Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Następnego dnia wieczorem pałacyk Bressolów, zwykle spokojny i cichy, jaśniał ogniami i pełen był wrzawy wesołej.
Pokoje na nowo umeblowane bogato i elegancko przynosiły zaszczyt gustowi dawnego budowniczego.
Wielka sala, gdzie się miały odbywać tańce, przystrojona była kwiatami i rzadkiemi krzewy, które ją przekształcały w istny ogród zimowy.
O dziesiątej uczta była w pełni blasku.
Wśród ożywionej rozmowy w towarzystwie lokaj stojący we drzwiach sali, zaanonsował:
— Pan Maurycy Vasseur!
Walentyna drgnęła.
Oczy jej zaświeciły się, radosny uśmiech roztworzył wargi, a twarz pokryła się lekkim rumieńcem.
Odszedłszy od kółka, z którem tylko co rozmawiała, Walentyna szybko się zbliżyła do młodzieńca w tej samej chwili, kiedy mu się kłaniał Ludwik Bressoles, nie znając go wcale.
— Mój drogi — rzekła do męża, przedstawiając mu młodzieńca — pan Maurycy Vasseur, przyjaciel wicehrabiego Guay‘a d‘Arfeuilla, którego znasz.
Maurycy ukłonił się poważnie, potem bystrym wzrokiem spojrzał na pana domu.
— Bardzo się cieszę, że mam zaszczyt pana poznać — szepnął powtarzając każdemu gościowi ten oklepany frazes, na który Maurycy dał niemniej czczą odpowiedź.
— Po mojej stronie cały zaszczyt i przyjemność.
Znów się ukłoniono, poczem Walentyna rzekła do Maurycego. Proszę za sobą, panie Vasseur, przedstawię pana mej córce. Pani domu i Maurycy przeszli do pokoju, — gdzie była Marja, zobaczywszy matkę, dziewczę przystąpiło do niej i spytała:
— Mama mnie szuka?
— Tak, moje dziecko.
— Chce mi mama co powiedzieć?
— Chce cię poznać z panem Maurycym Vasscur, przedstawiłam go twemu ojcu. Pana Vasseur często widywać tu będziesz, bo przyrzekł mi zostać naszym gościem i nie opuszczać żadnego z wieczorów
Marja uprzejmie się skłoniła i zapytała z uśmiechem:
— Pan tańczy walca?
— Tańczę.
— Zapiszę u siebie dla pana walc... jedenasty. Kiedy przyjdzie kolej na pana, sama uprzedzę....
— Bardzo będę szczęśliwy i wdzięczny pani...
Marja znowu się ukłoniła wdzięcznie i powróciła do kilku młodych pań, z któremi rozmawiała, kiedy przyszła do niej matka.
Walentyna zaprowadziła Maurycego do małego saloniku, zajętego przez grających w wista ludzi poważnych, zwracających uwagę tylko na karty i tutaj posadziwszy młodzieńca, rzekła, nachylając się do niego;
— Sądzę, że pan wcale nie myśli dotrzymać obietnicy, jaką pan dał mej córce?
— Czyżby pani zazdrosna była względem panny Marji?
— Jabym się troszczyła o tę gęś? — przerwała pogardliwie Walentyna. — O co nie, to nie ona taka zwyczajna, że nie może na siebie ściągać uwagi i wcale też nie podzielam zachwytu, jaki obudziła w ojcu.
— To zdaje się, że pani nie nazbyt kocha pannę Marję? — zapytał.
— Za cóż mam kochać tę dziewczynę, która zagarnęła w swe ręce mnie przynależną władzę, która na mojem miejscu tu panuje, która mnie zaćmiewa, przez którą ja się wydaję starszą.
— To rzecz pewna, że przez nią wcale wydaje się pani młodsza, — przerwał Maurycy z rozmyślnem grubjaństwem. — Pani jesteś tak piękną, że gdyby przy pani nie było córki, niepodobna nawet trzydziesta lat dać pani.
Atak był wprost skierowany i silny, cios trafił celnie.
Walentyna zbladła, a wargi jej zbielały.
— Więc przy Marii wydaję się starą? — szepnęła głosem nieco drżącym. — Po com panu pokazała córkę. Na me utrapienie, na me nieszczęście po co urodziła się ta przeklęta dziewczyna! Szczęśliwą wtedy dopiero będę, kiedy pójdzie stad całkiem. Widziałeś ją pan i już mnie nie kochasz?
— Pani wie, że to niemożebne! — odpowiedział Maurycy namiętnie.
— Nie wątp pani o tem, kocham panią kocham do szaleństwa!
Ta matka nie będzie broniła córki w chwili niebezpieczeństwa — pomyślał Maurycy. Wrócili do dużego salonu.
Lokaj anonsujący gości, oznajmił:
— Pan Gabrjel Servet, pan Paweł de Gibray, pan Albert de Gibray.
Na wymienienie tych osób, trzy osoby drgnęły.
Marja z radości.
Maurycy ze zdziwienia, połączonego ze strachem.
Walentyna z przerażenia.
Radości Marji nie potrzebujemy objaśniać. Syn Aime Joubert zadrżał na widok sędziego śledczego, który prowadził sprawię podwójnej zbrodni) na cmentarzu Pere Lachaise i na ulicy Montorgueil.
Człowiek ten trzymał w ręku los mordercy, a mordercą tym był Maurycy.
Przyczynę przerażenia Walentyny podamy w następnym rozdziale.