Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Szczery przyjaciel Alberta, chcąc go obronić od rozpaczy, udał się do jego ojca i prosił o rozmowę.
— Bardzo młody jestem — zaczął hrabia Iwan — i dla tego wiem, że nie mam prawa ani pana wypytywać, ani panu radzić, a jednak i na jedno i drugie odważę się przez wzgląd na szczerą przyjaźń, jaką czuję dla pańskiego syna!
Sędzia śledczy drgnął.
— Chce pan ze mną mówić o Albercie? — zapyta!
— Tak.
— I bez wątpienia również i o tej, którą on kocha?
— Głównie o tej, którą on kocha! Wiem, jak pan miłuje Alberta, sądzę, iż życie oddałby pan dla niego, ażeby go uratować i ażeby go widzieć szczęśliwym.
— Bez wahania, bez żalu, życie dla niego oddam i Bóg mi świadkiem!
— I wszystko pan dla niego poświęci?
— Wszystko na świecie.
— Nawet nienawiść swą ku Walentynie Bressoles, nienawiść, przyczyny której nie znam i nie chce wiedzieć?
— Błagam pana o odpowiedź szczerą bez żadnej wstecznej myśli, błagam, żeby pan nietylko mi to powiedział, ale i zaprzysiągł!
— Dlaczego pan żąda odemnie tej przysięgi?
— Bo pan w ręku swem trzyma życie dwojga istot dobrych, szlachetnych, które umrą, jeśli pan się sprzeciwi ich związkowi! Niech pan przeczyta ten list!
Hrabia Iwan podał sędziemu śledczemu list Marji Bressoles do Alberta.
Paweł de Gabray wziął z rąk hrabiego Iwana list, przeczytał go ze wzruszeniem, od którego łzy mu wystąpiły w oczach.
— Biedne dziecko! biedne dziecko! — wyszeptał potem. — Jak ona go kocha!
— Żałuje pan jej? — spytał hrabia, sam bardzo wzruszony.
— Czyż podobna nie żałować?
— Nie znam pani Bressoles — mówił hrabia Iwan — i nie chcę poznać, przekonany jestem wszelako, że to bez serca matka, wcale swej córki nie kochająca. Przekonany jestem, że zazdroszcząc jej młodości i urody, pragnęłaby ją wszelkiemi sposobami od siebie oddalić, i że temu dziewczęciu, umierającemu z miłości dla Alberta narzucić chce wstrętne małżeństwo.
— Małżeństwo? — powtórzył sędzia śledczy.
— Tak.
— Myślałem, że panna Bressoles chora, nawet bardzo chora.
— Rzeczywiście jest chorą, ale cóż to obchodzi okrutną matkę.
— Wydadzą ją i tak zamąż. Wiem, że to już ułożone. Dobry uczynek trzeba spełnić, panie de Gibray, trzeba Marję Bressoles uratować od śmierci i dać jej za męża pańskiego syna, który upewniwszy się, iż zgadza się pan na jego małżeństwo, niezawodnie żyć zechce, a zatem nie będzie się przyczyniał do swej śmierci.
— Albert przyczynia się do swej śmierci! — zawołał zdumiony ojciec.
— Tak utrzymuję. Pan tylko może go ocalić, wróciwszy mu nadzieję, zabiłoby go wzruszenie!
— Wszystko to okropne! — wyszeptał Gibray z rozpaczą, chwytając się za głowę. — Nikczemna ta kobieta zabija nietylko swą córkę, ale i mego syna jednocześnie! Gdyby nie ona, zarazbym poszedł prosić o rękę Mari dla Alberta!
— Idź pan, pomimo wszystko! — zawołał hrabia z zapałem. — Zapomnij pan o wszystkiem i tylko o tem pamiętaj, że Albert musi żyć i że Marję Bressoles trzeba wydrzeć Maurycemu Vasseur.
— Maurycemu Vasseur — powtórzył sędzia.
— Tak, takiego męża dla niej przeznaczają. Spiesz się pan, spiesz, bo wkrótce będzie już zapóźno!
— Ale syn mój nie z miłości umiera — odparł sędzia śledczy — doktor utrzymuje...
— Zrzecz się pan tego doktora i na mnie pan polegaj. Ja odpowiadam za wszystko, jeśli mi pan przysięgnie, że pozwoli pan Albertowi ożenić się z Marją Bressoles, wtedy powrócą mu siły i zdrowie.
— No, dobrze, zapomnę o wszystkiem, pogrzebię w sobie nienawiść, pogardę, gniew! — zawołał sędzia śledczy, unosząc się miłością ojcowską. — Jeżeli Marja Bressoles zostanie mą córką, nigdy nie będzie się widziała z nią. Ocal pan mego syna, a przysięgam panu, że pojadę prosić dlań o rękę Marii!
Hrabia wyciągnął ręce do sędziego śledczego i zawołał:
— Uściskaj mnie, panie de Gibray! Albert będzie ocalony!
Uścisnęli się serdecznie.
— Teraz — mówił dalej hrabia — przyjmuję łaskawą propozycję, jaką mi pan dawniej uczynił. Przeniosę się do pana na kilka dni i tym sposobem będę też mógł ciągle doglądać pańskiego syna.
— Powtórz mi pan, że go ocalisz.
— Tak, powtarzam i to z zupełną pewnością... Idę do Alberta.
— Każę, ażeby panu przygotowano pokój.
Rozeszli się. Hrabia Iwan wszedł do chorego z wesołą miną, z uśmiechem na ustach.
Albert wyciągnął doń obie ręce i odezwał się słabym głosem:
— Nareszcie przychodzisz!
— Jakże się czujesz, mój drogi? — spytał Rosjanin.
— Jak człowiek, który się nudzi śmiertelnie, cały dzień cię nie widziałem!
— Byłem tobą zajęty, mój drogi.
— Tak. Czy ciągle mnie jeszcze kocha?
— Nawet jeszcze bardziej. Bardzo jeszcze słaba, ale o wiele jej lepiej. Wyzdrowienie niezawodne.
Alberta opanował nagle smutek, głowę spuścił na piersi, oczy mu zaszły łzami i głucho wyszeptał:
— Ona wyzdrowieje, a ja umieram. Po co żyć? Jeden tylko cel ma życie moje. Znasz ten cel i wiesz zarówno, że go nie osiągnę!
— A może!
Syn sędziego śledczego ze zdziwieniem spojrzał na swego przyjaciela.
— Mówisz bez żartów? — zapytał.
— Całkiem poważnie!
— Sądzisz więc, że małżeństwo moje z Marją może się stać możebnem?
— Nie tylko myślę tak, ale jestem pewny; tak, że ożenisz się z tą, którą kochasz; ale trzeba w takim razie zupełnie mi zaufać, na mnie zdać się całkiem, a samemu usilnie pragnąć wyzdrowienia i niczem się nie trwożyć, cokolwiekbądź słyszałbyś lub widział. Przyrzekasz mi to?
— Przyrzekam i obietnicy dotrzymam, ale ci się nie uda przemódz nienawiści, jaką ojciec mój czuje dla pewnej osoby.
— A jeżeli nienawiść ta już przezwyciężona? Ojciec twój dał mi słowo, że w dniu, kiedy wstaniesz z łóżka silny i zdrowy, pojedzie prosić dla ciebie o rękę Marji.
— Przysięgasz mi, że tak jest?
— Przysięgam.
Tym razem wzruszenie zbyt wielkie było, serce zabiło Albertowi z niezwykłą gwałtownością, twarz rozgorzała, potem śmiertelnie zbladła. Młodzieniec opuścił głowę na poduszki i stracił przytomność.
Hrabia Iwan nie przestraszył się tem omdleniem, które przewidział, a które wcale go nie dziwiło. Umaczał serwetkę w zimnej wodzie i przyłożył do skroni Alberta, który prawie że natychmiast przyszedł do siebie.
— Widzisz, jakiżeś nierozsądny, mój drogi — rzekł — niepodobna nic dla ciebie zrobić, kiedy zamiast przemódz wzruszenie, poddajesz mu się zupełnie.
— Z radości nikt nie umiera! — wyszeptał młodzieniec — a ja z radości zemdlałem. Teraz chcę żyć i zobaczysz, jak silnym będę.
— Nasamprzód wypocznij.
— Już odchodzisz?
— Tak, ale niedługo przyjdę.
— Dziś jeszcze?
— Wieczorem.
Hrabia rozstał się z przyjacielem, wsiadł do swej karety i kazał się zawieść na ulicę Opery.
Kamienica, przed którą kazał się woźnicy zatrzymać, wyglądała tak wspaniale, że najmniejsze tu lokale musiały kosztować z półtora tysiąca franków. Wszedł do pokoju, przez odźwiernego zajmowanego, a umeblowanego jakby salon, i spytał odźwiernego, podobnego z okazałej postawy i ubrania do jakiego szwajcara przy ministerjum.
— Czy doktór Juanes jest w domu?
— Jest na pierwszem piętrze.
— Wiem.
Hrabia wszedł na schody, pokryte aksamitem, zatrzymał się na pierwszem piętrze pod drzwiami z czarnego drzewa z ozdobami mosiężnemi i zadzwonił.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.