Srebrny lis/Część I/Zimowe życie Domina
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Srebrny lis |
Pochodzenie | Opowiadania z życia zwierząt, serja druga |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1909 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Arct-Golczewska |
Ilustrator | Ernest Thompson Seton |
Tytuł orygin. | The Biography of a Silver Fox |
Podtytuł oryginalny | Domino Reynard of Goldur Town |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nadeszła zima a z nią polowania na lisy urządzane przez mieszkańców z fermy, polowania, w których używano jedynie trzech albo czterech psów do gonienia lisa — wogóle bez broni.
Raz urządzono prawdziwe polowanie ze sforą psów, wtenczas Domino cofnął się w zarośla rosnące wzdłuż rzeki, i korzystając ze swej umiejętności w biegu, w który wprawił się znakomicie, uszedł pogoni, zmyliwszy ślady.
W tych ciągłych ucieczkach i prześladowaniach, nabył on bardzo ważną naukę, mianowicie — panowania nad sobą. Starał się nic sobie nie robić choćby z najstraszliwszego szczekania psów, słuchał go bez strachu i tak potrafił się opanować, że głos psa wzbudzał w nim jeszcze większą odwagę i siłę.
Żył zwyczajnem życiem lisa samotnego, nie zamieszkując nory (lisy nie używają nor w czasie zimy), sypiając na otwartych miejscach, a ciepłe jego futro i puszysty ogon ochraniały go od zimna, zaś czujne zmysły zabezpieczały przed niebezpieczeństwem.
Zasypiał na cały dzień, gdyż zwyczajem lisów jest, przespać dzień w pełnem słońcu, a noc spędzać na polowaniu. Gdy zmrok zapadł po zachodzie słońca, Domino szedł zdobywać swój codzienny chleb, co udawało mu się znakomicie, dzięki wrodzonemu instyktowi i nabytemu doświadczeniu.
Błędem jest mniemać, ze dzikie zwierzęta mogą widzieć w nocy podczas zupełnej ciemności. One także potrzebują światła, nie tyle co człowiek, ale w każdym razie cośkolwiek i mogą iść po omacku lepiej i prędzej. Nie lubią także jaskrawego światła południowego, a najlepszy czas dla nich jest: półzmrok poranny i wieczorny, światło księżyca, albo blask gwiazd, lub gdy śnieg leży na ziemi, — czują się one wtedy najlepiej.
A więc gdy słońce zachodziło i nastał miły zmrok, Domino wychodził ze swego dziennego ukrycia i udawał się na polowanie.
Leciał więc kłusem przeciw wiatrowi, zatrzymując się co chwila przy każdej obiecującej gęstwinie zarośli lub sitowatych bagnach. W miejscach bardziej wydatnych, skąd mógł mieć widok na większą przestrzeń, np. na kamieniach lub kopcach, przystawał i rozglądał się, czy jaki inny lis nie poluje w pobliżu. Bo lisy, tak jak psy lub wilki mają pewien wspólny sposób wybierania i oznaczania posterunków wywiadowczych, które codziennie odwiedzają.
Nasz lis miał doskonały punkt obserwacyjny wzdłuż szczytów pagórków, stąd bowiem miał widok otwarty na obydwie strony, przytem mógł odczuć każdy wietrzyk, obiecujący mu coś dobrego, i słyszeć każdy szelest liści lub gałązek; szedł więc tą zwykłą drogą i przystawał co chwila nieruchomie, by lepiej uchwycić wszelkie szmery lub też ślizgał się i przysiadał jak kot dla lepszych poszukiwań. Czasem wdrapywał się na jaki pochylony pień i robił stamtąd skok jak kozioł skalny. Tej nocy wycieczka jego była dalsza, gdyż chciał uniknąć prześladującego go psa.
Wśród lisów istnieją też pewne zasady i systemy, mianowicie — ponieważ podwórka ferm przedstawiają bardzo ponętne źródło zapasów, mają więc zwykle jednego albo dwuch stałych pensjonarzy z rodu lisiego. Domino wędrował więc z jednej takiej swojej fermy do drugiej, unikając spotkania z innym lisem.
Były dwie metody zbliżania się niepostrzeżenie. Jedna polegała na tem, żeby w razie otwartego wejścia schować się w bezpiecznem miejscu, z zachowaniem jaknajwiększej ciszy, — druga zasadzała się na przestraszeniu psa, wtedy lis stawał na pewnej odległości i szczekał wyzywająco. Jeśli pies wyskoczył ku niemu — uciekał, jeśli zaś nic nie odpowiadał na to wezwanie, wiedział, że znajduje się na podwórzu, ale go nie słyszy, ani czuje, podpełzał więc wtedy cichutko do kurnika, gdzie szperał i grabił ile się dało.
Na takiem polowaniu największą zdobyczą jest tłuste kurczę capnięte zręcznie za kark. Nie zawsze jednak to się udawało i nieraz trzeba było zadowolnić się okruchami chleba, rzucanego kurom, albo martwym szczurem, wyrzuconym z pułapki, a nieraz nie był od tego, by wyciągnąć jaki kąsek z koryta prosiąt, zdarzało się nawet, ze musiał zaspakajać głód swój otrębami, któremi karmiono świnie. Czasem jednak nie udało mu się zdobyć pożywienia, tak że zwykle pięć dobrych posiłków na tydzień wystarczyć mu musiało, by bez szkody dla ciała i sił przepędzić zimę.