Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/LIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Mam dopomóc panom memi radami! — powtórzyła pani Rosier.
— Albo, co będzie jeszcze lepszem, wziąć całą sprawę w swe ręce — dodał naczelnik policji.
Pan Joubert z uśmiechem spojrzała na dwóch mówiących.
— Prawie od samego początku rozmowy — rzekła — spodziewałam się tej propozycji. Dlatego mnie pan nie zadziwił.
— I cóż pani na to odpowie? — spytał de Gibray.
— Wiecie panowie, co mnie skłoniło przyjąć — a raczej prosić o zajęcie w policji. Kierowała mną żądza zemsty. Miałam nadzieję że oddam panom w swe ręce człowieka, który mnie podwójnie shańbił, uczyniwszy mnie wspólniczka nieznanej mi zbrodni i matką dziecka urodzonego w więzieniu z ojca, skazanego na śmierć. Wiecie także, dlatego porzuciłam to życie, które polubiłam i oddałam mu się cała, bo szlachetnem wydawało mi się to zadanie codzień narażać się na śmierć dla uwolnienia społeczeństwa od zbrodniarzy. Miałam syna i syn ten dorastał. — Bałam się, ażeby się nie dowiedział przypadkowo — że matka jego należy do policji śledczej, a chcąc to sobie wytłómaczyć, szukając przyczyny tego, żeby nie dociekł, że ojciec jego jest podłym mordercą. Udało mi się dotąd. Syn mój nie zna przeszłości i nic nie podejrzewa. Dla niego jestem panią Rosier, najlepszą przyjaciółką jego matki, przed dawnemi zmarłej laty, która powierzyła mi nad nim opiekę. Gdybym przyjęła propozycję panów, przepadłby mój spokój. Dręczyć mnie będą obawy, jak przedtem, ażeby syn nie poznał prawdy. To byłoby ponad me siły.
— Pani przesadza bardzo swe położenie — rzekł Gibray.
— Nie, widzę je tak, jak jest i powtarzam, panom, że mnie ono przestrasza.
— Czy syn mieszka przy pani?
— Nie, żadnego powodu nie ma, ażebyśmy mogli mieszkać sami, bo syn mój uważa mnie tylko za przyjaciółkę swej matki.
— Jeżeli nie mieszkacie razem, nie może tedy wiedzieć, czem pani jest zajęta. Jak on, tak pani zupełnie jesteście swobodni!
— Bywa u mnie bardzo często i niezawodnie dziwiłby się bardzo, widząc zmianę rażącą w trybie mego życia. A od zdziwienia do podejrzenia jeden krok tylko.
— W jakim wieku jest syn pani?
— Ma lat dwadzieścia trzy.
— Czem się trudni?
— Pisze w gazecie. Obrał sobie zawód literacki, a przytem pracuję teraz jako sekretarz prywatny przy Holenderczyku, byłym kapitanie, przygotowującym wielkie dzieło z historji żeglugi morskiej. Syn mój robi dla niego rozmaite studja i styl mu poprawia.
— Sądząc z tego, co pani mówi, syn pani musi dobrze znać świat.
— Często się zachwycam jego przedwczesną dojrzałością. Zdolność i umysł ma rzeczywiście niepowszedni.
— Spodziewam się, że w takim razie jest tyle rozsądny i bynajmniej się nie oburzy, ani nawet zmartwi, gdy się dowie, że pani służy społeczeństwu z zaparciem siebie z narażeniem życia. Dumnym tylko z tego być powinien.
— O! — odparła pani Rosier. — Pan wie, że do policji istnieje uprzedzenie, dajmy na to, niedorzeczne, ale niezwyciężone! Jeżeli Maurycy dowie się kiedykolwiek, że mnie w prefekturze nazywa „Kociem Okiem“, nie będę śmiała pokazać mu się na oczy.
— O tem się nie dowie, a przytem taki wzgląd nie powinien pani powstrzymać, kiedy potrzeba zająć się bardzo ważną sprawą. Pozostawiamy pani zupełną swobodę działania, nie będziemy prosili, ażeby zajęła pani poruczone miejsce, walczyć pani będzie nie jako regularny żołnierz, ale jako ochotnik. Prosimy panią o jedno tylko, ażeby się pani wspólnie z nami zajęła tą sprawą, która zgrozą przejęła cały Paryż. — Jak największa ostrożność będzie zachowana, ażeby syn nie mógł podejrzewać zmiany w życiu pani. Damy pani oddzielne pomieszkanie, dokąd przesyłane będą wiadomości na imię przez nią obrane i gdzie pani będzie mogła porozumieć się z agentami, którzy oddani zostaną pani do rozporządzenia. Otworzymy pani w prefekturze kredyt nieograniczony, a ja ręczę za dwadzieścia pięć tysięcy franków nagrody, jeżeli zdoła pani wykryć mordercę, o czem bynajmniej nie wątpię.
— Propozycja pańska pochlebia mi — odpowiedziała pani Rosier — i bardzo jest ponętna...
— Więc się pani zgadza? — zapytał Gibray.
— Nie, odmawiam!
— Ależ tu chodzi o dobro syna pani.
— W jaki sposób?
— Dla niego będzie bardzo korzystną ofiara, na jaką się pani dla nas zgodzi. Zapewnioną mieć będzie pani dla niego protekcję prezesa, prokuratora i prefekta policji.
— Proszę, panów, błagam, — nie namawiajcie mnie, to daremne.
— A jednak musi się pani zgodzić! — zawołał sędzia śledczy — potrzeba koniecznie. Przeczuwam, że tylko pani rozwiązać może tę straszną zagadkę. Zbrodnia to o tyle tajemnicza, o ile okropna. Musi ona kryć w sobie jakąś potworną tajemnicę rodzinną, tak, jak sprawa Kurawiewów.
Usłyszawszy te słowa, pani Aime Joubert zbladła jak trup.
— O! nie wymawiaj pan tego nazwiska! — zawołała, drgnąwszy całem ciałem. — Ono mi przypomina wstyd niezasłużony i wszystkie me nieszczęścia. Czyż zapomnieliście panowie, że w sprawie, o której pan wspomniał, byłam oskarżoną o zbrodnię?
— Nie zapomniałem i pamiętam również, że pani dowiodłaś zwycięsko swej niewinności. Przytem nazwisko Kurawiewów dlatego mi się z ust wyrwało, że kobietę — zabitą na cmentarzu Pere Lachaise, znaleziono nieżywą w grobowcu tej rodziny.
— W grobowcu Kurawiewów? — powtórzyła pani Rosier ze zdumieniem.
— Tak, czyś pani nie wiedziała o tem?
— Nic nie wiedziałam. W gazetach była mowa o grobowcu ale nie pisano, do kogo on należy, więc to w tym grobowcu — jakże to dziwne!
Aime Joubert zwiesiła głowę na pierś i szepnęła trzykrotnie:
— Dziwne!... dziwne!... dziwne!...
Gibray z wielką ciekawością przypatrywał się byłej agentce.
Czytał z jej twarzy, jakby z książki otwartej i odgadywał wielkie wzruszenie, jakie ją ogarnęło przy niespodziewanem wspomnieniu przeszłości.
Powziął myśl, aby z tego wzruszenia skorzystać.
— Gdyby pani ofiarowano teraz sposób, a przynajmniej możebność odszukania Piotra Lartiguesa — zapytał nagle — czy przyjęłabyś pani sprawę, którą chcielibyśmy pani powierzyć?
Na imię Lartiguesa Aime Joubert głowę żywo podniosła.
Błysk wściekłej nienawiści zajaśniał w jej oczach.
Brwi zmarszczyły się — usta zbladły i zadrżały ręce.
— Lartigues? — rzekła ochrypłym głosem — Lartigues? pan powiedział?
— Tak, gotowi jesteśmy pani służyć, jeżeli nam się pani wywzajemni.
— Znaleźliście panowie ślady Piotra Lartiguesa?
— Młody hrabia Kurawiew już od dwóch lat szuka tego łotra.
— Młody hrabia? — spytała dawna agentka.
— Tak, syn hrabiny, zabitej przez Lartiguesa chce odnaleźć łotra, ażeby mieć dowód piśmienny, że ktoś inny kierował zabójstwem.
Z oczu pani Rosier strzeliła błyskawica nienawiści.
— O! — wyrzekła — syn zabitej szuka Piotra Lartiguesa i wpadł na jego ślad.
— Tak i za kilka minut przyjdzie tutaj. — Może się pani z nim zobaczyć pomówić z nim i porozumieć co do sposobów odszukania łotra, który panią znieważył.
— Hrabia będzie tutaj? Będę miała od niego wiadomości, które okupić wszystką krwią moją nie byłoby dla mnie za wiele.
— Ułatwimy pani widzenie się z nim, jeżeli pani zgodzi się pomagać nam w szukaniu mordercy — odezwał się sędzia śledczy.
— No, zgadzam się, jeżeli hrabia Kurawiew może mi dać sposób nasycić się zemstą, uczynię wszystko, czego panowie odemnie chcecie.
— Może.
— Jeżeli tak, to od tej chwili należę do panów.
— Nareszcie! — wykrzyknęli sędzia śledczy, naczelnik policji śledczej i komisarz do spraw sądowych.
— No — mówiła dalej pani Rosier — więc rzecz ułożona, że działać będę, jak zechcę, z takimi agentami, jakich sobie wybiorę.
— Zgoda.
— I od nikogo nie będę zależną?
— Słuchać panią będą.
— Dacie mi panowie lokal oddzielny?
— Zna pani mieszkanie przy ulicy Meslay? — spytał naczelnik policji śledczej.
— Znam.
— Czy dobre będzie dla pani?
— Zupełnie.
Gibray i obaj koledzy spojrzeli po sobie triumfująco.
Dopięli celu, ale nie bez trudności.