Sprawa Clemenceau/Tom III/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Znalazłszy się znowu w Rzymie, uczułem się z ostatka sił wyzutym. Przeszedłem już przez wszystko; przez wzruszenie, osłupienie, zazdrość, oburzenie, przez zemstę, przez pracę, przez przyjaźń, przez zawiść, przez samo nawet przebaczenie. Teraz, pragnąłem tylko złożyć gdziekolwiek ciężar bez zaprzeczenia zanadto wielki, jakim losy obarczyły serce me i głowę. Siła wytrwania, którą wyniosłem był z sobą, wyczerpała się aż do dna.
Widziałeś pan kiedy jedno z owych zwierząt szlachetnych mieszkańca cichych, drzemiących lasów, jak wytropiony przez myśliwca, zrywa się pod palącym dotknięciem ołowiu, przesadza ostrokoły i parowy, i niknie między drzewami? „Trafiłem go!” woła myśliwy, a jednak, zwierzę nie zwalnia błyskawicznego biegu, wobec ujadania zziajanej psiarni, którą zmyliwszy, zostawia stopniowo coraz dalej poza sobą. Gdybyśmy mogli podążyć za nim, ujrzelibyśmy jak po pewnym przeciągu czasu zatrzymuje się i od chwili do chwili gorączkowym ruchem obraca głowę ciągle do jednego miejsca, gdzie kilka kropel krwi purpurowej widnieje. Pod pierwszym naciskiem zachowanego instynktu, porywa się i przebiega jeszcze kilka kroków, potem nogi uginają się pod nim, osłupiałym, ćmiącym się już wzrokiem powłóczy dokoła, i widząc wszędzie samotność i ciszę, czołga się z wysileniem aż w gąszcz niedostępną dla psów, dla myśliwych i dla tych wszystkich co widzą rozkosz w zadawaniu bólu. Tam, przekonawszy się że jest ranionym śmiertelnie, milcząco cierpi i kona, z tej samej rany wewnętrznej, co nieznaczna zrazu, teraz otwiera się nagle.
I ze mną było jak z owym zwierzem ranionym. To, com wziął za siłę w pierwszem uniesieniu walki było gorączką poprostu. Pocisk dosięgnął najgłębszych wnętrzności moich. Pozostawało tylko pogodzić się z losem i umrzeć o ile można najspokojniej.
Pod pozorem poważniejszej pracy, zaparłem drzwi swoje przed wszystkiem, co stanowiło jakikolwiek łącznik z tą ludzkością, z którą nic już nie miałem wspólnego. Oddzieliłem się i ukryłem nawet od swych młodych entuzjastów, którzy zresztą, nie znalazłszy we mnie czego się spodziewali, sami wreszcie usuwali się stopniowo. Możesz wymagać od młodości czego więcej nad to co ona dać w stanie: nad zapał i — zapomnienie? Dni całe przepędzałem w jednem położeniu, milczący i nieruchomy, ze spojrzeniem zagłębionym w myśli własne.