Mistrzu, odpowiedz, jestże potęga Wyższa nad rozum i wolę?
Co śmielej, szybcej celu dosięga, Szersze do czynu ma pole?...
STARZEC.
Niema — jak długo jesteś spragniony Walki, tryumfów, swobody,
Jak długo marzeń roisz miliony — Niema, mój synu! boś młody...
Lecz później, kiedy sam pośród ludzi, Gorzko zapłaczesz w niedoli.
Wtedy cię nawet i rozum znudzi, Braknie ci nawet i woli...
Więc czegoż, mistrzu, czegoż potrzeba, Ażeby wytrwać do końca?
Wzbić się wysoko! pod same nieba! Pod same gwiazdy i słońca?!..
STARZEC.
Promyka wiary...
MŁODZIENIEC.
Ależ ja wierzę!
STARZEC.
I w co też wierzysz, mój synu?
MŁODZIENIEC.
W wszystko co tylko źródło swe bierze W pięknie uczucia i czynu...
Ja wierzę w gieniusz, i w ideały — I w bohaterstwo, i w cnotę —
Wierzę w miłości święte zapały, Wierzę w marzenia me złote!
A przedewszystkiem, jak w słowa twoje, Jak w przyszły żywot nasz w niebie,
Jak w przyszłe nasze zwycięskie boje, Mój mistrzu, — ja wierzę w siebie!!...
O dziecko! dziecko!... Był czas daleki, Gdym równe w sobie czuł siły!
Życie jak mara przeszło na wieki Dziś stoję bliski mogiły...
Cóżem dokonał? pytam sumienia, Gdzie są te światy zdobyte?
Kto dzieła moje z chlubą wymienia? Gdzież imię moje wyryte?!
MŁODZIENIEC.
Lecz ja zwyciężę! Ja dopnę celu! Ja zwalczę wszystkie przeszkody!
STARZEC.
Tak już przed tobą mówiło wielu, Tak i ty mówisz, boś młody...
Ale nie takiej wiary potrzeba, Ażeby wytrwać do końca!
Wzbić się wysoko! pod same nieba! Pod same gwiazdy i słońca!
Usłuchaj rady. Poco na boju Marnie masz strwonić twe życie?
Lepiej dnie pędzić w cichym spokoju, Pokornie i pracowicie...
Znał życie wieszcz co wołał, pełen gorzkiej wzgardy:
»O mój wieku! Czy prawda, że co się dziś dzieje,
»Równo jawnie się działo, odkąd świat istnieje?...
»Tyś jest rzeką wezbraną, co trupów miliardy
»Rzucasz morzu w ofierze z wzburzonego łona,
»A fale twoje milczą. — A ta ziemia stara,
»Która patrzy jak ludzkość rodzi się i kona,
»Biegu wokoło słońca zmienić się nie stara,
»I ku wiecznemu Ojcu szybcej się nie wznosi,
»Nie pragnie Go dosięgnąć, o pomstę nie prosi!«
Wieszczu, któryś to mówił przed czterdziestu laty,
Cobyś dzisiaj powiedział... Gdy wszelkie bezprawia,
Gwałty, zbrodnie spełniane w imieniu oświaty,
Świat milczeniem uświęca, albo w głos wysławia?!
— O wieku mój nikczemny ponad wszystkie wieki!
Tyś już niewart jest miana tej wezbranej rzeki;
Tyś się w otchłań zamienił, co wszystko pożera,
Tradycye, ideały i najświętsze prawa,
Co nam z serc wraz z nadzieją i wiarę wydziera,
W której z jasną Oświatą walczy Przemoc krwawa!
Przemoc! To hasło twoje! Lecz brak ci odwagi,
By je śmiało wypisać na twoim sztandarze!
Nie czyn podły cię razi, jeno wyraz nagi, —
— Wolność głosząc wszechświatu, jarzma niesiesz w darze! ....................
Tysiąc walecznych stoi nad matki mogiłą,
Ciałem ją zasłaniają przed zbójecką siłą,
Która pomnaża razy, zabiegów nie szczędzi,
By z rąk ich wyrwać ziemię do ostatniej piędzi!
Na męczeński ów zastęp, pada grom po gromie,
Wre bój, bój straszliwy, kto żyw na wyłomie,
Niewiasty w pierwszym rzędzie, mieniem dzieci bronią
Znaku sercom drogiego z Orłem i Pogonią!
Świat patrzy... Słuch wytężam... gdzież okrzyk zdumienia
Nad tej garstki skazańców obroną zaciętą?!
Kto dziś rany ich liczy? Ofiary wymienia?
Kto się słowem ujmuje za ich sprawą świętą?
Nad losem polskich matek, jakie matki płaczą?
Na odgłos dzikiej walki bezprawia z rozpaczą,
Kto porwał miecz do dłoni? Kto śpieszy z pomocą?
Kto się zmierzyć nie lęka z giermańską przemocą?!
...Słuch wytężam... świat milczy... a ta ziemia stara,
Która patrzy jak naród upada i kona,
Widokiem zbrodni ludzkich śmiertelnie znużona,
Biegu wokoło słońca zmienić się nie stara,
I ku wiecznemu Ojcu szybcej się nie wznosi,
Nie pragnie go dosięgnąć — o pomstę nie prosi...
Idąc przez cichą, samotną drożynę; Pięknego jednego poranka,
Ujrzałam w dali młodziuchną dziewczynę, I tejże młodego kochanka.
On ją całował, przyciskał do łona, Powtarzał przysięgi, zwierzenia;
Ona słuchała, radosna, spłoniona, Wymowna śród swego milczenia.
I rzekłam sobie: Szczęśliwa dziewczyna!
Złote sny szczęścia w główce jej się roją,
Dziś wiosna życia dla niej się zaczyna;
Ale ja wolę, wolę wolność moją!...
Minęły lata. Wszystko się zmieniło, Swych przysiąg dotrzymał kochanek,
Dziewczę swobodę dziewiczą straciło, Jej czoła mirtowy tknął wianek.
Znów ją widziałam jak przy męża boku, Wciąż równie mu droga i miła
Nadzieję, męstwo w jego czerpiąc oku, Po drodze żywota kroczyła.
I rzekłam sobie: Szczęśliwa to żona,
Której myśl wiecznie do męża zwrócona!
W smutku, nieszczęściu, miłość jej jest zbroją
Ale ja wolę — wolę wolność moją!...
I znowu później, pod tą samą strzechą, Śmiech dziecka się rozległ wesoły,
Ojcu weselem, matce brzmiąc pociechą, Za wszystkie jej życia mozoły.
Nieraz widziałam jak młodzi rodzice, Z wyrazem spokojnej radości,
Wzrok zatapiali w drobne dziecka lice, O jego już marząc przyszłości...
Nie pytajcie gdzie i zkąd Pędzi biedny tułacz Żyd,
Ale miejcie, miejcie wzgląd Na srebrzysty jego włos,
Na pochyłą jego skroń, Na tę rozpacz, na ten wstyd,
Z jakim on podnosi głos, I wyciąga drżącą dłoń!
Nie pytajcie gdzie i zkąd Gna go losu zmienny prąd...
On zapomniał to już sam... Tylko cichy jego jęk,
Jak ostatni lutni dźwięk, Odpowiadać zda się wam:
Nie pytajcie gdzie i zkąd Pędzi biedny tułacz Żyd...
Już minęło tysiąc lat, Jak mi czoło pali wstyd
Za praojców ciężki błąd, Jak przebiegam cały świat,
By przekleństwo zdjął z nas Bóg, Mej pokuty skrócił czas!...
Zapomnijcież żem wasz wróg! Dajcie wsparcie błagam was!...
Niech wśród innych świata stron, Wlecze hańbę swą i wstyd,
Dawnej zbrodni gorzki plon, Biedny, stary tułacz Żyd!...
Jesienną porą, o szarej godzinie,
Nic tak nie lubię jak ogień w kominie.
Widok tych jego złocistych płomieni
Coraz to zmiennych światełek i cieni,
Kiedy na pokój padają wśród zmroku,
Pełen jest dla mnie dziwnego uroku...
I lubię śledzić iskierek tysiące,
I porównywać je z dolą mą własną,
Z snami co były jak one błyszczące,
A dziś, jak one, blednieją i gasną...
I tak mi wieczór jak chwilka przeminie,
Ot patrząc sobie na ogień w kominie.
A gdy już tylko na czarnem polanie,
Garstka popiołu lub węgli zostanie,
Nie wiem dlaczego, tlejące te szczątki,
Zdają się dla mnie być drogie pamiątki,
Niby odblaski wspomnienia lat dawnych,
Chwil często smutnych, czasami zabawnych...
A gdy tak siedzę, i tęsknię, i marzę,
Myślą wracając w rodzinne zacisze,
Widząc pomarłe oddawna już twarze,
Słuchając głosów, co już nie usłyszę,
Nieraz mi wolno po licu łza spłynie,
Ot, patrząc sobie na ogień w kominie...
Uspokój się... Dziś w pochwie broń,
Zsiwiały włos, — urwana pieśń,
Pod jarzmem kark, — bezwładna dłoń,
Na mieczach rdza, — na grobach pleśń...
Uspokój się, o synu mój!
Wszak walka twa skończona już,
Zdejm z głowy hełm, zdejm pancerz twój,
Lecz ojców kord w dłoń naszą złóż»!!... ...............
Nazajutrz kiedy błysła jutrzenka,
Z snu rozbudzając świat cały,
Umilkła mnicha dzika piosenka,
Tylko bałwany jęczały...
Czy żałujesz tych czasów w niepamiętnej dali,
Gdy na ziemi mieszkało samych bogów grono,
Kiedy Wenus Astarte, córka morskiej fali
Łzami matki swej trzęsła, i przyrody łono
Użyźniała z swych włosów wodą wykręconą?
Czy żałujesz tych czasów, gdy nimfy lubieżne
Igrały pośród słońca i kwiatów urodnych,
I śmiechem powtarzanym przez echa nadbrzeżne
Drażniły gnuśnych Faunów, śpiących w trawach wodnych;
Gdy od pieszczot Narcyza, wszystkie źródła drżały,
Gdy z południa na północ przebiegał świat cały
Herkules, niosąc wszędzie sprawiedliwość świętą
Pod krwawą swą odzieżą, z lwiej skóry wyciętą;
Gdy każde drzewo w liściach Sylwana mieściło
Co z niemi się kołysząc, pod wiatru oddechem,
Przechodnia piosnkę świstał tajemniczem echem;
Gdy nawet ludzka boleść, wszystko boskie było;
Gdy to co dziś znieważa, uwielbiała dusza;
Gdy świat miał bogów tysiąc, a ludzkość wierzyła;
Gdy wszystko tchnęło szczęściem, prócz Prometeusza,
Którego, jak szatana, wyższa moc strąciła?
— A gdy z niebem i ziemia zmieniła się cała,
Gdy się kolebka świata grobem jego stała,
Gdy uragan północny, na Rzymu ruiny
Rozciągnął kir żałobny czarnej swej lawiny —
Czy żałujesz tych czasów, gdy w wieku ciemnoty,
Pełny bogactw i piękna zaświtał wiek złoty?
Gdy świat stary z Łazarzem swój kamień grobowy
Roztrzaskał uderzeniem odmłodniałej głowy?
Czy żałujesz tych czasów, kiedy lot swój śmiały
Ballady w czarodziejskie krainy zwracały,
Kiedy nasze pomniki, naszą wiarę młodą
Dziewicza szata śnieżną stroiła urodą,
Gdy dłoń Chrystusa w wszystko nowe wlała życie,
Gdy na pałacu księcia niebotycznym szczycie
Równie jak i na niskiem mieszkaniu kapłana,
Ten sam jasny krzyż został zwycięsko zatknięty;
Gdy Strasburg i Kolonia, Notre-Dame i Piotr święty,
Przyoblekły swe białe kamienne odzieże,
I w obliczu narodów, ugiąwszy kolana,
Zanuciły Hosanna świtającej erze!
Gdy podane historyą toczyły się dzieje;
Gdy na ołtarzach naszych krzyż z słoniowej kości,
Bezskaźne swe ramiona otwierał ludzkości,
Gdy życie znało młodość — śmierć znała nadzieję?
Chryste! Ja nie należę do rzędu tych ludzi,
Których modlitwa wiedzie w świątyń twoich progi,
W których widok twej męki wieczną boleść budzi,
Co pierś bijąc, całują skrwawione twe nogi;
Ja stoję niewzruszony śród nabożnych roi
Kornie pokłon bijących u twoich podwoi
I pod tchnieniem twych psalmów, schylonych jak trzcina,
Którą do samej ziemi wiatr północny zgina;
Ja w twe słowa, o Chryste! nie pokładam wiary:
Bo przyszedłem zapóźno w świat dla mnie za stary;
Wiek bez trwogi jest dzieckiem wieku bez nadziei;
Pustki w niebie utworzył wpływ naszej oświaty;
Dzisiaj krążą bez celu śród życia kolei
Z przesądów swych i złudzeń rozbudzone światy;
Duch przeszłych czasów błądząc pośród ich popiołów,
Strąca w bezdeń wieczności zastęp twych aniołów;... .................... .................... .................... ....................
Więc najmniej wierzącemu z tych dzieci bez wiary,
Których tyle wydała teraźniejsza era,
Niech wolno będzie uznać ogrom twej ofiary,
Ten proch twój ucałować i łzami gorzkiemi
W głos zapłakać, o Chryste! nad dolą tej ziemi,
Która twą śmiercią żyła — bez ciebie umiera!
Kto teraz, o mój Boże! kto w nią życie wleje!
Tyś w niej krwią zbudził młodość, rozniecił nadzieję,
Jezusie! Coś ty zdziałał, który zdziała z ludzi?
W nas starcach z urodzenia, kto młodość rozbudzi?
...Od chwili Twego przyjścia, do dzisiejszej chwili,
Równie tyle pragniemy — więcejśmy stracili;
Dziś bledszy i zimniejszy, śród świata żałoby,
Łazarz w wielkiej swej trumnie drugi raz spoczywa.
A gdzież jest ów Zbawiciel co roztwiera groby?
Gdzie stary święty Paweł co w ślad jego kroczy,
I zatwardziałych Rzymian do pokuty wzywa?
Gdzie lud co się do boskich jego łachman tłoczy?
A gdzież są katakumby? gdzie dawne zebrania?
Kogo dziś aureola wybranych osłania?
Oleje Magdaleny, uświęcone łzami,
Kto teraz, czyje nogi, skrapia jeszcze wami?
W jakiej stronie wszechświata głos nadludzki woła?
Kto z nas, kto z nas się dzisiaj w Boga zmienić zdoła?...
Ziemia jest równie starą, równie zrozpaczoną,
Potrząsa bezustannie równie smutną głową,
Jak kiedy Jan się zjawił, święte głosząc wieści,
A ona, konająca, na to jego słowo,
Uczuła, że jej martwe zadrgało znów łono,
I że w sobie świat nowy, nowe życie mieści.
Ciemne dnie Tyberyusza do nas się wróciły;
Wszystko teraz, jak wtedy, umarłe w ludzkości;
Saturn pożera resztę swego pokolenia;
Ale ludzka nadzieja rodzić nie ma siły
I z piersią całą w ranach z ciągłego karmienia
Znajduje swój spoczynek w swojej bezpłodności.
Gdy w piękny dzień jesienny wschodzi słońce złote,
Śniegi pod jego stopą rozogniać się zdają;
Pierwsze jego wejrzenie i pierwszą pieszczotę
Srebrne nocy ramiona, rumieńcem witają.
Tak się czystej dziewicy płoni śnieżne łono,
Gdy serce jej wieczorem przyśpiesza swe razy,
Tak pragnienie co łechce jej umysł bez skazy,
Wstydliwość jej okrywa purpury zasłoną.
Królu świata, o słońce! Kochanką zwiesz ziemię,
Nad snem jej brat twój czuwa, gdy przy tobie drzemie;
Jeśliś chciał tak gorąco wiecznie zostać młody,
To tylko by w Nią wlewać wdzięk wiecznej urody!
Czemu też — jaskółeczki — ziemia mi obrzydła?
Powiedzcie mi, powiedzcie, czemu żegnam życie?
O straszne samobójstwo! O gdybym miał skrzydła,
Jakżebym ja też bujał po jasnym błękicie!
Powiedzcie mi, niebiosa, czem jest ranna zorza?
Czem jednego dnia przebieg dla starego świata?
Powiedzcie mi, murawy, powiedzcie mi morza,
Gdy zabłyśnie jutrzenki płomienista szata,
Jeśli nic nie czujecie, jakaż moc jest wasza,
Która gnąc nam kolana, umysł nasz przestrasza?
— Ziemio! kto los twój złączył z losem twego słońca?
Nad czem płacze twa rosa? Co twe ptaszki głoszą?
Czemu miłość wciąż śpiewasz z tak wielką rozkoszą?
O, czego chcesz odemnie, com już bliski końca?
Chmury po każdym gonią błękicie,
Chmury i moje ściemniły życie...
I nieraz w takiej chmurnej godzinie,
W rozwianiu marzeń, serca żałobie,
Chciwy przyszłości, mówiłem sobie: Wszakże to minie!
Dziś, gdy tak zgodnie i tak wesoło,
W całości nasze zebrane koło
U rodzinnego gwarzy ogniska,
Mnie w tej słonecznej życia godzinie,
Straszna tęsknota za serce ściska, Bo i to minie...
W trzechsetną rocznicę śmierci Jana Kochanowskiego.
Osiemdziesiąty czwarty! Dziś przeszły trzy wieki
Jakeś lutnię zawiesił, urwał pieśń natchnioną,
I zamknąwszy od płaczu znużone powieki,
Wrócił usnąć snem wiecznym w matki ziemi łono... ....................
Wieszczu! Tyś kochał sławę, i Tyś dążył do niej!
Tyś znał moc Twego głosu, i pewność Twej dłoni!
Tyś sam się orzekł godnym zaliczać do ludzi,
Których słowo w narodach nowe tętno budzi!
Tyś uderzając w struny, czuł mistrza w poecie,
Tyś czuł, że za lat trzysta, będziesz żyw na świecie!...
A tak w daleką przyszłość spoglądając śmiało,
Widząc duchem proroczym potomność w zachwycie,
Zwany Księciem Poetów, upojony chwałą,
Tyś nieraz musiał myśleć, że piękne jest życie!...
Lecz gdy śród Twej zaciszy, śród słońca i wiosny
Śmierć nagle Twą dziecinę z objęć Twych wydarła,
Gdyś ujrzał jej grób świeży, ludu tłum żałosny,
Gdyś pojął, że Ty żyjesz, a ona umarła,
— Czyś Ty wieszczu zgadywał w tej smutku godzinie,
Że nam swą boleść nawet zostawisz w dziedzinie?
Że każda skarga Twoja, każdy jęk Twej duszy,
Od południa na północ, całą Polskę wzruszy,
Zamieniając się w haracz ów krwawy lub łzawy.
Którym człek zwykł opłacać choćby sam cień sławy?...
— A gdy z wzrokiem zwróconym ku drogiej mogile,
Wylałeś w rzewnych Trenach serca Twego żale,
Czyś Ty, wieszczu i wtedy wiedział o Twej sile?
Czyś wiedział, że łzą każdą rośniesz w ludzkiej chwale?...
Orle! gdybym mógł, zmieniłbym się w ciebie,
Gdy w kraju słońca, w nieskończonej dali,
Sam jeden, wolny, pośród chmurnych fali,
Spokojnie płyniesz po szerokiem niebie!...
ORZEŁ.
Poeto! jeśli ci ziemia obrzydła,
Weź lutń do ręki... Wzbijesz się wysoko,
Że cię nie dojrzy nawet orle oko,
Bo potężniejsze ode mnie masz skrzydła!
Przestań śpiewać! szkoda głosu...
Nie patrz w górę! bo cię zgnietą...
Dziś igraszką zmienną losu,
Już nie wolno być poetą!...
Przestań śpiewać!... Pieśń twej duszy
Ani przejmie ani wzruszy...
Ty ją światu dasz w dziedzinie,
Ona wzleci!... i zaginie...
Bo świat piosnek już nie słucha,
Już nie wierzy w ideały,
Ni w poloty wieszcze ducha,
Ni w natchnienia święte szały!...
Pragniesz sławy?... Nie marz o niej
Z lutnią w ręku, w noc gwiaździstą...
Chcąc laur ujrzeć na twej skroni,
Dziś być musisz realistą!
Niech fantazya cię nie łudzi,
Choć marzenia z prawdą splata,
Patrz na ziemię! Patrz na ludzi!
Życia farsy i dramata!...
W nich masz dosyć materyału,
Dość są śmieszne i dość krwawe,
Byś bez natchnień ideału,
Realizmem zdobył sławę!...
Jeden wzdycha do gwiazdki, drugi do księżyca,
Ten nocne śpiewa cienie, tamten ranne zorze,
Mnie, skromnego poetę, nic tak nie zachwyca,
Jak gdy skrzeczą wieczorem żaby na jeziorze.
Czyto zgodnie i gwarno, bez przerwy ni zmiany,
Radzą nad brakiem deszczu lub nad dolą własną,
Póki je nie wypłoszy jaki głos nieznany,
I wszystkie nie umilkną, jak na jedno hasło.
Czyto która, samotna, z szuwarów wypłynie,
Pod listkiem mokrej lilii, usiądzie w pół skryta,
I tęskny wzrok wpoiwszy w ciemnych wód głębinie,
O przyszły los żałośnie, nocną ciszę pyta...
A choć nie wiem czy kogo melodya ta wzruszy,
Choć wyznanie to moje śmiesznem się zdać może,
Mnie nic tak nie przemawia do serca i duszy,
Jak gdy skrzeczą wieczorem żaby na jeziorze...
Jak nam to dawne podają dzieje, W cudownej Lachów krainie,
Piękna legienda dotąd istnieje, Lecz pewno wkrótce zaginie.
A że w legiendach pokładam wiarę, W nich prawdy szukam jedynie,
Więc wam opowiem podanie stare, Co krąży w Lachów krainie. ...............
Było to w czasach gdy straszne klęski, Polską ziemię nawiedziły;
Dzikich Tatarów najazd zwycięski, Wsie całe zmieniał w mogiły.
Wszystko co spotkał na swojej drodze, Niszczył mieczem i płomieniem,
A lud po lasach w śmiertelnej trwodze, Krył się z dziatkami i mieniem.
Pierzchło rycerstwo, król zrozpaczony Uległ olbrzymiej przemocy,
Kraj swój porzucił, i w obce strony Poleciał szukać pomocy.
Sama królowa, ta pani święta, Kinga, ten wzór niewieści,
Przed wściekłym wrogiem obawą zdjęta, Znikła bez śladu i wieści. ...............
W cichym zakątku biednego kraju, Niepomny grożącej doli,
Jednego ranka, według zwyczaju, Siał kmiotek zboże na roli.
A wtem ku niemu niewiasta bieży, Wylękła, stroskana, blada,
Daleką podróż widać z odzieży, Co krok z znużenia upada.
»Mów, psie niewierny!... Za kłamstwa słowo »Trupem cię zaraz położę!«
Lecz kmiotek drżący potwierdza głową: »Szła, panie — gdym siał to zboże»...
»Powtórz! Przysięgnij!! Lub dawaj życie!«... »Przysięgam na rany Boże,
»Że ta niewiasta, którą gonicie, Szła tędy, gdym siał to zboże«...
Patrzy zdumiony, oczom nie wierzy, Bo Tatar zawraca konia,
I wraz z oddziałem napowrót bieży Przez góry, pola i błonia!
A wkoło kmiotka stoi dojrzałe To zboże co siał przed chwilą,
Złociste kłosy, na Bożą chwałę Do samej ziemi się chylą!!... ...............
Na wieść o cudzie wiara wstąpiła W narodu serce nanowo,
Uczuł że większa niż wrogów siła Nad Polski czuwa królową!