Srebrny lis/Część II/Wielkie zdarzenie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Srebrny lis |
Pochodzenie | Opowiadania z życia zwierząt, serja druga |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1909 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Arct-Golczewska |
Ilustrator | Ernest Thompson Seton |
Tytuł orygin. | The Biography of a Silver Fox |
Podtytuł oryginalny | Domino Reynard of Goldur Town |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nastał księżyc trawiasty, następujący zwykle po księżycu wronim. Wszędzie zaczęła budzić się natura, napełniając hojnemi obietnicami lasy, łąki, rzeki, powietrze. Wszędzie zapowiadało się nowe życie, nastał czas tajemnic i radości.
W Śnieżnokryzce także zaszła zmiana. Zaczęła unikać Domina, a gdy ten probował towarzyszyć jej do nory, broniła mu tego, dzikie rzucając na niego spojrzenia. Srebrny lis stawał zaniepokojony, ale że lisy umieją szanować wolę małżonki, która musiała mieć do takiego zachowania poważny powód, odstąpił bez oporu i oddalił się, po rycersku znosząc ciężkie prawo.
W czasie tym zaszło wielkie zdarzenie.
Gdzie i jaki jest początek miłości i czułości matki, jaką ona otacza swe nowonarodzone dziecię? Kto kieruje jej ręką, gdy je prowadzi? Kto uczy ją pielęgnować je, karmić, okrywać i strzec przed niebezpieczeństwem? Czyż tę wiedzę posiada się z książek pisanych przez głowy uczone? A skąd że wie to samo dzika matka? Skąd wiedziała o tem nasza lisia mateczka?
Zajrzyjmy do jej ciemnej nory, gdzie rozwinęła ona teraz całą swą wiedzę, nie nabytą nauką ani doświadczeniem.
Pięcioro malutkich lisiąt, niekształtnych, obrzydliwych według człowieka istotek, wypełniało dużą komorę a zarazem serce Śnieżnokryzki. Mała matka stała nad tem dziwem w zachwyceniu, zakrywało jej to cały świat i zaspokajało wszelkie pożądania. Te drobne maleństwa opanowały całą jej istotę i miłość, i zmieniły zupełnie tryb życia.
Upłynęło wiele godzin, zanim zdecydowała się pozostawić je same i to tylko w tym celu, aby pobiec do strumyka, ugasić pragnienie i ochłodzić się. Domino leżał niedaleko na brzegu i czekał. Ona odwróciła nieco uszy, ale nie odezwała się, jakby zupełnie go nie zauważyła. On przyczaił się, położywszy głowę w trawie, a ona oddaliła się do nory.
Pierwszego dnia Śnieżnokryzka nie chciała nic jeść. Następnego dnia poczuła głód, ale bynajmniej nie miała ochoty polować. Ale właściwie poco polować? Przecież nie bez celu leżała obok w śpiżarni dzika kaczka. Czyż instynkt matki nie był dość przezorny? W ten sposób zaspokoiła pierwszy głód.
Następnego dnia, gdy znowu zaczął jej dokuczać brak pożywienia, poszła ku wyjściu i znalazła nieopodal kilka świeżo zabitych myszy. Czyż były one przeznaczone dla małych? Kto wie? W każdym razie to było pewne, że będą stanowiły pożywienie maleństw, gdyż matka pożarła je z apetytem. Od tego czasu każdego dnia znajdowała pożywienie przed wejściem do nory albo na pagórku trawiastym lub ukryte wśród liści opodal.
Po dziewięciu dniach lisiątka przestały być ślepymi. Otworzyły oczy i poruszały się żywiej. Mniej teraz piszczały i matka mogła oddalać się spokojniej a i Domino mógł się do nich zbliżyć bez obawy odpędzenia. W kilka dni potem został on nawet przyjęty do rodziny jako ojciec.
Zaczął się teraz dla Srebrnego lisa czas nowych doświadczeń i nieznanych mu dotąd radości i trosk. Czuł że kochał swe małe i serce biło mu radośnie przy każdem zbliżeniu.
Są różne stopnie ojcowskiej miłości u lisów począwszy od obojętności aż do nadzwyczajnej troskliwości, równej matczynej. Domino, należący do szlachetnej rasy, i w swych ojcowskich obowiązkach i uczuciach odpowiadał godnie temu swemu pochodzeniu. Może być, że nigdy przedtem dzieci lisie nie bywały tak pilnowane i nie stanowiły przedmiotu takich zabiegów jak te pięcioro, które urodziły się tej wiosny w dolinie osikowej — potomstwo Śnieżnokryzki i Srebrnego lisa.
Gdy już lisiątka miały miesiąc, wyszły poraz pierwszy z nory, by wygrzać się na słońcu. Poruszały się miękko i cicho. Pięć małych ciałek podobnych do prosiąt pokrytych wełnistym futerkiem.
Nie było w nich nic pięknego, ale coś pociągającego i wdzięcznego, co cechuje takie małe bezradne istotki i gdyby kto mógł zobaczyć tę całą gromadkę, miałby widok wymarzony.
Nic dziwnego, że wzbudzały one w rodzicach swych nieprzepartą chęć położenia się przy nich, popieszczenia się i przytulenia do ich miękkich ciałek, tak jak to robią rodzice człowieczy.
Zaczęły się teraz powtarzać sceny z dziecięcych czasów Domina. Te same figle, te same skoki i zabawy.
Z każdym dniem lisiątka stawały się większe i smuklejsze, podobne coraz bardziej do lisów, a czułość rodziców dosięgła szczytu.
Były to dni radości i uciechy. Były to małe radości spokojnych niebios i lekkich wietrzyków, wielkie radości życia i mocy, gwałtowne radości myśliwego, gdy zwierzyna jest obfita i dościga jej w tryumfie, wreszcie radości tego, kogo się kocha.
To były radości Domina i jego żony.
Radość jednak rzadko bywa niczem niezamąconą, zdaje się, że jest to koniecznem prawem, że podczas radosnej uczty przesuwa się od czasu do czasu cień śmierci lub nieszczęścia, i szczęśliwy ten, obok którego tylko się przesunął.