Sprawa Clemenceau/Tom III/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Zasłaniając się jakiemś niby wiejskim polowaniem udałem się do Civita-Veccia, mocno przekonany, że lada dzień Iza przypłynie tu na jednym z najbliższych parostatków. Przez cały długi tydzień nie odchodziłem od brzegu, ze wzrokiem zatopionym w widnokręgu z gorączkową niecierpliwością duszy i ciała, bo oto naraz wszystkie zmysły moje poczynają znowu przypominać i pożądać.
Niekiedy siadałem do łodzi i wypływałem na pełne morze, by dopatrzywszy gdzieś obłoku pary co prędzej ujrzeć oczekiwaną. Mówiłem sobie:
— Jeżeli miała tę myśl poczciwą, jeżeli dobrowolnie, swobodnie do mnie powraca, jeżeli mię kocha nareszcie, zapomnę o wszystkim. Nigdy, ani jednym słowem nie wspomnimy tamtych czasów, spotykamy się od dziś dopiero i koniec. Przeszłość, to wieki umarłe i pogrzebane. Niech tylko mam ją tu pod ręką, a porywam ją i będzie moją! Świat powie sobie co zechce! A zresztą, czyż należymy do świata, my dwoje? czy nie jesteśmy istotnie wyjątkami, owocem błędu, czyśmy nie powinni kochać się inaczej niż reszta ludzi się kocha? Będę pierwszym człowiekiem, co sam ułomny, ułomnej istocie przebacza? Czyż cała ludzkość nie jest ułomnością samą? A historia miłości czyż nie była i nie będzie zawsze jednakową? Kobieta upada, mężczyzna cierpi i boleje, kobieta się podnosi, oczyszczona żalem, mężczyzna przebacza i zapomina. Rzecz główna kochać, czuć w sobie silę żywotną i dawać życie nowym istotom rzeczywistym czy oznaczonym. Miłość, bez względu jaka, jest najważniejszym żywiołem sztuki, jej powietrzem do oddechu. Oto dlaczego nicc tworzyć nie mogę z dala od tej którą kocham. Iza przybywa! Czuję ją! Widzę ją! Ona tam.
Iza nie przybyła.
Widziałem przybijające, wysiadające i przesuwające się koło mnie same nieznane, obce, obojętne mi postaci.
Wtedy powiedziałem sobie: Mogła, przybyć lądem.
I powróciłem do Rzymu.
Nie!
Tylko list od pani Lesperon, która dowiedziawszy się o mojej niedoli, ubolewała nade mną, winszowała mi szczęśliwej myśli szukania pociechy u źródła chrześcijańskiej poezji, przesyłała mi mężny okrzyk „Odwagi! Odwagi!” zwracała się ku mnie z sążnistą francuską tyradą, zakończoną słowami:
„Och! skrzydeł pragnę! skrzydeł! i któż mi skrzydła da?”