Tęsknota (Żuławski, 1908)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Żuławski
Tytuł Tęsknota
Pochodzenie Poezje, tom IV
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TĘSKNOTA.

Gdziekolwiek zaszedłem,
w którą świata stronę
i w jaki kraj,
na morza błękitne,
na łany zielone,
na szczyty gór, czy w gaj
oliwny,
w miasta marmurów świecące ozdobą
czy na ruiny,
wszędzie szukałem miejsca,
gdziebym razem z tobą
rad być —
i wszędzie chciałem być z tobą...

A wiem, że nigdzie wraz z tobą nie będę...

Tak na alpejskich górach,
na lśniących lodów roztoczy
stojąc sam z swoją tęsknotą,
przymykałem oczy,

by ciebie widzieć,
do snu podobną, ukochaną, złotą...
i moją! — —

I na lagunach,
gdy się leniwa gondola kolebie
i w żarach słońca szmaragd morza blednie,
wśród złotych pałaców
najpiękniejszego szukałem bezwiednie,
i w nim szukałem miejsca
dla ciebie!

W perłami szytym zawoju,
w sukni z złotego brokatu,
w złocistych trzewicach,
w jakimś bajecznym i książęcym stroju,
w kapłańskich jakichś szatach,
sztywnych od drogich kamieni,
ja cię widziałem, podobną do kwiatu,
gdzieś w tajemniczych, tęczowych kaplicach,
pod rzezanemi łukami podcieni —
i deptającą nogami po kwiatach,
i deptającą po krwawym marmurze,
po którym — nie wiem — rozsypano róże?
czy też ze świeżo uciętych głów
pociekła krew? —


I znów
pośród szumiących na ruinach drzew,
gdzie powalona wiekami kolumna
biel marmurową na ziołach rozkłada,
gdzie bluszcz się wije po głazach
z zatartym napisem:
jako ten miraż,
łudzący wieścią o wonnych oazach
w bezwodnej puszczy,
tyś mi się blada
ukazywała, złotym strzelając irysem
w ciemnych krużgankach cezarów
albo westalek spustoszałym chramie
i chciałem, byś dumna
szła po zwaliskach
i nad pomarłą sławą wznosząc ramię
śmiała się,
że wszystko w gruz już upadło,
że jasne boginie
z pokaleczonem marmurowem ciałem
w mrocznych zamknięte komnatach
tęsknią za słońcem i za drzew zielenią,
a ty trwasz żywa, zwycięska
i najpiękniejsza —
i choć wszystko minie,
miasta upadną i ludy się zmienią,

to piękność twoja w pieśniach mych trwać będzie
po wieki wieków...

I wszędzie, i wszędzie
jak dziecko śmiesznym snem się bawiłem,
że jesteś wraz ze mną...
O wschodzie,
gdzie las pinjowy w morskiej przegląda się wodzie,
złotym promieniom głąb rozwarłszy ciemną —
a traw puszystych kobierzec
dzwoniąca fala obmywa:
tyś się mym oczom pojawiała — żywa,
i z chłodnej głębi lasu szłaś ku fali
kąpać się w słońcu i morzu,
— piękna i naga
i na tle ciemnych wawrzynów tak biała
i taka słońcem rozzłocona, jasna,
żem oczy śćmione blaskiem twego ciała
(choć był to tylko zwid!)
mrużył i serce przyciskał rękami,
aby nie uszło z piersi...

I znowu,
kiedy pod wieczór płynąłem po morzu:
w złocistych blaskach na powierzchni wód
i w słońca glorji

śnił mi się oczu twoich jasny cud
i dłoń twa biała, drżąca w moich ręku —
jak niegdyś,
że w rozkosznym lęku
wpół nieprzytomnie
głowę schylałem i szeptałem słowa
najczulsze, prosząc, byś razem
patrzyła na tę łunę płomienistą,
wśród której słońce się chowa
w ogromną wodę przeczystą,
w tę złotą wodę,
co kryształową dla dnia jest mogiłą —,
lecz słońce zaszło
a ciebie znowu nie było — — —

A kiedy z rana powstało młode
i ja z skalnego brzegu patrząc na nie,
jak w tęczy idzie nad rozlśnione morze,
na próżno-m ciebie zaś wołał,
to mnie chwyciło takie straszne łkanie,
że jako dziecko
twarzą upadłem na spalone zioła
i usta cisnąc do głazów,
prosiłem swego strasznego obłędu,
by mnie opuścił,
prosiłem duszy swojej, aby już przestała

myśleć o tobie,
tęsknoty swojej najdroższej prosiłem,
by już odeszła odemnie,
lub dumy swojej ostatniej, by przecie
raz zrozumiała, że ja już bez ciebie
wyżyć nie zdołam na świecie
i w świat mnie nie gnała,
gdzie barwy są złote na morzu
i słońce jest w tęczach na niebie,
lecz niema i niema i niema ciebie!

Ale tęsknota ma nie posłuchała,
ani też duma zezwoliła wrócić, —
więc idę dalej na świat i na morze
ponieść cię z sobą nie zdolen ni rzucić, —
przez miasta idę i lasy i skały,
po przez ruiny i przez jeziór tonie,
patrzeć codziennie na wieczorne zorze
których samotny widziałem już tyle —,
na złote gwiazdy i na księżyc biały,
w coraz to innej zachodzący stronie —
i — ptak przelotny, lotem obłąkany —
gdziekolwiek siędę
na krótką chwilę,
tam wszędzie szukam miejsca,
gdziebym razem z tobą

rad być
i wszędzie pragnę być z tobą...

A wiem że nigdzie wraz z tobą nie będę.

Sorrento.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Żuławski.