Ciągnąc za sobą zadumane oczy
Nagle przebieży lotem smug ognisty,
Tylko że tamta, w miarę jak się zniża
Gaśnie, a ta trwa, ani się nie mroczy,
Od konstellacji gdzie mieszka, jak strzała
Do stóp krzyżowych zbiegła iskra chyża.
Z bieli jarzącej swój ognik wyłoni
I jak za płytą alabastru pała.
Wedle powieści poety, tą chwilą,
Gdy syna ujrzał na Elizjum błoni.
Łask bożych, komuż tak szczęśnie jak tobie
Po dwakroć wrota niebios się odchylą?«[2]
Wzrok utkwię i znów pani mojej lice
Podziwiam; dwojgiem kras swój zachwyt zdobię.
Żem się swojemi zdał zapadać do dna
Po łask i rajów ostatnie granice.
Postać zaczęła mówić dziwne rzeczy:
Ich sensu moja myśl była niewłodna
Ale że nabył przez swe wniebowzięcie
Znamion szczytniejszych nad umysł człowieczy.