Jesienną porą, o szarej godzinie,
Nic tak nie lubię jak ogień w kominie.
Widok tych jego złocistych płomieni
Coraz to zmiennych światełek i cieni,
Kiedy na pokój padają wśród zmroku,
Pełen jest dla mnie dziwnego uroku...
I lubię śledzić iskierek tysiące,
I porównywać je z dolą mą własną,
Z snami co były jak one błyszczące,
A dziś, jak one, blednieją i gasną...
I tak mi wieczór jak chwilka przeminie,
Ot patrząc sobie na ogień w kominie.
A gdy już tylko na czarnem polanie,
Garstka popiołu lub węgli zostanie,
Nie wiem dlaczego, tlejące te szczątki,
Zdają się dla mnie być drogie pamiątki,
Niby odblaski wspomnienia lat dawnych,
Chwil często smutnych, czasami zabawnych...
A gdy tak siedzę, i tęsknię, i marzę,
Myślą wracając w rodzinne zacisze,
Widząc pomarłe oddawna już twarze,
Słuchając głosów, co już nie usłyszę,
Nieraz mi wolno po licu łza spłynie,
Ot, patrząc sobie na ogień w kominie...