[502]
5. Strzelec i niedźwiedź.
Nie pij na skórę niedźwiedzia żywego:
Sam — mówią — niedźwiedź jest przysłowia tego
[503]
Autorem, co się na Polatsuioes'ł
Kędy niedźwiedziów prawdziwie niemało;
A zatym strzelców także też jest wiele,
Którzy bez myślistw sami chodzą śmiele,
Bo z samopałem i kundlem przy boku
I kilkanaście niedźwiedzi do roku
Jeden zastrzeli. Z takich jeden śmiałych,
Zręczniej od drugich, od czasów niemałych,
Wsławił się strzelec; że zaś był pijakiem,
Cokolwiek swoim zarobił półhakiem,
To wszystko przepił i skóry niedźwiedzie
Do arendarza ustawicznie wiedzie.
Tym on u Żyda kredytu dostąpił,
Że mu gorzałki na kredyt nie skąpił;
A razem skóra niedźwiedzia płaciła,
Na którą on pił, jakby w skrzyni była.
Raz napił siła, że mu się Żyd przykrzy,
Chłop sobie w karczmie {jako mówią) wichrzy.
Nazajutrz znowu Żyd się deklaruje,
Że mu już więcej trunku nie borguje.
Strzelec mu rzecze: „Przyjedźże już z wozem
„Do wsi, a skórę niedźwiedzią ci złożem“.
Żyd rano jedzie, a było to zimie,
Naprzód gorzałki Żyd częstować wyjmie,
Potym o skórę niedźwiedzia się pyta:
Strzelec mu mówi, że niepospolita
Ta skóra, że ją w chałupie nie chowa,
Ale że w lesie blizkim jest gotowa.
Więc i do lasa Żyd z nim wozem jedzie
I na swe miejsce, jak rozumiał, wiedzie.
A tam o blizkim legowisku wiedział
Niedźwiedzim strzelec, ale nie powiedział
[504]
O tym Żydowi. Stanąć tedy każe.
A sam z rusznicy, skoro się pokaże
Niedźwiedź okrutny na dwie łapy stanie,
Strzeli chłop trafi: ale przy tej ranie
Niedźwiedź się porwie i rzuci mym chłopem
O ziemię, jako najlżejszym to snopem.
Potem go weźmie łamać: aż mu kości
Trzeszczą, i duchy zabija wnętrzności.
Chlop był zwyczajny i wiedział. że mają
Zwyczaj niedźwiedzie, gdy ludzie chwytają,
Słuchać: jeżeli ma ducha i czy tchnie.
Nałamawszy go, pysk do niego przytknie,
Znowu go łamie i znowu go słucha,
Jeżeli strzelec ma co jeszcze ducha.
Strzelec też w sobie duch mocno zataił,
I niedźwiedź także już się był uziaił.
Poszedł tedy precz niedźwiedź ukrwawiony,
A chłop, choć żywy, lecz strasznie zmorzony,
Po dobrej chwili arendarza woła,
Który od strachu schował się pod koła.
Woła, jak może, by prędko przychodził,
I że mu niedźwiedź nie będzie już szkodził.
Żyd wpół zdechł z strachu, długo nie odzywa,
Aż się nakoniec, z pod woza dobywa.
Drży bardziej, niż chłop, ogląda się wszędzie,
Przecię, go zwlększy, gorzałki dobędzie,
Posili strzelca, powoli prowadzi
I na wóz mego pacyenta wsadzi.
Jadąc, arendarz mój się już ośmieli,
I dyszkurować o przypadku wzięli.
Ale najbardziej Żydowi się zdało
To najdziwniejsza i pytać się chciało:
[505]
„Panie Iwanie I co to wam do ucha
„Ten niedźwiedź szeptał? Zjadłby złego duehal“
Aż mu chłop rzecze, mając go za bzdurę:
„Mówił mi, żebym na żywego skórę
„Niedźwiedzia nie pił: stąd już nie napiję
„U was, niedźwiedzia póki nie zabiję“.
Nie nuć tryumfu przed bitwą[1], mawiają:
Nie tam źrzebięcia, także powiadają.
Nie mów hup, póki nie przeskoczysz rowu,
Ani obiecuj żywego połowu.
J. S. Jabłonowski.