Stara kamienica/Rozdział VI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Stara kamienica |
Podtytuł | Obrazek |
Pochodzenie | Kalendarz „Wieku“ Illustrowany na Rok Zwyczajny 1887 |
Wydawca | Nakładem współpracowników „Wieku“ |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Drukarnia „Wieku“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Imć Pan Piotr Panewka obchodził święto pojednania się jego pani z ludzkością, a obchodził je już od kilku tygodni uroczyście.
Od samego rana ubrany świątecznie, szedł na róg do szynku i wypijał tam kielich anyżówki za zdrowie panienki, drugi za pomyślność pani, trzeci za spokój duszy nieboszczyka Dulskiego.
Resztę dopełniał piwem i później szedł do swych obowiązków, zachwycając kumoszki z przeciwka, czerwoną barwą nosa i marsową powierzchownością swoją, oraz humorem który go nie opuszczał.
Pani Dulska zgodziła się już ze swym losem i oczekiwała chwili, w której zostanie porwaną. Dodać należy, że oczekiwała z pewną niecierpliwością nawet. Pan Rafał przy pomocy Jacentego, porządkował swoje apartamenta na przyjęcie radczyni, a Kazia tonęła w marzeniach, projektując plany przyszłego szczęścia, które podczas zimy miały ubiegać w mieście, a na lato przenosić się do dworku pod górą, nad szerokiem jeziorem....
Bolesław ani się spodziewał, że stryjaszek jego, człowiek tak systematyczny, taki pedant, rozmiłowany w tysiącznych drobiazgach, zdecyduje się na gwałtowny przewrót w trybie życia i pozwoli się skrępować węzłami hymenu. A jednak stało się tak. Pan Rafał bardzo kochał swego synowca, a ponieważ wiedział że w inny sposób pozwolenia na małżeństwo Kazi nie uzyska, oświadczył się o rękę pani Dulskiej. Było to z jego strony poświęceniem, chociaż nie tak znów wielkiem jak się zdaje: czuł albowiem, że z wiekiem przybywają mu różne dolegliwości i że opieka kobieca bardzo mu się przyda.
Nie zawadzi też wiedzieć, że dyabeł, ten odwieczny wróg rodzaju ludzkiego, zbankrutowany już zupełnie; nie mając dość pieniędzy na kupno krwią pisanych cyrografów, musi się trudnić paleniem w starych piecach.... Inaczej zmarniałby z nudów, lub dostał spleenu i wpakował sobie nabój śrutu między rogi....
Niewiadomo czy jego sprawie, czy też sekretom toaletowym może, przypisać należy także niespodziewane odmłodzenie się pani Dulskiej.
Szpakowate włosy znikły, zastąpił je kok modny i kruczej czarności loczki nad czołem.
Oczy jaśniały blaskiem, na twarzy malowało się ożywienie.
Figura, niefiligranowa wprawdzie, dobrze się jednak odznaczała w sukni obcisłej, według ostatniej mody skrojonej i uszytej.
Podobne zmiany mniej więcej zaszły i w panu Rafale.
„Wesoły Zefirek“, jak go narzeczona pieszczotliwie nazywała, niepokazywał się na ulicy inaczej jak w lakierowanych bucikach, w świeżutkim paltocie, z jakąś paczką wiszącą u guzika na kolorowej wstążeczce.
Wizytował damę swych myśli niemal co drugi dzień, uczęszczał rzadziej na balet i prawie nie grywał w wista.
Nie miał czasu...
Bolesław był w tak zwanem siódmem niebie.
— Drogi Józiu, mówił do swego ponurego towarzysza, gdy ten znowu odwiedził jego kawalerską stancyjkę — gdyby mnie nieodstraszał twój uśmiech sarkastyczny, rzuciłbym ci się na szyję i ucałował serdecznie, jestem bowiem w tej chwili tak szczęśliwy....
— Zapewne jak Zabłocki gdy wyprawiał transport mydła na morze....
— Ech, co tam! powiedz raczej jak Zabłocki kiedy się żenił...
— Więc to ma znaczyć że i ty się żenisz?
— Tak, możesz mi powinszować.... i szykuj biały krawat.
— Nie zwykłem asystować przy pogrzebach....
— Jakto? co ty mówisz?
— Pokładałem w tobie pewne nadzieje, teraz widzę, że one przepadły.
— Sądzę, że wzmocniły się raczej.
— Powiedzżeż mi, czemu mam przypisać to nagłe rozbudzenie się twego serca? czy jest ono owocem pewnych kombinacyj materyalnej natury, czy też powstało skutkiem zboczeń umysłowych?
— Twoja indagacya nie ma sensu!
— Owszem, pytam się, dla jakiej właściwie przyczyny podejmujesz tak trudne obowiązki, czy powód, który cię do tego kroku skłania jest idealnej, czy też bardziej realnej natury.
— Cóż za pytanie?
— Przypuszczam że z miłości, to jeszcze pół biedy, z dwojga złego wolę półgłówka z sercem, aniżeli zimnego spekulanta robiącego interesa na kobiecem uczuciu. Pierwszy przynajmniej jest mniej fałszywy.
— Porzuć-żeż te myśli i wyjdź z aforyzmów, ja na seryo cię proszę, abyś moją pannę poprowadził do ołtarza....
— Więc ja ci na seryo odpowiadam, że zgoda; ale powiedz mi zarazem, w co się obrócą twoje złote projekta, wysokie zadania, które sobie za cel obrałeś?
— W czyn, w czyn, w najpiękniejszą rzeczywistość!
— Ciekawym, któż ci w tem dopomagać będzie? żona, kłopoty, obowiązki, nieszczęścia? Machniesz ręką na wszystko niedługo, wprzęgniesz się do zwykłej pracy codziennej, jednostajnej, a podjęte przez cię idee i cele wysokie zdasz na ręce takich rwących się młodzików, jakim sam dziś jesteś....
— Dla czego?
— Dla czego? dla tego mój przyjacielu, że się tak dzieje na świecie, na naszym małym zaścianku.... Czy sam nie widzisz? — patrz na tych panów co dziś spokojnie żyjąc, spędzają wieczory w teatrze, lub też w gronie znajomych, grają w wista — czy sądzisz, że oni nie byli także młodzikami? że w duszach ich nie wrzał ten sam ogień co dzisiaj pierś twoją ożywia? Dobijali się oni stanowiska. Pełni młodzieńczego ognia chcieli całe swe życie dla idei poświęcić. W tem los się im uśmiechnął, pożenili się bogato, porobili majątki i dziś nie widzą już tego, co widzieli dawniej. Mało ich obchodzi społeczność, a cała ich działalność na zewnątrz objawia się w tem, że czasem tańczą na benefis dziadów, lub też pogapią się na jakie filantropijne widowisko. Dobrze jedzą, jeszcze lepiej piją, lubią ploteczki i zbierają pieniądze...
— Przecież są na świecie ludzie osiwiali w pracy, zgarbieni przedwcześnie, z czołem zoranem bruzdami....
— To znowuż inna kategorya, to niewolnicy obowiązków nad siły. Oni są jak ci co tłuką kamienie przy drodze, wiatr studzi im czoła nagie, a rzuca w oczy kurz z pod kół przejeżdżających; oni dźwigają młot ciężki, aby nim krzesać, już nie ogień zachwytów i złudzeń, lecz chleb dla swych rodzin zgłodniałych i naukę dla dzieci. To muły dźwigające wieczne jarzmo! to biedacy!
— No, raz przynajmniej odezwało się w tobie uczucie, zadrgała jakaś struna serdeczna, wszakżeż ty kochasz tych ludzi?
— A kiedy już nam się tak na to kochanie zebrało, to przyznam ci się, że kocham bo większość ich to grunt dobry, serca ogrom, zapału mnóstwo.... ale cóż z tego?
— Podaj mi rękę.... dziękuję ci....
— Nie dziękuj, ale biegnij raczej do swego ideału, bo ta chwilka szczęścia, którego teraz kosztujesz, ma ci wystarczyć jako nektar ożywczy na całą drogę życia...
Stara kamienica od czasu kiedy pod nią fundamenta zakładano, nie widziała podobnego ożywienia i ruchu.
Przed nią stały karety, na schodach wysłanych dywanem, kwiaty i lampy, a w bramie Panewka, przyodziany w mundur, z krzyżem i medalami na piersiach....
Na górze zbierali się goście.... łysy Jacenty roznosił lody, i w kącie ocierał łzy ze wzruszenia rękawem, a tak mu serce z wielkiego szczęścia biło, że gdy odezwał się pan Rafał, to on kłaniał się i odpowiadał:
— Słucham wielmożnej pani radczyni dobrodziejki.
Pani Dulskiej zaś odpowiadał:
— Do usług pana radcy....
Salon zaczął się napełniać, pan Rafał robił honory domu; ubrany we frak świeżutki, w białym krawacie, z bukietem u boku, wyglądał jeszcze wcale dobrze.
Bolesław rozpromieniony rozmawiał na uboczu z Józefem, który się dzisiaj także jakoś ożywił i odmłodniał.
— Co tak ciągle na drzwi spoglądasz? spytał go Józef....
— Ztamtąd wyjdzie moje szczęście....
— Idą już, idą, szeptali goście i rzeczywiście dał się słyszeć szelest sukien, drzwi rozstworzyły się szeroko i ukazała się w nich najprzód pani Dulska w całej gloryi....
Ciężka, jasna, materyalna suknia otaczała jej postać, odsłaniając gors i pulchne ramiona, na które spadały loki czarne jak heban.
Za nią wyszła Kazia, w białej, skromnej sukience, osłonięta welonem, w myrtowym wieńcu na pięknej, niby na wzór starożytnej kamei wyrzeźbionej, główce.
Narzeczeni zajęli miejsca obok swoich dam, a do Bolesława i Kazi zbliżył się stary proboszcz z Wólki, który umyślnie przyjechał, aby obie pary dozgonnym węzłem połączyć.
— Karety już czekają, zameldował Jacenty.
Bolesław z Kazią zbliżyli się do stryja i pani Dulskiej i uklękli przed nimi.
— Błogosławcie!
— Widzisz Kazieczku, rzekła dama, porywają nas, zabierają, unoszą, a my słabe niedoświadczone istoty — zdajemy się na wolę Bożą. Niech cię Bóg błogosławi moje dziecko i ciebie.
— I mnie, rzekł pan Rafał.
— I nas, dodała pani Dulska.
— Będziemy odtąd stanowili jedną rodzinę.
— Teraz, rzekł ktoś ze starszych gości, zwyczaj każe, żeby państwo młodzi dali sobie buzi, to ma być dobra wróżba....
— Bolek! rzekł pan Rafał, trącając synowca.
— A nie — stryj pierwej....
— Po co te ceremonie?
— Po starszemu.
— Po starszemu!
— Po starszemu, odezwał się ktoś z gości....
— Macie się certować, rzekła pani Dulska, to my, słabe kobiety, musimy wam dać przykład poświęcenia!
To mówiąc rzuciła się na szyję pana Rafała, potem ucałowała Bolka, Kazię i znów pana Rafała i wybuchnęła głośnym płaczem.
— Hic mulier! szepnął proboszcz, a Jacenty stojący we drzwiach rzekł do siebie:
— A to dzielna referentka wielmożna nasza pani radczyni...
Kilka kropel wody kolońskiej przywróciło spokój wzruszonej damie.
Zaczęto się wybierać do kościoła, a kiedy z przed bramy ruszyły karety, unosząc szczęśliwe pary i wesołych gości, Panewka rzekł do Jacentego:
— Żeby tak częściej bywało u nas wesele, to by człowiek w tym rozgardyasie trochę przynajmniej o swej markotności zapomniał...
— Nie codzień sessya, mój bracie, rzekł z powagą eks-woźny.