[83]TĘSKNOTA ZA CHATĄ.
I.
Jakże was cenię, o młodości chwile
Wśród pól spędzone, o wy dnie dziecinne,
Czyste, jak róży uśmiechy niewinne,
Jasne, przelotne, jak skrzydła motyle.
Swobody tyle i rozkoszy tyle...
Jak cudnie brzmiały przez niwy rodzinne
Pieśni skowrończej hejnały dziękczynne,
Drżące jak lutnia w podsłonecznym pyle.
Pomnę, gdy w pole za ojcem chodziłem,
Liczyłem jego znojne trudem kroki
I pot kroplisty na czole liczyłem.
I wichrem gnane po niebie obłoki,
Koniki polne na przełaj goniłem...
Ach, czem był wtedy dla mnie świat szeroki?
II.
Chato ty moja, cichych snów kolebo,
Jakże mi tęskno za tobą boleśnie...
Dusza jak ptaszę dąży do cie we śnie,
[84]
Pod szarą strzechę, pod gwiaździste niebo.
Dumam jak oracz nad zmrożoną glebą
Co w pole z pługiem wyszedł nazbyt wcześnie,
Gnany tęsknotą i duszną potrzebą,
By z piersi ziemi wydobyć... te pieśnie.
Pieśnie — co ducha znękanego poją
Nektarem szczęścia i wieczną rozkoszą,
Pierś grotem bólu zranioną zagoją
I myśli szumem jastrzębia nie spłoszą.
..............
O jak mi tęskno za wiejską rozkoszą,
Cieniem grusz polnych, co na miedzy stoją.
III.
Dni biegą, biegą, jak woda w ruczaju.
Ja wciąż spoglądam na rodzinne wrota,
Gdzie wieczny spokój, wieczna dusz prostota.
Tęsknię do życia polskiego zwyczaju,
Do tych serc prostych, jak pieśń ptasząt w gaju,
Tęsknię do źrenic, co lśnią prawdą złota,
Do starej ławy u wiejskiego płota,
Do niw, gdzie żyłem szczęśliwy jak w raju,
Żalów sierocych chcę słuchać, zaklętych,
I słowiczego w rannej ciszy śpiewu;
Oddychać wonią bujnych niw, pożętych,
I wkraść się w duszę szumiącemu drzewu,
Wsłuchać się w szepty skib świeżo porżniętych,
Zgadnąć dumania cichych wód rozlewu.
IV.
Pod twoje skrzydła ja pragnę, o chato,
Wiecznem marzeniem i wieczną tęsknotą.
[85]
Jakże to smutno poznać życia błoto,
Co tchnie zgnilizną i ducha sromotą.
Wszystko tu kłamstwa jest przywdziane szatą,
Jeszcze się szczycą tą własną marnotą,
Gdy kto nie podły, to już zowią cnotą...
W tobie wsi moja tylko prawdy lato.
A jednak wierzę w żywy płomień ducha,
Co do słonecznych krain skrzydłem sięga.
Wierzę, że serce sumienia posłucha,
Że wstanie kiedyś dusz ludu potęga,
Wykuta z ognia dusz bratnich łańcucha,
I wulkan, co się w piersiach mas zalega...
Wierzę jak ślepy...
V.
Cisza, dzień zmruża swe tęczowe oko,
Tylko nieboskłon jeszcze różami się pali,
I oko moje biegnie wzdłuż rumianej dali,
Płonącej ogniem jeszcze jak morze szeroko.
Słychać szum skrzydeł ptaszych, co się wloką
Do gniazd; żeńcy co jasny wschód słońca witali
Śledzą jego odejście coraz ciszej, dalej,
Jak dzwonu, który milknie gdzieś w falach głęboko.
Dziennego życia milkną wreszcie zgiełki zdradne,
Budzi się za to żywe strun serca napięcie.
Może wśród nocnej ciszy w niebo się zakradnę?
Tak, jak wykradłem marom ich Boże zaklęcie.
Może królestwem ciszy i szczęścia zawładną?
I uniesie mnie w zaświat ducha wniebowzięcie.
[86]
VI.
Smutno mi duszo, szliśmy nowe drogi
Wskazywać słońcu, koić ludu troski.
Choć się nad nami los rozpętał srogi,
Nad śmiałą głową miecz zawisł katowski,
Szliśmy odważnie na tych pól odłogi,
Aby odgrzebać wśród nich płomień Boski.
Szliśmy na niwę, na nasz łan ojcowski,
Pod szare strzechy, gdzie śpi lud tak mnogi...
A dzisiaj wzgarda i wyrzut nas pali,
Nas, co jak pielgrzym szliśmy, szukać Boga.
Czy zdołasz wytrwać duszo moja droga
I nić poświęceń snuć dalej i dalej...
Mimo, że cierniem zagrodzona droga
I żadne światło na niej się nie pali?
|