Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/LIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Cóż tam takiego? — spytała pani Rosier.
— Posłaniec przyniósł list. Proszę.
Aimee Joubert wzięła kopertę, którą jej podała służąca i spojrzała na adres.
Natychmiast zadrżała lekko, czego nie zauważył jednak Maurycy.
Na jednym z rogów koperty był znak dla Joubert zrozumiały.
— Wiem — rzekła półgłosem, jakby mówiąc sama do siebie — to nic pilnego, ani też ważnego.
Z udaną obojętnością rzuciła list na stół, wcale nie rozpieczętowawszy koperty.
Maurycy wstał i wziął za kapelusz.
— Odchodzisz już? — zawołała pani Rosier.
— Mam dużo jeszcze interesów. Muszę zajść do redakcji.
— Więc do zobaczenia wieczorem!
— Tak wieczorem będę punkt o szóstej.
— Tylko się nie spóźnij.
— Będę punktualnym.
Młodzieniec pocałował panią Rosier w rękę i odszedł.
— Ledwie drzwi zamknęły się za nim. Joubert gorączkowo schwyciła list, rzucony na stół, szybko rozdarła kopertę i wyciągnęła znajdujący się w niej papier.
— Z sądu — szepnęła. — Co to znaczy? Czego odemnie chcą?
Przeczytała następujące wyrazy:
Z polecenia prokuratora departamentu sekwańskiego pan Paweł de Gibray, sędzia śledczy, prosi panią Rosier pofatygować się do jego gabinetu w gmachu sądowym dziś punkt o pierwszej.
— Do gabinetu sędziego śledczego! — powtórzyła pani Rosier prawie głośno.
— Po co? żadnego objaśnienia! Prośba podobna do rozkazu! Niepokoi mnie list ten! Ale jestem przecież niezależna, czyż nie mogę odmówić?
Po chwilowym namyśle dodała jednak.
— Dlaczegóż mam atoli odmówić? Zamiast Bóg wie co myśleć, najlepiej będzie się dowiedzieć, czego chcą odemnie. Pójdę do sędziego śledczego.
To postanowiwszy, pani Rosier prędko zjadła śniadanie, ubrała się pospiesznie, zawołała służącą, wyborny zadysponowała jej obiad, potem wyszła, wsiadła do dorożki na najbliższej stacji i pojechała do sądu.
— Wiedziała bardzo dobrze, gdzie się obrócić w tym gmachu, znała wszystkie przejścia.
Przeszła prosto korytarzem, na który wychodzą drzwi do gabinetów sędziów śledczych i poprosiła woźnego, ażeby ją zaanonsował panu de Gibray.
Ten, licząc na jej punktualność, zaprosił już do siebie naczelnika policji śledczej i komisarza do spraw sądowych.
Pragnął z nią się rozmówić bez hrabiego Iwana i dlatego wyznaczył pani Rosier czas o godzinę wcześniejszy.
Wszedłszy do gabinetu, dokąd ją natychmiast wprowadził woźny, poznała od razu tych dwóch ludzi, znajdujących się u sędziego śledczego.
Wzruszona była wielce.
Przyczyną takiego zebrania musiało być jakieś zdarzenie niezwykle.
Naczelnik policji śledczej i komisarz do spraw sądowych postąpili kilka kroków na spotkanie przybyłej i wyciągnęli ku niej ręce.
— Kochana pani Joubert — odezwał się naczelnik policji śledczej — od dwóch lat cię nie widzieliśmy. Zachowałem o naszej pracy jak najlepsze wspomnienie i nie mogę dość odżałować, że się przerwała i pragnę, aby się znowu rozpoczęła.
Pani Rosier, spojrzała na naczelnika policji śledczej ze zdziwieniem i widocznym przestrachem.
— Pan mówi o wznowieniu przeszłości — rzekła głosem nieco drżącym — czyżby list, który miałam zaszczyt otrzymać od pana sędziego śledczego, miał czegoś podobnego dotyczyć?
Gibray wmieszał się do rozmowy, ale zamiast odpowiedzieć na poprzednie pytanie, odezwał się głosem, o ile mógł najbardziej uprzejmym:
— Niech pani siada, mamy wiele z sobą do mówienia.
Aime Joubert uczuła pewne zakłopotanie, — znalazłszy się między trzema przedstawicielami sądu i policji.
Oczywiście, nie miała się czego lękać, wiedziała o tem dobrze, ale rozjaśniło się nagle w jej myślach, a to, co odgadła przestraszyło ją niezmiernie.
Panując jednak nad sobą, umiała wrażenie to ukryć i usiadła na zaproszenie sędziego śledczego.
Ten mówił dalej:
— Czy pani czytała gazety w ciągu dni ostatnich?
— Naturalnie. Zawsze czytam „Petit Journal“ i „Figaro“.
— Więc pani wiadomo, że popełnione zostało podwójne morderstwo, które nam tyle sprawia kłopotu?
— Czytałam, że zabito kobietę na cmentarzu Pere Lachaise i że trupa mężczyzny znaleziono w karetce najemnej z ulicy Ernestyny. Zapewne o tem pan mówi?
— Tak o tem.
— Potem zdaje się pisano, że morderca został aresztowany? — mówiła dalej Aime Joubert.
— Pisano, ale omylono się niestety.
— Jednakże aresztowano kogoś?
— Przez omyłkę. Pozory mylne zwróciły podejrzenie na człowieka zupełnie niewinnego, natychmiast go uwolniono.
— Bardzo przykre nieporozumienie! — zawołała Aime Joubert.
— Bardzo przykre, ale cóż zrobić. Zeznanie świadków, jak wyglądał morderca, wprowadziło agentów na fałszywy ślad.
— Ale złe już powetowane, przynajmniej w części — rzekła dawna agentka — i teraz bez wątpienia agenci pańscy, jak wyżły, porzucą mylny ślad i pójdą za prawdziwym.
Paweł de Gibray kręcił głową.
— E! co do tego bardzo słabą mamy nadzieję — odrzekł.
— Dlaczego?
— Dlatego, że mamy do czynienia z niesłychanemi trudnościami, z niepojętą tajemnicą, ani najmniejszych wskazówek, szukamy i szukamy, a nici przewodniej nie możemy znaleźć.
— Rzeczywiście mamy, jak pani powiedziałaś, zręcznych agentów, ale najprzebieglejsi z nich nie mogą się równać z tymi, co byli dawniej, z tymi do których i ty należałaś.
Aime Joubert poczuła dreszcz.
Domniemania jej przemieniały się w pewność.
— Pan sędzia przez grzeczność zbyt przecenia moje drobne usługi — odpowiedziała — przytem wtedy byłam młodą, energiczną i znajdowałam się w okolicznościach wyjątkowych, o których może panowie nie ze wszystkiem jeszcze zapomnieli.
— O! — zawołał naczelnik policji śledczej.
— Gdyby sprawa zajmująca nas teraz, zdarzyła się wtedy, gdy pani znajdowała się u nas, moglibyśmy spokojni być o powodzenie. Ale pani teraz niema niestety.
— Mają panowie Jodeleta i Martina.
Pół tuzina Jodeietów i Martinów nie zastąpi jednej Aime Joubert, której bystry wzrok w jak największych ciemnościach zjednał przydomek „Kocie Oko“. Powiedz nam pani, co pani myśli.
— Nic zgoła.
— Nic? To nie podobna.
— I owszem! Nic nie mogę myśleć. Ażeby mieć zdanie jakie, trzeba znać wszystkie szczegóły śledztwa, potrzeba być przy akcji, rozważyć zeznania świadków, zbadać wszystkie drobiazgi. A ja wiem tylko, co napisano w gazetach, dlatego też, powtarzam panom — nie wyrobiłam sobie jeszcze żadnego o tej sprawie pojęcia, chociaż wywarła na mnie silne wrażenie i myślałam o niej wiele z dawnego przyzwyczajenia.
— I do czego pani doszła w swych myślach?
— Do jednego.
— Mianowicie?
— Że ten morderca bardzo niezręczny człowiek.
Wszyscy trzej z ciekawością, łatwą do zrozumienia, słuchali tej kobiety, która się ożywiła, że lada chwilę jej instynkt policyjny weźmie nad nią górę.
Ostatnio wymówione przez nią słowa, były tak niespodziewane, że wszystkich przejęły zdumieniem.
Ledwie uszom swym chcieli wierzyć.
— Bardzo niezręczny! — zawołał sędzia śledczy.
— Naturalnie... znać, że nowicjusz, nigdy człowiek zręczny, ani wykwalifikowany już zabójca nie będzie tak głupi, żeby miał w ciągu niespełna dziewięciu godzin zamordować dwie ofiary jednym i tym samym sztyletem. Podobieństwo ran dowodzi, że zabójca był jeden, ułatwia śledztwo i zbrodniarza pozbawia środków ocalenia.
Sędzia śledczy, naczelnik policji śledczej i komisarz do spraw sądowych zamienili z sobą spojrzenie, które mówiło wyraźnie:
— Ma słuszność... a myśmy o tem nie pomyśleli.
Aime Joubert mówiła dalej:
— Wiecie panowie, jaka jest pobudka tej zbrodni?
— Napróżno staramy się odgadnąć — odpowiedział sędzia śledczy Paweł de Gibray.
— Powiedziałem pani i powtarzam, że do dziś dnia, do tej godziny tajemnica pozostaje dla nas niezgłębiona. Błądzimy w ciemnościach. Czy nie zgodzi się pani pomóc nam swemi radami?