Całuję ten śliski kamyczek,
Pożeram ten śliski kamyczek —
Na jutro mi już nie starczy,
Mój Boże, i zacznie się głód.
(Wdowiec)
W takim ujęciu Grochowiak wprost i bezpośrednio nazywa te nowe rysy, dla których również sztuka dysonansu i antytezy jest główną możliwością wyrazu poetyckiego. I to właśnie doświadczenie ideowe prowadzi do jego utworów najlepszych i już teraz oryginalnych, mimo że w całości zbiorku znajdują się w zdeklarowanej mniejszości.
Zaliczam do nich dwie grupy liryk. Pierwszą, gdzie widzenie kontrastu, dysonansu i sprzeczności jako nauka z połowy stulecia wyraża się na planie raczej estetyzującym, na planie bliskim igraszce rekwizytów poetyckich. Tyle że zgrzyt i skrzyp nowych zawiasów, wokół których te rekwizyty się obracają, ostrzega, że igraszka narodziła się w epoce, kiedy ciała ludzkie przetapiano na mydło: Don Kiszot, Kino wiejskie, O — 1945, Drwale, Budowa, Król zabity.
Stąd też ostre zgrzyty w lirykach skądinąd stylizowanych, jak np. Verlaine. Toulouse-Lautrec przy podobnym zgrzycie się przypomina.
Tiko-tako, tiko-tak,
Już dyliżans wjeżdża w ganek,
Dama rączką zza firanek
Daje znak.
Verlaine chciałby do niej wybiec,
Podać rękę jej pod stopę,
Lecz spostrzega świecy kopeć
I rozbite pudło skrzypiec.
Szklankę z rysą, nad kieliszkiem
Swej kochanki tłusty biust —
A kochanka pcha do ust
Rozwaloną czarną kiszkę.
Tę składankę utworów owiewa jednak mgiełka poetyzacji i estetyzowania — niedobra, częsta u Grochowiaka. A przepędzić poetyzowane mole, a okna otworzyć szeroko!
Dalsza grupa liryk to własne już osiągnięcia Grochowiaka.