Srebrny lis/Część I/Piękność i bestja

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Srebrny lis
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1909
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Silver Fox
Podtytuł oryginalny Domino Reynard of Goldur Town
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Piękność i bestja.

Wkrótce rozeszła się wiadomość, ze okolica Goldur jest siedliskiem Srebrnego lisa. Ten genjalny twór natury, był widywany niejednokrotnie, a Juckes utrzymywał, ze pies jego Hekla poznał się z nim dobrze na wyścigach i dlatego lis nie pokazuje się tak często, że został już dobrze poczęstowany. Sąsiedzi jego jednak byli innego mniemania, i śmieli się, że to lis zakpił sobie z pstrego psa i zwyciężył go w gonitwach, zmyliwszy mu drogę jakimś pomysłowym figlem.
Hekla miała głos bardzo donośny, tak że podczas spokojnej nocy można było słyszeć ją z odległości kilku kilometrów, a była tak samowolna, że nie zwracała uwagi na żadne nawoływania i urządzała polowania według własnego planu i na własną rękę.
Chłopcy Juckes’a uważali ją za nadzwyczajnego psa — za wzór doskonałości, a sąsiedzi twierdzili, że jestto mieszaniec dwuch ras, z których każdej wziął coś charakterystycznego. Bądź co bądź, był to wielki, rączy półrasowiec ze szczególnym głosem, którego, gdy kto go posłyszał, nigdy nie mógł zapomnieć. Poraz pierwszy słyszałem szczekanie to na wiosnę, gdy Hekla była zamknięta w stodole, ale tak utkwił mi w pamięci ten metaliczny dźwięk, że słyszałem go w mem uchu przez długi czas.
Gdy raz w jesieni wałęsałem się po pagórku Goldur, uderzył mnie ten sam dziwny głos i odrazu poznałem, ze to Hekla była na czyimś tropie. Przystanąłem i słuchałem. Po chwili posłyszałem lekki szelest wśród liści i ukazała się postać jakiegoś zwierzęcia, nie mniejsza od czarnego lisa. Zwierz biegł szybko i swobodnie, ale naraz przystanął i obrócił się. Był oddalony odemnie zaledwie na pięćdziesiąt kroków, ale mnie nie widział, ja zaś go widziałem doskonale i wiedziałem czem go zwabić, przyłożyłem grzbiet ręki do ust i ssąc go, wydałem głuchy pisk.
Lis odwrócił się szybko i skierował się ku mnie, potem skoczył jak kot i stanął na jakie dwadzieścia kroków w pozie tak wdzięcznej, o jakiej tylko marzyć można: z głową podniesioną, ogonem zakręconym, łapami podniesionemi jakby do uchwycenia mniemanej zdobyczy, jaką spodziewał się po zasłyszanym pisku znaleźć. A jakież okrycie miał on! Srebrzysto czarny błysk przechodził po całem ciele aż do białej kity ogona, a srebrzyste włosy zwieszające się u czoła okalały jak promienie żółte głębokie jego oczy.
Zdaje mi się, że nigdy nie widziałem tak cudownego stworzenia i pomyślałem sobie, że to musi być Srebrny lis z Goldur. Stałem nieruchomie, cichuteńko, tak cicho jak i lis, który nawet nie przypuszczał, że tuż przed nim stoi człowiek. Wtem rozległo się donośne szczekanie Hekli i lis popędził chyłkiem i cicho dalej. Po chwili znowu zapisnąłem i lis przystanął i mogłem dalej podziwiać wdzięczną pozę pięknego zwierzęcia — ale niedługo to trwało, bo zdradziłem się lekkiem poruszeniem i w okamgnieniu lis znikł mi z oczu.
Po 10 minutach nowe zwierzę ukazało się na scenie: wielkiemi susami depcząc szeleszczące liście, przedzierając się przez gęste krzaki, pojawił się na polanie pies — przystanął ciężko dysząc i poszedł dalej, zwolna, z oczami utkwionemi w ziemię, węsząc świeży ślad lisa. Zmieniał co chwila kierunek, tak że odrazu poznać można było, że prowadzi polowanie sam, z gorliwością nadzwyczajną, tak jak nadzwyczajnym i niezwykłym był mieszkaniec pagórków Goldur.
Niepojętem jest, w jaki sposób to wielkie niezgrabne zwierzę węszyło bez przerwy ziemię i postępowało wytrwale za każdym zwrotem śladów lisa. Zdawało się, że pies mógł opowiedzieć jaką drogą lis wędruje, chociaż go oczami nie widział.
Gwizdnąłem na psa, ale nawet nie słyszał, tylko wciąż węszył i szedł naprzód, dopóki nie skłoniłem go do zaprzestania tego, stanąwszy przy nim. Ale jakież miał on wówczas złe oczy i nastroszoną grzywę? Ja byłem także sam zapalonym myśliwym lisów i umiałem dobrze cenić psy lisie — ale dzisiaj ta wspaniała postać, którą przed chwilą widziałem, prześladowana przez tego niezmordowanego, bez serca i sumienia cerbera — wzbudziła we mnie uczucia takie, jakie daje widok małego ptaszka śpiewającego, duszonego przez jadowitego węża. Tradycyjne przymierze między człowiekiem a psem zostało w tej chwili zerwane i całe moje serce stanęło po stronie Srebrzystego lisa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.