Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XLIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Maurycy pożegnawszy towarzyszy, odwiedził Aime Joubert. Po zwykłem przywitaniu, zapalił papierosa i rzekł:
— Pamiętasz moja opiekunko, jak przyszedłem ci powiedzieć, żem dostał miejsce u kapitana marynarki holenderskiej?
— Pamiętam bardzo dobrze.
— Zapomniałaś o głównej rzeczy w naszej rozmowie?
— O bardzo wielu rzeczach mówiliśmy.
— Tak, ale najbardziej o jednej.
— Czy nie masz tego na myśli, żeś powiedział, że długo jeszcze chcesz korzystać z kawalerskiej niezależności, zanim przyjdzie ci ochota do ożenienia?
— Tak. I zgodziliśmy się na to, że ożenić się zawcześnie byłoby niedorzecznie.
Maurycy wypuścił kłąb dymu z papierosa i odpowiedział:
— Przeciwnie, moja przyjaciółko, mówić w podobny sposób byłoby niedorzecznością.
— A przed kilku jeszcze tygodniami tak chciałeś swobody?
— Bom wtedy jeszcze nie znał tej, którą kocham.
— Kochasz się?
— Do szaleństwa.
— I w kim się kochasz?
— W czarującem dziewczęciu... kocham jak szalony i kiedy poznasz tę anielską istotę, sama na nią przeniesiesz większą część przywiązania, jakie masz dla mnie.
— Urojenie chwilowe bierzesz za miłość głęboką, a to marzenie zniknąć może, jak sen, w chwili obudzenia.
Maurycy potrząsnął głową.
— Nie myśl tak, moja droga przyjaciółko — rzekł. Mam już dwadzieścia trzy lata i życie znam. Jestem usposobienia poważnego i umiem się zastanowić, niezdolny więc jestem oszukiwać siebie, urojenie poczytując za miłość: żeniąc się z tą, którą kocham, znajdę nietylko szczęście dla serca, ale i świetne stanowisko na świecie, rodzinę....
— Ot i niebezpieczeństwo — pomyślała — ale będę walczyła. Cóż to za rodzina? — spytała?
— Ojciec jest budowniczy, bardzo bogaty i cieszy się ogólnym szacunkiem, nazywa się Bressoles... ma przeszło sto tysięcy rocznego dochodu i duży posag daje swej jedynaczce Marji...
— Boję się, mój drogi, czy się nadaremnie nie łudzisz?... jakim sposobem ty, nie mając stanowiska i tylko sześć tysięcy franków rocznego dochodu, możesz się ożenić z taką bogatą panną? Mnie się to wydaję nieprawdopodobnem.
— A jednak bardzo to prawdziwe i przyjdzie niezawodnie do skutku.
— Czyś się już oświadczył o rękę Marji Bressoles?
— Nie oświadczyłem się i łatwo domyślisz się dlaczego, nie chcę nic uczynić bez twojej rady...
— Dziwię się temu i pytam się siebie, czyś przy zdrowych zmysłach?
— Nie wątpijże o tem, moja przyjaciółko — odrzekł młodzieniec, uśmiechając się i biorąc za ręce Aime Joubert. — Małżeństwo, o którem ci mówię i które niezawodnie przyjdzie do skutku, wbrew powątpiewaniom twoim, otwiera mi przyszłość, jakiej z rąk nie powinienem wypuszczać. Pomyśl tylko, jaki ze mnie teraz człowiek, kiedy nawet urodzenie me okrywa tajemnica. Nie mam stanowiska na świecie, ani majątku. Otóż nastręcza mi się sposobność. Trzebaż przecie skorzystać z tej sposobności. Dotychczas całą ufność pokładałem w tobie — mówił dalej — żyłem, nie troszcząc się o to, kto jestem... teraz inna rzecz. Będę musiał złożyć dowody mego pochodzenia. Wiem, że się nazywam Maurycy Vasseur — ale nigdy nie miałem metryki, ani aktu zejścia ojca mego i matki i dlatego przyszedłem prosić cię, kochana przyjaciółko, abyś oddała mi papiery moje, jeśli je posiadasz, a w przeciwnym razie, ażebyś mi powiedziała, skąd i jak ich dostać mogę. Słowem, proszę cię, ażebyś uchyliła zasłonę tajemniczą, która okrywa moje urodzenie i przeszłość mej matki.
Pani Rosier wciąż słuchała Maurycego. — Twarz jej blada była, ręce zimne jak lód, wszystka krew zbiegła jej do serca. Kiedy młodzieniec zamilkł, podniosła głowę i rzekła:
— Mój drogi, to małżeństwo jest niemożebnem.
Maurycy drgnął.
— Niemożebnem! — powtórzył. — Dlaczego?
Aime Joubert załamała ręce.
— Boże mój! — szepnęła prawie nieświadomie — Mój Boże, co za nieszczęsny los!
— Uspokój się moja droga przyjaciółko — rzekł Maurycy łagodnym głosem. — Wzruszenie twoje, pomieszanie, zamiast rozpraszać me podejrzenie, bardziej jeszcze je wzmaga... przestraszasz mnie! Czy wiesz, że te słowa: „małżeństwo to niemożebne“ zdają się jakby mówić, że tajemnica urodzenia mego okryta jest hańbą? Mógłbym pomyśleć, że ojciec mój był zbrodniarzem, a matka nędznicą!
Pani Rosier jęknęła i zaczęła szlochać, strumienie łez spływały po jej twarzy.
Widząc tę rozpacz. Maurycy zrozumiał, że wypowiedziane przez niego domysły zgadzają się z prawdą. Wzmogła się w nim jeszcze bardziej chęć poznania prawdy.
— Po co te łzy, po co te łkania? — zawołał. — Mnie nie łez trzeba, lecz odpowiedzi; której żądam! Ukrywasz przedemną nazwisko i przeszłość mej matki... Czyż tak dalece była występna, że hańba okrywa ją i po śmierci?
Pani Rosier nagle się wyprostowała i do Maurycego przystąpiła groźnie, ze strasznym wyrazem oczu i rzekła tonem rozkazującym:
— Milcz! nie znieważaj twej matki!
— Jeśli ją znieważam, to twoja wina! Milczenie twe doprowadza mnie do rozpaczy. Powiedzże mi, kto była moja matka, powiedz, że cierpiała wiele, a wtedy obciążać jej nie będę. Wtedy, żałować ją będę, ale powiedz mi wszystko.
— Chcesz wiedzieć? — odezwała się Aime Joubert
— Tak, chcę!
— Więc słuchaj!