Srebrny lis/Część II/Czarodziejka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Srebrny lis
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1909
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Silver Fox
Podtytuł oryginalny Domino Reynard of Goldur Town
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Czarodziejka.

Ludzie zakładają rozmaite zatrzaski na zwierzęta, ale nie wszyscy robią to umiejętnie — do takich należeli chłopcy Benton. Stawiali oni łapki przez cały rok, ale mieli o nich bardzo małe pojęcie, tak że najczęściej popełniali jakiś błąd, a zwłaszcza w przywiązywaniu przynęty, tak że lisy nawet z najmniejszem poczuciem węchu nie omieszkały ich odkryć i otaczały je lekceważeniem i wzgardą.
Wokoło zatrzasku Bentona były trzy niezawodne znaki ostrzegawcze dla lisów: zapach żelaza, zapach rąk ludzkich i zapach śladów nóg. Wprawdzie ślady ich były rozrzucone, ale przez ciągłe chodzenie wciąż się odnawiały, a zapach żelaza stawał się silniejszy przy każdym najdrobniejszym deszczu.
Domino odnalazł szybko wszystkie ukryte zatrzaski w jego okręgu i umiał podejść do nich każdej chwili w dzień i w nocy z daleko większą precyzją niż sami chłopcy Benton. Często podchodził z blizka by się im dobrze przypatrzeć i nawet czasem podsunął jakiś kamyk lub gałązkę na znak swych odwiedzin.
W tym czasie przyjechał do farmera Benton jakiś stary leśnik z północy i dał chłopcom różne wskazówki oraz przywiózł jakiś płyn złożony z rozmaitych roślinnych olejków i tłuszczu bobrowego, co miało być wkładane do zatrzasku zapewne z odpowiedniemi ceremonjami i tajemniczemi słowami. Kropelka tego uroku miała zwabić całą gromadę lisów i zciągnąć ich do zdradzieckiej pułapki.
Poszli więc młodzi Benton uzbrojeni we flakonik do swych zatrzasków i pokropili wszystkie tym strasznym płynem. Napozór słaby ten zapach dla człowieka, miał być dla lisów czemś pociągającym. Ale i człowiek nie był na niego obojętny: kropla np. pozostała na ubraniu chłopca pobudzała wszystkich do kichania, a ojciec jego musiał przy stole siąść na drugim końcu, bo aż mu się słabo robiło.
Dla Domina zaś wrażliwego nosa zapach ten, niesiony przez wiatr był czemś nadzwyczajnem. Wydawał mu się tajemniczym, ale nie wstrętnym, a nawet ciągnął go, jak zabłąkanego w nocy wędrowca ciągnie promyk światła, lub marzyciela wabi rzewna muzyka i pogrąża w jeszcze większą zadumę.
Gdy nadszedł wieczór, Domino wybrał się na swe zwykłe polowanie, skierował się w stronę nęcącej woni i popędził ku niej bez namysłu.
Na odległości przeszło kilometra znajdowało się miejsce oddawna mu znane: para kroków ludzkich i rąk, zapach żelaza, a od czasu do czasu lekka woń złapanego w zatrzask jakiego głupiego ptaka. Miejsce to było dla niego zawsze przedmiotem wzgardy. Dzisiaj zmieniło się wszystko. Tak jak obłok dymu oświetlony zachodzącem słońcem przybiera kształt niebotycznych gór pokrytych złotem i purpurą, tak i ten czar stawał się potężny, gdy przez nozdrza doszedł do mózgu i uśpił zmysł sternika, kierującego dotychczas jego kołem życia.
Srebrny lis, bujając swym hebanowym nosem, szedł bez przerwy pod wiatr. Zapach działał tak jak eter, uspakajając jego nerwy i pobudzając obieg krwi. Oh! jakież rozkoszne dreszcze przechodziły go! Miał on wrażenie padających kropli deszczu lub powiewu wiatru wiosennego, to znowu jakiegoś niezaspokojonego głodu i wielu, wielu innych uciech. Słowem opanowała go jakaś błogość, zamykająca przed nim rzeczywistość i odsuwała wszelkie panowanie nad sobą.
Domino z drżącemi nozdrzami, bijącem sercem, chrapliwym oddechem, z napółprzymkniętemi oczami — szedł upojony czarownym zapachem. Był tuż przy ukrytym zatrzasku. Znał go dobrze i unikał, ale teraz odurzony, zaczął wykonywać jakieś dziwne ruchy, świadczące o zaniknięciu u niego wszelkiej samokontroli. Teraz pragnął on być jaknajbliżej, pożądał dotknięcia się zdradzieckiego przedmiotu, ślizgał się więc ku niemu i tarzał swój piękny grzbiet na brudnej ziemi, i okrywał się cały brudnym pyłem. Lecz wśród tego sennego szału nagle coś trzasło. Niemiłosierne żelazne szczęki chwyciły go za kark i zatopiły się w gęstem srebrnem futrze. Domino obudził się. Zachwyt i czar znikł w okamgnieniu i ustąpił miejsca zwykłemu zwierzęcemu instynktowi. Zerwał się na równe nogi, wyciągnął giętki kark, żelazne szczęki otworzyły się i Srebrny lis uwolnił się.
Gdyby to był zatrzask na łapy, wyrok jego byłby już zatwierdzony. Ale teraz skoczył swobodny i odzyskawszy zupełną przytomność, popędził przeciw wiatru na swe zwykłe polowanie. Gdyby to był lis słabej woli, z pewnością powróciłby do tego czarodziejskiego miejsca, ale Domino dobrze wrył sobie w pamięć grozę ukrytą w czarownej przynęcie.
Od tej pory magiczna woń łączyła się u niego z pojęciem śmiertelnych uścisków stalowych szczęk.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.