja nagroda! Jestem zdradzony, porzucony, zapomniany! I tak już na zawsze zostanie, i odtąd nieszczęśliwy, zawistny i zgoryczony, bez talentu i bez miłości, powlekę, otoczony egoizmem i pogardą ludzką, nieużyteczne istnienie w oczekiwaniu starości, niedołęstwa i śmierci, bo dziś jestem młody, jestem silny, i na śmierć przyjdzie się czekać długo.
„Po cóż czekać na nią? Dlaczego jej nie wywołać. Powiadają, że samobójstwo jest zbrodnią, nie prawda. To prawo najbezsporniejsze człowieka, skoro ten cierpi nad siły. Jeżeli to zbrodnia, tem ci gorzej dla Boga, który nas do niej doprowadza. A jeszczeż, czy choćby istnieje ten Bóg, którego kapłani, wyjęci spod wszelkich obowiązków, spod wszelkich uczuć i namiętności człowieczych, z głębi wystudzonej swej natury wskazują nam cierpienie, zaparcie się i walkę? I cóż on mi zrobił dobrego, ten Bóg, którym usiłują zamydlić mi oczy? Czyż kilku chwil rozkoszy, jakie zaznałem w mojem życiu, nie okupiłem już przed tym tysiącem ciężkich zapasów z nędzą, z przesądem, z niechęcią ludzką i z pracą? czyż nie opłaciłem ich, potem, najwyższą męczarnią serca, duszy i rozumu? Kiedy z jękiem i ze łzami tarzając się w prochu, błagałem tego Boga by mi nie odbierał mojej matki, czyż jej darował bodaj jedną chwilę? Kiedy, w niemej modlitwie, w której zawarłem całą rozdartą duszę moją, zakląłem go, by mi oszczędził niewierności Izy, by to co się stało uczynił niebyłém, czyż mię obdarzył tym dowodem potęgi swej i dobroci? Jakąż przestrogę, jaką pomoc, jaką pociechę odebrałem kiedy od tego Wszechmocnego, który nieporuszony i głuchy, przez ciąg tysiącleci całych patrzy spokojnie na nieprawości jednych, na cierpienia drugich, na wieczysty triumf złego? Czyż ludzkość nie wyłamie się niebawem z pod tego ślepego poddaństwa tradycjom, poddaniem i dogmatom, które logika dziecięca tak łatwo jednem słowem rozwiać może? Minęły już czasy tego srogiego zagniewanego Boga, karzącego na wiek wieków miliardy istot, za winę jednej jedynej, bezpośrednio wyszłej z rąk jego. Jeżeli Bóg taki istnieje, ludzkość cała winna Go się zaprzeć i wyrzucić z myśli swej i z serca swego; winna go opuścić i zostawić go samego w tajemniczym mroku którym się otoczył, a sama bez jego pomocy winna podążyć po zdobycie praw swych i swobody. Jeżeli już koniecznie potrzeba jej Boga, to niechże sobie wynajdzie takiego, któregoby pojąć umiała i któryby stał po jej stronie. Tymczasem, życie jest nędzą, a śmierć prawem.”