[15]STANOWCZOŚĆ I NIEZAWISŁOŚĆ.
(Zbieracz pijawek)
Dziś przez noc całą szalały wichury
I deszcz się w ciężkie przemienił ulewy;
Lecz teraz słońce zabłysło u góry,
Ptactwo poczęło nucić między drzewy;
Grzywacz nad swemi przemyśliwa śpiewy,
Sójka skrzeczącej odpowiada sroce,
Powietrze napełniają szumem rzeki moce.
Kto kocha słońce, rzuca dom; niebiosy
Wielce raduje młody dzionek błogi;
Trawy naokół pełne świeżej rosy;
Po polu pędzi zając szybkonogi
I mgła, rzuciwszy swoje błotne drogi
I promienie w rannych blaskach słońca,
Ucieka, gdzie, nie wiedzieć, bez ładu i końca.
Po trzęsawiskach chodziłem tej pory,
Zającam widział, jak pędził śród niwy,
Szum wód słyszałem i dalekie bory,
Lub nie słyszałem, jak chłopiec szczęśliwy;
Serce me wiosny weseliły dziwy,
Zapominałem o wszystkiem, co boli,
O płonych drogach ludzkich, pełnych melancholji.
[16]
Ale jak czasem zdarza się, że siła
Naszej radości, ponadmiar wezbrana,
Tem niżej spada, im wyżej się wzbiła,
Tak też i w duszy mojej tego rana
Rodzi się nagle jakaś przykra zmiana:
Naszły mnie smutki i ciężkie widziadła
I troska mnie ponura od razu opadła.
Skowronka-m słyszał na niebieskim stropie
I wspominając zająca, myślałem,
Żem jest na ziemi jak szczęśliwe chłopię
W zadowolonem tem stworzeniu całem,
Że nie masz z światem nic i trosk nawałem,
A oto na mnie pod rozterki wodzą
Dni smutne z przygnębieniem i troską przychodzą.
Jam całe życie swoje przeżył miło,
Jak gdyby życie było samem latem,
Jak gdyby wszystko bez trosk się rodziło,
Samo ze siebie, w tworzeniu bogatem;
Lecz jakże mógłby On poprzestać na tem,
By ktoś dlań tworzył, wielce go miłował,
A swemi zaś sprawami sam się nie zajmował.
O tej bezsennej duszy, Chattertonie,
Myślę, o dziecku cudownem, co padło
Przez swoją dumę, o nim, na zagonie
Chwały z radością pchającym swe radło;
Nas piewców, własne ubóstwia zwierciadło
Rozpoczynamy w młodzieńczej radości,
A w końcu szał i rozpacz przychodzą k’nam w gości.
[17]
Wtem, jakby w dowód osobliwej łaski,
Jakiś przewodnik spłynął ku mnie z góry:
Skoro z myślami popadłem w niesnaski,
W miejscu samotnem, gdzie był staw ponury,
Od oczu nieba zdala, poniektóry
Stanął przedemną mąż — o dziwne losy —,
Najstarszy z tych, co kiedy siwe mieli włosy.
Jak głaz potężny, mający swą leżę
Na szczycie góry wysokiej, zdumienie
I dziw dla oka, które go spostrzeże,
Bo nie wiadomo, jak on na tej ścienie
Skalnej się zjawił i skąd, jakby tchnienie
Miał w sobie żywe, albo jak stwór morza
Co z fal wypełzł ku słońcu na piachu rozłożarozłożą:
Takim był mąż ten, ni żywy, ni zmarły,
Ni też uśpiony: w swoich lat nadmiarze
Podwójnie zgiętą miał postać, snać zwarły
Nogi się z głową, jakby z życiem w parze
Szły w tej pielgrzymce jakieś troski wraże,
Jakieś cierpienia, stokroć cięższe zgoła
Niż ciężar, który człowiek udźwignąć wydoła.
On sam z tą bladą twarzą, z ciała znojem
Stał tu na długim oparty kosturze;
A gdym z godziwym zbliżył się spokojem
Nad brzeg bagniska, nieruchomej chmurze
Było podobne to zjawisko: burze
Mogą przejść głośne, on ich nie usłyszy,
Snać nic już nie zakłóci jego wnętrznej ciszy.
W końcu się ruszył i kostur drewniany
Zanurzył w bagnie i patrząc w tę nędzę
[18]
Stawu, na jego od laski przemiany,
Jakgdyby czytał w nich, by w jakiej księdze.
I ja się w dziwnej śmiałości rozpędzę
I zwrócon k’niemu rzeknę, zuch nielada:
„Ten ranek snać wspaniały dzień nam zapowiada.“
Grzeczną odpowiedź dał mi człek wiekowy,
Spokojnie cedząc jedno drugie zdanie:
I ja dalszemi zapytam się słowy:
„Jakie zajęcie masz tu, drogi panie?
Nie są dla ciebie te puste przystanie“.
Zanim mi odrzekł, z żywych ócz orbity
Wytryśnie blask zdumienia, w łagodność spowity.
Słowa spokojnie płynęły mu z łona,
Ale jak gdyby w uroczystej składni,
Miara ich lotna, przecież rozważona,
Jakiej używać nie umieją żadni
Prości ludkowie, w słowach nieporadni,
Mowa poważna mężów szkockiej ziemi,
Co Boga i człowieka darzą służby swemi.
Prawił, że do tej przychodzi on wody
Zbierać pijawki, jako że jest stary
I niezamożny, jeno że przeszkody.
Ma w tem zajęciu, trudnem nie do wiary,
Tak te błotniste przemierza opary
Lecz dzięki Bogu, tak mu się to plecie,
Że jakieś utrzymanie ma stąd na tym świecie.
I stał ten człowiek ciągle przy mym boku,
Lecz już od zdania-m nie odróżniał zdania,
[19]
Wydały mi się jak szumy potoku,
A cała postać tak mi się wyłania
Jak gdyby ze snu, snać nie do poznania,
Lub jak wysłannik, co przyszedł zdaleka,
By dać mi upomnienie i siłę człowieka.
Wtem znów zabójcza wróciła mi trwoga
I ta nadzieja wciąż nienasycona,
Chłód, ból i ciężar i troska złowroga,
I, że niejeden wieszcz w niewoli kona.
Przerażon, z żądzą pociechy śród łona,
Ponawiam swoje pytanie: „Mów człecze,
Co robisz, jak się droga twego życia wlecze?“
A on z uśmiechem odpowie mi na to,
Że wciąż pijawki łowi w swej podróży,
Że jest zajęty niemi całe lato,
Że swemi stopy grzęźnie śród kałuży,
Aby ich szukać: Dawniej połów duży
Miałem ich zawsze, lecz od pewnej doby
Jak mogę, tak ich szukam na różne sposoby!
Gdy on to mówił, wszystko mnie poruszy,
Ta postać starca i te jego słowa;
Zdawało mi się, że okiem mej duszy
Widzę, jak milczkiem po bagnach się chowa,
Jak go wędrówka popędza wciąż nowa,
A gdy się myśl ma jedna z drugą sili,
On powie znów to samo po milczenia chwili.
Przecież niebawem, gdy skończył te sprawy,
Inne się rzeczy z tamtemi mieszały,
[20]
Lecz zawsze w sposób miły i łaskawy;
O mało-m nie śmiał z siebie, iż zgrzybiały
Starzec ten pełen jest mocy, tak stały
„Niech Bóg się ku mnie“, rzekłem, „z łaską nagnie,
Gdy myślę o zbieraczu pijawek i bagnie“.
|