<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Hałaciński
Tytuł Syn filozofa
Pochodzenie Złośliwe historje
Wydawca „Kultura i sztuka“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia „Prasa“
Miejsce wyd. Lwow — Warszawa — Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SYN FILOZOFA.





Z filozofami jest zawsze kłopot... Są oni mrukliwi, lubią spokój i mają żony bardzo gadatliwe i złośliwe, które filozofii nie uznają, a biorąc rzeczy realnie i bez zastrzeżeń, puszczają wodze językowi na pognębienie wszystkiego, co filozofią pachnie — dzieci z takiego małżeństwa są zwykle osłami kwadratowymi, trzymają stronę matki i również złośliwe mają przyzwyczajenia.
Dlaczego tak się dzieje na świecie — żaden jeszcze z filozofów nie odgadł.
Pan Teobald — jeden z takich zaczadzonych jegomościów — siedział wieczorem w pokoju i studjował rozprawę na temat: „Czy warkocz u Chińczyków jest wytworem silnego mózgu?“
Było to zadanie równie ważne, jak i tajemnicze. Panie nasze mają wprawdzie bardzo długie warkocze, ale dowiedzioną jest rzeczą, że tu bezwarunkowo decyduje nie mózg, ale tylko płeć. Chodziło więc panu Teobaldowi o to, dlaczego płeć w Chinach działa na porost włosów zupełnie odwrotnie, jak na przykład we Lwowie.
Nikogo więc nie powinno dziwić, że pan Teobald, cały zagłębiony w swej tak ważnej pracy, pragnął zupełnej ciszy, którą mu zakłócał siedzący obok syn, Franio, przygotowujący się do poprawki z gramatyki polskiej.

∗                    ∗

— Proszę ojca, możebyśmy poszli do kabaretu Ludwikowskiego?
— Nie, synu.
— Ja matce nic nie powiem...
— Dobrze synu.
— Więc pójdziemy?
— Nie, synu.
— A dlaczego?
— Bo kabaret nie dla ciebie.

∗                    ∗

— Proszę ojca, a jak ja się lekcyi nie nauczę, czy przyznać się profesorowi, czy nie?
— Nie...
— No to, jak mnie złapie, to dostanę dwóję.
— Tak.
— To może lepiej się przyznać?
— Lepiej...
— Kiedy widzi ojciec, jak się raz przyznałem, to właśnie dostałem nie dwóję, ale tróję!

∗                    ∗

— Proszę ojca, czy zegar, jak idzie, jest rzeczownikiem żywotnym?
— Żywotnym.
— A jak stanie, to jest nieżywotnym?
— Nieżywotnym.

∗                    ∗

— Proszę ojca, może poszlibyśmy na raki do Fleischmana?...
— Nie synu.
Franio, zaczął tracić cierpliwość...

∗                    ∗

— Proszę ojca, jakbym tak z dużo podkręcił lampę, to się nakopci w pokoju?
— Nakopci.
— A jak skręcę, to się przestanie kopcić?
— Przestanie.
— A jakbym tak, proszę ojca, jeszcze raz podkręcił, to się znów będzie kopcić?
— Będzie!
— Więc co mam zrobić, aby nie kopciło?
— Zabrać się i iść do drugiego pokoju, bo mi przeszkadzasz w pracy!
— Jak ojciec każe!...
I wyszedł Franio posłuszny, pozostawiając kopcącą lampę w tak okropny sposób, że filozof, zagłębiony nad chińskim warkoczem, kąpał się wprost w obłokach czarnego dymu.

∗                    ∗

— Proszę mamy, u ojca kopci lampa.
— A dlaczego nie przekręciłeś?
— Chciałem, ale ojciec kazał mi się wynieść z pokoju...

∗                    ∗

— Teobaldzie!... Jezus Marya!... Wszystko obłożone sadzą!... Co ja mam zgryzoty z tym filozofem!... Wynoś mi się zaraz!... Magda pootwieraj okna!... Boże, Boże!... Ze dwa dni trzeba sprzątać, zanim do ładu mieszkanie przyprowadzę! A to skaranie Boże z tym chłopem, dnia niema, aby nie zrobił mi zgryzoty, ale za to jest filozofem, choć to się psu na buty zda. No, Teobaldzie zabieraj mi się ztąd zaraz!...

∗                    ∗

— A widzi ojciec, gdybyśmy byli poszli na raki do Fleischmana, nie byłby miał ojciec awantury. Dobrze radziłem, a ojciec nie chciał mnie posłuchać. I teraz jeszcze radzę to samo.
— Masz racyę, synu!...
I poszli.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Hałaciński.