Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy Walentyna Bressoles usłyszała niespodziewanie imię Pawła de Gibray; przypomniała sobie odległą przeszłość, jak tego człowieka kochała, jak go porzuciła, jak od dwudziestu lat straciła go z oczu i jak nieraz wspomnienie o nim wywoływało, u niej myśli o dziecku, które jej porwał Armand Dharville.
Przerażenie ogarnęło ją na myśl, że mąż przedstawi ją Gibrayowi.
Paweł poznał ją od pierwszego spojrzenia.
Ale to jeszcze nie wszystko. Czy dawny jej kochanek nic mówić nie będzie o przeszłości? — Czy nie zechce się dowiedzieć, co się stało z dzieckiem?
Pod każdym względem okoliczności były niebezpieczne, straszne.
Walentyna postanowiła jednak zachować zimną krew i nie poddawać się burzy, jakaby mogła wybuchnąć.
Sędziemu śledczemu dość było zamienić kilka słów z Ludwikiem Bressoles, ażeby powziąć o nim opinję.
Dodajemy skwapliwie, że opinja ta wypadła pomyślnie.
— Poczciwy człeczyna — pomyślał — dobry musi być z niego ojciec. A co do Marji, nie mylił się Albert, nazywając ją uroczą.
Dawny budowniczy i nowi jego goście znajdowali się już tylko o cztery kroki od pani domu.
Nagle głowę schyloną podniósłszy do góry, Walentyna odważnie poszła na ich spotkanie, — gotowa stawić czoło katastrofie którą przewidywała.
— A jeśli mnie jednak zapomniał — pomyślała — jeśli mnie nie pozna!
Sędzia śledczy, widząc, że podchodzi do nich jakaś dama, domyślał się, że to zapewne pani Bressoles i ukłonił się jej, nie zdążywszy jeszcze spojrzeć.
Ludwik przedstawił Pawła de Gibray i Gabriela, dodając:
— Pan Servet, którego imię i talent ci są znane, maluje teraz właśnie portret Marji dla nas — a będzie to utwór znakomity.
— Bardzo wdzięczna jestem panom — odpowiedziała Walentyna.
— A ja, mamo, — odezwała się Marja — przedstawię ci ucznia pana Serveta, pana Alberta de Gibray, który bardzo pragnął cię poznać.
— Pochlebia mi wielce życzenie pańskie — odpowiedziała Walentyna z uśmiechem.
Młodzieniec się skłonił.
Matka Marji wydała mu się bardzo piękną; ale nie nazbyt sympatyczna.
Walentyna Bressoles prawie się uspokoiła. Gibray pozostał obojętny. Nie drgnął na dźwięk jej głosu.
Może zapomniał już jak wyglądała. Jednakże spojrzał na panią Bressoles w chwili, gdy oczy na niego skierowała. Spotkały się ich spojrzenia. Gibray zmienił się nagle na twarzy, zbladł bardzo i rękę podniósł do czoła, na które wystąpiły duże krople potu.
Spostrzegłszy bladość i wzruszenie Pawła, Walentyna na chwilę odrętwiała, ale znów odzyskała zimną krew...
Trzeba było zapobiec, aby Bressoles nie zauważył tego wzruszenia i nie wytłómaczył go sobie w swój sposób.
— Zdaje się, że panu niedobrze? — odezwała się do sędziego śledczego tonem najwyższego współczucia.
— Może pan potrzebuje odetchnąć świeżem powietrzem.
— Dziękuję pani — odpowiedział Paweł nie dość pewnym głosem — to nic, maleńkie znużenie a może i gorąco, ale to już przeszło...
— Naprawdę? — spytał troskliwie Albert.
— Tak, tak...
— Tak zbladłeś nagle, żem się przestraszył.
— Uspokój się, mój drogi, już mi zupełnie dobrze.