Sprobujmy przebiedz pokrótce ciąg całości Pieśniozbioru.
Na wstępie, smutnie wyznaje poeta całą błahość uczucia, któremu przecie całe życie poświęcił. Dbał też o rozgłos — i to go na śmieszność naraziło. Ale dziś, widzi jasno, że wszystko na świecie, bo nawet i chwała, jest marnością jedynie. — Rozpoczyna ją się dzieje Miłości. Zrazu, klassycznym trybem, z pomocą Amora Złośnika. Opowiada poeta: kiedy mianowicie poraź pierwszy ujrzał Laurę? Stało się to w Wielki Piątek (podobnie i Dante w Wielki Piątek mistyczną wędrówkę swoją rozpoczął). Zresztą — ósmego Kwietnia to było. Ten ósmy Kwietnia, dziwnego odtąd w życiu jego nabiera znaczenia. Ósmego Kwietnia powziął Petrarka pomysł do „Afryki,“ za którą go też ósmego Kwietnia uwieńczono. Ósmego Kwietnia Laurę wreszcie stracił. — Idźmy dalej. — Ten Chrystus, który jest takim potulnym Jowiszem, sam urodziwszy się nie w Rzymie ale w skromnym Nazarecie — Laurze, pani świata, dał się urodzić w dość podrzędnym Awinionie (Sonet 4-ty). Następuje wykład tajemniczego znaczenia wyrazu: Laura. Coraz mocniej niepokojony poeta, do Wokluzy się chroni. Zaczynają się skargi i zapasy z sobą. Odjechać musi — odjeżdża — odjechał i tęschni zdala. Tęschni również z bliska — wyrzeka, walczy, błogosławi, cieszy się i smuci — nawet rozpacza. Zbiera wspomnienia mętne, których znaczenia nikt dziś już nie dojdzie (Canzona I-sza). Tylko co nie stracił Laury, skutkiem jakiejś groźnej choroby (S. 24). Nic tu jeszcze nie zdradza głębszego uczucia — same szukane dowcipy, przesadne obrazy, chłodna pedanterya. Wreszcie do Apollina się zwraca, błagając go o zdrowie Laury w sposób dziwaczny (S. 27). — Dopiero w Canzonie IV-ej, zdala od Laury, w podróży po Francyi i Niemczech, budzi się w nim żywsze uczucie. Już tu i polot poetycki szczerszy i swobodniejszy — już tu ani przyborów klassycznych, ani szukanych nie spotyka się dowcipów — już tu Petrarka zaczyna być sobą. Z powrotem, doznawszy obojętności ze strony Laury, skarży się na to; następnie w nauce szuka uspokojenia, i to go znowu czas jakiś klassycyzmem i dziwactwem chłodnem zaraża. — Znów zdala — w podróży do Hiszpanii — staje się sobą. Już to rok dziesiąty, jak Laurę kocha — a zmiękczyć jej nie może! — Z powrotem ztamtąd, zniechęcony, a raczej zapewne zachęcony przez Laurę, w wir polityczny się rzuca, Rienzego wyzywając w jednej z najpiękniejszych Canzon, w której wyjątkowo nie spotyka się miłosnego ku końcowi zwrotu. — Nareszcie nadchodzi chwila dziwnego
Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/057
Ta strona została przepisana.