Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— I panna nie weszła do pokoju — zawołała odźwierna — trzeba było wejść! Gotowa jestem się założyć, że panna Symeona śpi.
— Ależ już druga po południu.
— To nic nie znaczy. Zeszłej nocy namęczyła się podczas balu i prawie nie spała wcale. Pójdę ją obudzić.
Poczciwa kobiecina poszła do pokoju Symeony i nie pukając wcale, otworzyła drzwi.
— Dziewczę leżało tak, jak je zostawił Maurycy.
— A to pysznie śpi! — rzekła Dorota, widząc, że się ani poruszyła — może sobie powiedzieć, że się doskonale wyspała. Panno Symeono! Panno Symeono! — dwa razy zawołała odźwierna.
Dziewczę nic nie odpowiedziało. Dorota przystąpiła do łóżka, nachyliła się i wzięła dziewczę za rękę. Nagle krzyknęła z przerażenia i odskoczyła prawie do drzwi. Twarz jej wyrażała zgrozę. Poczuła, że ręka Symeony zimna jak u trupa. Usłyszawszy krzyk Doroty, nadbiegły szwaczki, przestraszone, same jeszcze nie wiedząc, czego.
Odźwierna, dziko wytrzeszczywszy oczy — drżąc konwulsyjnie całem ciałem, wskazała im na ciało Symeony.
— Mój Boże, co jej jest? — szepnęła Justyna, ledwie mogąc mówić z przestrachu.
— Umarła! — rzekła Dorota głuchym głosem.
Justyna rzuciła się ku Symeonie. Ręce jej dotknęły jej chłodnego ciała. Odstąpiła również przerażona. Nie straciła jednak głowy i zawołała:
— Prędzej, prędzej! trzeba pani Dubieuf powiedzieć, jakie się stało nieszczęście!
Jedna ze szwaczek pobiegła po schodach na dół wprost do gabinetu przełożonej. Pani Dubieuf zdrętwiała na tę okropną wiadomość. O ile wiek jej na to pozwalał, szybko pobiegła na trzecie piętro i z prawdziwą rozpaczą przekonała się o śmierci biednego dziewczęcia.
Trzeba jej było jednak zapanować nad zmartwieniem i pomyśleć o przykrościach wszelkiego rodzaju, jakie pociągnął za sobą straszny i niespodziewany ten wypadek!
Pani Dubieuf posłała po doktora i dała znać do komisarza policji. Doktór i komisarz ze swym sekretarzem przyjechali jednocześnie. Zaprowadzono ich do pokoju Symeony.
Pani Dubieuf i Justyna stały przy łóżku i modliły się. Obok kropielnicy, do której włożono gałązkę bukową, paliła się gromnica, kiedy doktór i komisarz weszli, pani Dubieuf skłoniła się im i rzekła:
— Straszne nieszczęście, proszę panów! — znalazłyśmy nieżywe te drogie, kochane dziecko.
— Dobrze pani uczyniła, żeś nas wezwała — odpowiedział komisarz — jak tylko doktór obejrzy trupa, napiszę protokół o śmierci i dodam w nim, co mi pani powie. Przedewszystkiem jednak trzeba wiedzieć, czy rzeczywiście umarła.
— Tak, na nieszczęście — odparł doktór, prędko obejrzawszy ciało — śmierć musiała nastąpić z początku nocy.
— Czemu pan ją przypisuje?
— Uderzeniu krwi do mózgu.
— W wieku tej panienki uderzenia do mózgu bywają rzadkie.
— Rzadkie, to prawda, ale się zdarzają. Dowód ma pan przed oczami.
— W takim razie protokół zawrze się w kilku wierszach, ponieważ pan stwierdza śmierć naturalną. Pani Dubieuf będzie łaskawa mi powiedzieć imię i nazwisko tej panienki.
— Symeona miała na imię! — rzekła przełożona.
— A nazwisko?
— Nazwiska nie wiem, a i ona sama nie wiedziała, jak się nazywa.
— Jakto?
— Symeona była dzieckiem nieprawem i zaraz po urodzeniu oddano ją mamce we wsi Vique-sur-Bresne.
— Któż ją oddał?
— Jakiś człowiek, który nie podał swego nazwiska i nigdy już nie wrócił.
— Czy pani napewno wie, że ta panienka nie znała nazwiska swych rodziców?
— Jestem tego pewna!
— To rzecz bardziej gmatwa — rzekł komisarz.
— Dlaczego?
— A dlatego, że wobec tej okoliczności nie mogę spisać aktu formalnego i muszę o całem zdarzeniu zawiadomić prokuratora.
— Mój Boże! — zawołała z przezrażeniem pani Dubieuf — więc z powodu tej śmierci ma być prowadzone śledztwo?
— Śledztwo konieczne, ale będzie bardzo krótkie i obejdzie się bez skandalicznego rozgłosu. Dziś jeszcze zdam raport do sądu śledztwo nastąpi jutro i powtarzam pani, nie potrwa długo.
Doktór i komisarz pożegnali panią Dubieuf, bardzo zmartwioną tym wypadkiem i jego następstwami. Justyna pozostała w pokoju Symeony, pani Dubieuf poszła do swego gabinetu. Tak była wzruszoną, że zapomniała powiedzieć komisarzowi o liście, który włożyła do kieszeni po oddaniu go przez odźwierną. Później dopiero przypomniała sobie i kazała mężowi Doroty zaraz list ten odnieść komisarzowi.
Opuściliśmy panią Rosier w chwili, gdy rozstawiwszy swych podwładnych, poszła do kantoru pocztowego, ażeby zaczekać, aż w zastawioną zasadzkę złapie się albo Lartigues, albo Verdier, albo kto ze wspólników, który mimowoli naprowadzi na ślad tamtych.
Agentka w niewysłowionym niepokoju martwiła się, że czas upływa, a nikt nie przychodzi. Zwątpienie coraz bardziej ogarniało jej duszę.