Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ze dwadzieścia już osób znajdowało się w maleńkim pokoiku, obok sali, gdzie aresztowano hrabiego.
Hrabia Iwan, którego wyobrażała sobie w więzieniu Mazas lub Conciergierie, stał oparty o kominek i opowiadał o nieporozumieniu, którego stał się ofiarą.
Maurycy, obecny tu już od kwadransa, słuchał z uwagą tej powieści, a słuchając, mówił sobie, że się nie omylił w domysłach.
Policja poszła fałszywym śladem. Koniecznie chciała, ażeby zabójca miał włosy jasne i faworyty.
Zatem żadne podejrzenie nie mogło paść na Maurycego.
Obiad odbywał się wesoło i przeciągnął się do północy.
W karty nie grano.
Oktawja była dla Rosjanina coraz więcej uprzejma, z czego się szczerze ucieszył Maurycy.
Długo myślał nad rozsądnemi radami opata Merissa.
Mówił też sobie, że dziewięć razy na dziesięć kobiety kompromitują, jeżeli stają się przyczyną zguby, a wynikiem rozmyślań był wniosek, że hrabia Iwan wyświadczy mu wielką przysługę, jeżeli, zastąpiwszy go przy Oktawji, pozwoli mu zerwać węzły, które za zbyt uciążliwe już uważał.
Następnego dnia, jak się już umówiono, udał się o godzinie dziesiątej na ulicę Surennes.
Znajdował się już tutaj Verdier.
List otrzymał z Londynu w odpowiedzi napisany o Maurycym i zakomunikował tę odpowiedź Lartiguesowi.
Michał Bremont odzywał się z pochwałami dla sprytu młodzieńca, co nie przeszkadzało mu żałować, iż tenże dowiedział się o istnieniu tajemniczego stowarzyszenia.
Radził jednak, aby go przyjąć, bo innego punktu wyjścia nie było, lecz jednocześnie zalecał, aby go pilnowano jak najbaczniej i bez litości zabito przy najmniejszym oporze przeciw przepisom stowarzyszenia.
Następnie wyrażał życzenie, ażeby poprowadzić bardzo prędko sprawę o spadek Dharvilla.
Spadkobierczynie zniknąć miały bardzo szybko, w celu, ażeby można było podzielić miljony na pięć części.
— I cóż? — zapytał Maurycy, wchodząc — czyście otrzymali list, który miał nadejść z Anglii?
— Mamy.
— A dla mnie pomyślny?
— Wobec tego, com napisał doń o tobie, — odpowiedź niepomyślna być nie mogła. Jesteś przyjęty. Od dzisiaj będziesz miał udział w zyskach stowarzyszenia. To już uchwalone. A teraz weźmy się do sprawy Dharyille. Michał Bremont zaleca, ażebyśmy ją prędko przeprowadzili. Czyś dostał kopję metryki Symony?
— Jutro z rana mają mi dać.
— Zatem pojedziesz zaraz do Vique-sur-Bresnę.
— Bardzo dobrze, ale zdaje mi się, że niebezpiecznie pokazywać tam metrykę. Ludzie zaczną wnet rozmaicie gadać, jeżeli się rozgłosi wiadomość o spadku.
— To też przedłożysz metrykę tylko w razie koniecznej potrzeby.
— Kiedy mianowicie?
— Jeżeli mamka wypierać się będzie, że nigdy takiego dziecka nie miała u siebie, że nie słyszała o niem nawet, wówczas metryka pozwoli ci zmusić ją do wyznania prawdy. Słowem działaj najostrożniej.
— O! przyrzekam wam ostrożność zupełną!
— Czyś sobie zapisał, jak się nazywa mamka?
— Klaudja Chavais tak ale jest pewna okoliczność, którą trzeba przewidzieć.
— Jaka?
— Może ta kobieta już nie żyje.
— Zapewne, ale chyba pozostali po niej krewni, a przynajmniej sąsiedzi, od których będziesz mógł powziąć wiadomość. Nieprawdopodobnem nawet nie jest, że sama dziewczyna dotąd mieszka w Vique-sur-Bresne.
— Czy jest tam, czy jej niema, odszukać ją muszę. Pisywać mam do was?
— Nie, nie, listów nie trzeba list może zaginąć i skompromitować. Podróż prawdopodobnie długo nie potrwa. Czekać będziemy na twój przyjazd, ażeby wiedzieć, jak mamy dalej postąpić.
— Dobrze.
— Jeżeli dziewczyny niema już w Vique-sur-Bresne — a będziesz miał wskazówki, że znajdować się może w okolicy, powinieneś tam wszędzie prowadzić poszukiwania.
— Niezawodnie to zrobię — odpowiedział Maurycy.
— W takim razie — ale tylko w takich okolicznościach napiszesz do nas, ażeby nas uspokoić co do opóźnienia twego powrotu.
— Jak adresować list?
— Do kapitana Van Broke, ulica Surennes, a postaraj się, ażeby w liście nie było ani jednego nieostrożnego wyrazu.
— Dla większego bezpieczeństwa użyję do tego kratki, którą mam u siebie, a wy zapewne także posiadacie jej duplikat.
— To będzie bardzo dobrze. Nie zapominaj z sobą wziąć pieniędzy.
— Tak, kilka tysięcy franków może mi dopomódz do rozwiązania języka temu lub owemu.
— Potrzebujesz pieniędzy?
— Nie mam jeszcze. Wydam ze swych, jeżeli będzie potrzeba.
— Dobrze. Podasz nam po przyjeździe rachunek i zaraz go uregulujemy.
— Nic więcej nie macie mi do powiedzenia?
— Nic więcej.
— W takim razie pożegnam was i pojadę jutro.
— Szczęśliwej drogi i powodzenia!
Z ulicy Surennes udał się Maurycy do pani Rosier, bardziej znanej pod nazwiskiem Aimee Joubert.
Wiemy, że widział się z nią onegdaj, pomimo to, wyjeżdżając z Paryża choć na czas krótki, chciał się z nią pożegnać.
Siedziała przy śniadaniu, kiedy o jedenastej przyszedł na ulicę Procence.
— Przyszedłeś zjeść śniadanie ze mną, moje drogie dziecko — rzekła, pocałowawszy go.
— Nie, przyszedłem się z tobą pożegnać.
— Jakto? wyjeżdżasz z Paryża? — zawołała pani Rosier, trochę zbladłszy. — Czy wyjeżdżasz z tym Holenderczykiem?
— Nie, jadę sam, podróż długo nie potrwa. Wrócę za dwa lub trzy dni.
— Dokąd jedziesz?
— Do Havru — odpowiedział Maurycy bez wahania.
— W jakim celu?
— Ażeby z archiwum marynarki wydostać kilka szczegółów, potrzebnych memu kapitanowi do jego ogromnego dzieła.
Widzimy, że Maurycy przez ostrożność nie wymówił nazwiska, jakie przybrał Piotr Lartigues, ani miasta, dokąd jechał.
Pani Rosier ufała Maurycemu zupełnie.
Wszystko — co do niej mówił, było dla niej prawdą bez skazy.
Przytem dlaczegoby go miała posądzać o kłamstwo, kiedy nie mogła się domyśleć celu tego kłamstwa.
— Tylko dwa czy trzy dni nie będziesz w Paryżu? z pewnością? — pytała dalej.
— Niezawodnie.
— Wiem, że niedaleka podróż koleją nie jest wcale niebezpieczna, a jednak czuję jakiś niepokój; wagony się wykoleją, spotkają się pociągi... jak przyjedziesz na miejsce, napisz do mnie.
Maurycy przygryzł wargi.
Przezorność przedsięwzięcia zwracała się teraz sama przeciw niemu.
Pisać było niepodobna, bo powiedział, że jedzie do Havru, a list miałby stemple z Vique-sur-Bresne! Trzeba było znaleźć punkt wyjścia.
— Jeżeli koniecznie chcesz, napiszę kilka słów — rzekł z uśmiechem. — Ale między nami mówiąc, jest to nawet zbyteczne przy wycieczce dwudniowej. Nie wiem nawet, czy dwa dni tam będę. W kilka godzin mogę porobić notatki i powrócić zaraz.
— To nie nalegam — szepnęła pani Rosier. — Masz słuszność, niepokój mój jest śmieszny, ale jeżeli będziesz dłużej niż dwa dni, napisz?
— To ci przyrzekam — rzekł Maurycy. — Pomyślę, jak uczynić rzekł do siebie w duchu.
— Zjesz ze mną dziś obiad? — zapytała pani Joubert. — O, nie wymawiaj się, bo się zmartwię; tak dawno już nie spędziliśmy razem wieczoru.
— I owszem, z największą przyjemnością. Dzisiaj jestem zupełnie wolny.
— Nie spóźnisz się?
— Punkt o szóstej będę.
— No, zobaczysz, że cię uraczę takim obiadem, jaki lubisz. Wszystko będzie jak najlepsze.
— I owszem, i owszem — odpowiedział — ale nie dlatego przyjdę.
Pani Rosier chciała odpowiedzieć na uprzejme słowa, ale dzwonek nie dał jej mówić.
Prawie natychmiast weszła służąca.