Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W pokoju państwa Bressolów zeszedł się doktór z Maurycym który się u niego wywiadywał o zdrowie Marji.
— Czy pan zna prace doktorów amerykańskich — zapytał następnie Maurycy — którym częściej niż ich kolegom europejskim przychodzi mieć do czynienia z jadem gadów? Między środkami które John Brown zaleca, czy który nie zwrócił szczególniejszej uwagi pańskiej?
— I owszem.
— Mianowicie który?
— Dotyczy małżeństwa dziewczęcia, które ukąszone było przez gad, którego cząsteczka jadu pozostała we krwi.
— Właśnie na ten środek leczniczy chciałem pańską uwagę zwrócić. Czy uważa pan środek ten za praktyczny?
— Tak, bo przemawia za nim nietylko doktór amerykański, ale i wielu innych ze znakomitszych lekarzy francuskich.
— Czy pan mówił o tem z p. Bressolem?
— Naturalnie, że nie.
— Dlaczego?
— Po co mi o tem mówić, czego wykonać niepodobna?
— Niepodobna, a to z jakiego powodu?
— Panna Bressoles zdaje mi się być bardzo zakochaną w Albercie de Gibray, który tak dzielnie dowiódł jej swego przywiązania. Albert de Gibray chory, bardzo chory, i słyszałem od doktora, który go leczy, że wyzdrowienie nader jest wątpliwie. Nie można zatem myśleć o nim jako o mężu, przypuściwszy nawet, że panna Bressoles, ustępując prośbom ojca i w chęci wyleczenia się od męczącej choroby, podkopującej jej zdrowie, zgodzi się na inne małżeństwo, lecz gdzie znaleźć człowieka, któryby zechciał wziąć za towarzyszkę życia biedne wychudłe dziewczę, ledwie trzymające się na nogach.
— O, taki człowiek znajdzie się! — zawołał żywo Maurycy.
— Ho, ho! — odezwał się doktór — jakżeś pan to gorąco powiedział, czyżby...
Nie domówił.
— Tak — odpowiedział syn Aime Joubert — dawno już kocham pannę Bressoles i kocham ją z całej duszy, a jeśli taiłem przed nią, swą miłość, jeśli się z tem nie przyznawałem jej ojcu, to dlatego, żem wiedział, iż serce komu innemu oddała. Ten chory jest niebezpiecznie i sam pan przed chwilą mówił, że wyzdrowienie jest mniej niż prawdopodobne. — Bóg mi świadkiem, że gdyby Albert de Gibray w kwiecie lat i zdrowia uratować mógł Marję, żeniąc się, milczałbym i nadal, jako dotąd. W głębi duszy ukryłbym tajemnicę miłości mojej.
— Ale Albert de Gibray umiera...
— Więc mówię, najgorętszem życzeniem mojem uratować życie pannie Bressoles, zostając jej mężem....
— Bardzo się cieszę, żem się o tem dowiedział! — odpowiedział Duffrin. — Ma pan szlachetne serce! Daj mi pan swą rękę. Teraz mi nic nie przeszkodzi wprost pomówić z panom Bressoles w tej drażliwej kwestji, której ledwie śmiałem dotknąć