Stworzenie kobiety
(Legenda z Nowej Zelandyi)
Gdy bogi po nad morską wyciągnęły szybę,
W głębinach utajoną tę olbrzymią Rybę,
Której powierzchnię próchnem osłonili czarnem,
Której łono wszelakiem napełnili ziarnem,
By kwitnęła zielenią trawy i kokosów,
Dźwięczała śpiewającym chórem ptasich głosów,
Szumiała strumieniami, wulkanami grzmiała,
Od wiosny promienista, a od zimy biała:
Gdy z Ryby tej olbrzymiej już stworzyli ziemię,
Rzekli bogowie: Stwórzmy ziemski bogów plemię.
Akacya kwitła wokół biała i różowa:
W piersiach niewyczerpany skarb żywicy chowa.
A w soczystym rozkwicie zorzy dni pierwotnych,
Lała się z drzew żywica w potokach stokrotnych.
Rzekły bogi: Spojrzyjcie, co to z drzew wycieka;
Z tych soków pełnych mocy stworzymy człowieka.
Niechaj w żyłach mu płynie wartkiemi potoki
Czerwona krew, tak bujna jak żywiczne soki.
Niech ciało ma tak giętkie, jako ta żywica,
A myśl niechaj ma bystrą jako błyskawica.
Zaczerpnęli żywicy świata zegarmistrze,
Wybrali z niej pierwiastki co żywsze i czystsze,
I jakby na dwóch światów stawiąc go granicy —
Półboga i półzwierza stworzyli z żywicy.
Nowozrodzony człowiek leżał jako bryła —
Dusza w nim spała jeszcze, choć kipiała żyła.
A teraz, rzekły bogi: zanim ten się zbudzi,
Stwórzmy istotę, która ma uwiecznić ludzi.
Niechaj mu w jego życia walkach towarzyszy,
Niech mu będzie zwiastunką pogody i ciszy.
Niechaj mu będzie światłem, co rozpędza chmury,
Niechaj mu będzie skrzydłem, co niesie w lazury.
Niechaj mu będzie ducha i czynu podnietą —
Stwórzmy ją — i nazwijmy owy twór kobietą.
— Ale z czego ją stworzyć? — czy równie z żywicy?
Pytali niespokojnie boscy robotnicy.
Półboską a półludzką chcąc stworzyć istotę —
Mamyż brać nędzne ciała czy pierwiastki złote?
Czy stworzyć tę boginię z wonnych róż czerwieni?
Czy stworzyć ją z dyamentów i drogich kamieni?
Czy upleść ją ze skrzydeł ptaków najpiękniejszych —
Czy z eterów najczystszych, gwiazd najpromienniejszych?
Aż wstał — jakoby góra — bóg Tamatauenga,
W którego oku razem słodycz i potęga —
W znaki najwszechmocniejszej boskości się wiąże:
Iście też od dni pierwszych był to bogów książę.
Ów rzekł: — Zaprawdę, bogi, zanim ten się zbudzi,
Stwórzmy istotę, która ma uwiecznić ludzi.
Lecz takiej, o bogowie, nie złożym istoty
Z rzeczy ziemskich — choćbyście do owej roboty
Brali najdoskonalsze perły i korale.
Boginię tę wykąpać trzeba w słońca chwale!
Gdyż — nawet wieńce kwiatów — nawet skrzydła ptasie —
Zbyt twarde, by wstać mogła Ona w całej krasie.
Pierwiastków jej szukajcie w dziedzinach bezkreśnych,
Bo nieśmiertelność idzie z rzeczy bezcielesnych.
Chwała! — wołają bogi — Chwała ci — i znowu
Ze czcią się przysłuchują książęcemu słowu,
A bóg, mówiąc do bogów — razem wykonywa
To, co wiążą w obrazy jego słów ogniwa.
On mówił: Promień słońca niechaj ku nam spłynie,
By to nieśmiertelności wypełnić naczynie!
(Wnet — zanim jego słowa dobiegły do końca,
Złocistą płynie smugą jasny promień słońca).
Niechaj się zjawi echo — w świecie utajone,
Niechaj się zjawi echo — w żywy kształt wcielone!
(Jak harfa zaśpiewała natura z pośpiechem;
Byt zabrzmiał ujawnionem własnej treści echem.)
Teraz łączmy dźwięk echa i promieni złoto —
A powstanie kobieta! mówił bóg i oto
Wiąże świetlane nici ogni idealnych
Z czarującą harmonią dźwięków niewidzialnych.
Tak stworzyli bogowie kwiat formy człowieczej
Z niemateryalnych, białych, bezcielesnych rzeczy.
Stworzyli tę istotę z rzeczy wiekuistych —
Jako sami świetlanych, jako sami czystych.
Ażeby była echem samych bogów treści,
W której się rozkosz bytu — i harmonia mieści,
W której brzmi odgłos krzyków istot miliona,
Co rwią się do istnienia z matczynego łona
I w której nieskończona dzwoni pieśń żywota,
Iż naraz ta zbudzona do życia istota
Zadrżała w swojem łonie nieskończonym dreszczem
Nieurodzonych ludzi, których czuciem wieszczem
Od świtu po ludzkości dobę ostateczną
Rodziła już i piersią swą karmiła mleczną.
Ażeby była światłem słonecznych promieni,
Tęczą, co się na niebie barw tysiącem mieni;
Ażeby była jutrzni różanych piastunką,
Aby była pogody i maja zwiastunką;
Wcieleniem słońca blasków ciepłych i promiennych.
Wcieleniem pieśni życia i ranków wiosennych.
Owa zasię, będąca treści bogów echem,
Córa słońc — spoglądała naokół z uśmiechem
I czując, jak jej serce treścią istot bije,
W objawieniu radosnem zawołała: Żyję!
Żyję — i żyją we mnie nieznane plemiona,
W których jam jest na wieki unieśmiertelniona.
Na okrzyk ten się zbudził śpiący głaz żywicy
I w podziwie się boskiej przyglądał dziewicy.
Jak jutrznia mu zabłysła ta pani udzielna
I rzekł jej: Jam śmiertelny — tyś jest nieśmiertelna!
I odtąd, gdy młodzieniec klęczy u nóg lubej,
Kazał bóg, że w te słowa przysięga swe śluby.