Tajemnicza choroba/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza choroba |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 29.6.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Przez dłuższą chwilę obaj przyjaciele milczeli, nie mogąc znaleźć słów. Okazało się, że i Henderson słyszał ów krzyk, mrożący krew w żyłach. Wsiedli do auta.
— To było okropne! Czy popełniono morderstwo w tym domu? — zapytał Brand.
— Możliwe... Chociaż sądzę, że stało się tam coś innego. Tak krzyczy tylko ktoś, kto nagle staje wobec niezrozumiałego a przerażającego zjawiska.
— A może powodem były owe niesamowite oczy?
— Możliwe i to... Przypomnij sobie jakie zrobiły one na nas wrażenie. A przecież jesteśmy dorosłymi ludźmi..
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że to krzyczało dziecko?
— Tak przypuszczam... Czy pamiętasz, że krzyk ten poprzedził jakiś szmer?
— Tak...
— Otóż szmer ten pochodził z tej części pałacu, w której znajduje się sypialnia wnuka lorda Seymoura, małego Arnolda. Chłopak nie ma jeszcze szesnastu lat. Opowiadano mi o nim, jako o słabym wyrostku, łatwo ulegającym wszelkim wpływom... Zdziwiłem się nieco, gdyż Seymourowie to silna i dzielna rasa.
— Ale w jaki sposób mógł spostrzec oczy, znajdujące się w ogrodzie, skoro sam nie opuścił sypialni? — rzucił Brand niedowierzająco.
— „Oczy“ mogły same znaleźć drogę do niego... Przypuszczam, że osobnik o niezwykłych oczach tym, który spowodował ów dziwny szmer.
Sądzę, że potem zajrzał do sypialni przez okno. Nic dziwnego, że chłopiec, nagle przebudzony ze snu, przeraził się na widok tego zjawiska i wydał ów głośny okrzyk... Jutro rano dowiemy się bliższych szczegółów o zajściu. Domyślasz się chyba, że nie pozostawię tych wypadków ich własnemu biegowi. Muszę dowiedzieć się, co to wszystko miało znaczyć...
Jakkolwiek więcej nie poruszano już tego tematu, Brand po powrocie do domu długo przed zaśnięciem rozmyślał nad tajemniczą sprawą.
W nocy trapiły go niespokojne sny. Wciąż widział przed sobą płonące niesamowite oczy...
Następny dzień nie przyniósł rozwiązania zagadki. Służba nie zachowała milczenia i wiadomość o nocnej przygodzie przedostała się do pism. Stary lord wezwał w nocy telefonicznie doktora Cumminsa, swego lekarza domowego i powierzył swego wnuka jego pieczy.
Gazety londyńskie interesują się najdrobniejszymi wypadkami z życia ludzi, figurujących w Almanachu gotajskim a nazwisko Seymourów pochodzi jeszcze z czasów Ryszarda Lwie Serce. Nic też dziwnego, że w rubryce towarzyskiej pomieszczono opisy nocnej przygody.
Arnold Seymour Higgs, wnuk starego lorda, od pół roku cierpiał na zagadkową, a nieznaną chorobę, która z kwitnącego chłopca uczyniła słabowite stworzenie — pisały gazety. — Sypialnia jego, znajdująca się na drugim piętrze lewego skrzydła pałacu, przylega do pokoju, w którym śpi służący Harry Huntman. Służący ten miał obowiązek czuwania nad chłopcem. Nagle z głębokiego snu wyrwał go okrzyk Arnolda... Wpadł on do sąsiedniego pokoju i ujrzał chłopca stojącego na środku pokoju z szeroko rozwartymi z przerażenia oczami. Po chwili chłopiec zachwiał się i upadł na ziemię. Służący zaniósł go do łóżka. Harry Huntman zbliżył się do okna, chcąc zbadać co spowodowało nagły atak chłopca... Dokoła panowała jednak cisza, po chwili zaś cały dom zaalarmowany krzykiem, począł się budzić.
Przeszukano park, ale bezskutecznie... Pierwotne przypuszczenie, że chłopiec przeraził się na widok włamywaczy, którzy uciekli spłoszeni jego okrzykiem — odpadło.
Chłopiec ocknął się na krótko:
— Oczy... Okropne oczy — wyszeptał i znów popadł w omdlenie.
Ze wszystkich stron poczęli nadbiegać domownicy. Wśród nich znalazł się również Cecil Darington, który sypiał w przeciwległym skrzydle pałacu i który również usłyszał ów przeraźliwy krzyk. Ostatni zjawił się stary lord i śmiertelnie przerażony chorobą swego jedynego dziedzica, wezwał doktora Cumminsa... Lekarz zbagatelizował sprawę i orzekł, że dziecko padło prawdopodobnie ofiarą sennych urojeń.
Następnego dnia zwołano konsylium, w czasie którego Arnold opowiedział zdziwionym lekarzom historię o jakichś potwornych oczach, które ukazały się nagle w oknie.
Nikt oczywiście nie przywiązywał do jego słów głębszej wagi.
I na tym cala historia byłaby się skończyła, gdyby Raffles nie znalazł był się owej pamiętnej nocy w ogrodzie.
Hipoteza obu lekarzy nie mogła wystarczyć Tajemniczemu Nieznajomemu, który również wyraźnie, jak owo przerażone dziecko, widział parę niesamowitych, płonących oczu.
Wieczorem, siedząc przy kominku w zacisznej bibliotece Raffles i Brand znów powrócili do interesującego ich tematu,
Brand odczytywał na głos artykuły, które ukazały się w wieczorowych wydaniach pism.
— Sprawa jest tajemnicza i podejrzana — rzekł Raffles. — Nie jestem łatwowierny i nie wierzę w istnienie duchów. Zjawisko, któreśmy widzieli musi znaleźć jakieś normalne wytłumaczenie. Oczy te nie mogły należeć do zwierzęcia, gdyż znajdowały się zbyt wysoko ponad poziomem ziemi. Przypomnij sobie widzieliśmy je prawie na tej samej wysokości, co nasze głowy!...
— To prawda...
— Ustaliliśmy więc, że oczy te musiały należeć do człowieka... Nasuwa się pytanie, kto to był?
— Może to nasz przypadkowy „kolega“ — zapytał Brand niepewnie.
— Wykluczone — odparł Raffles. — Włamywacz stara się czynić jaknajmniej hałasu i nigdy nie ima się środków, mogących zwrócić nań uwagę. Byłoby to szaleństwo.
— Musiał więc to być ktoś z domowników...
— I ja tak przypuszczam, Brand.
— Nie rozumiem jego celu postępowania?
— Tak... Trudno się tego domyśleć — odparł Raffles, pocierając dłonią czoło. — Niewątpliwie miał w tym jakiś wyraźny cel. Nie wierzysz chyba, że mogą naprawdę istnieć ludzie z takimi oczami.
— W każdym razie trudno mi to sobie wyobrazić, Edwardzie.
— Wrażenie było dość silne... obydwaj przestraszyliśmy się poważnie... Może celem tego człowieka było właśnie wzbudzenie strachu?
W jakim celu nagle znalazły się te oczy na wysokości drugiego piętra, gdzie się mieści sypialnia chłopca? — zapytał Brand po namyśle.
— Należałoby zastanowić się nad tym...Trudno uwierzyć aby człowiek z błyszczącymi oczami zdążył w tak krótkim czasie wejść na drugie piętro, a śladów drabiny nigdzie nie znaleziono.
— A jednak usłyszeliśmy jakiś hałas na ścieżce i odgłos pukania do okna?
— Sprawca mógł osiągnąć ten rezultat, umieszczając błyszczące ślepia na bardzo długim kiju.
— Dlaczego w takim razie służba nie pochwyciła go? Wszyscy zbiegli się przecież w mgnieniu oka.
— I na to pytanie nie trudno odpowiedzieć. Skoro sprawcą był ktoś z domowników, łatwo mu było wejść do pałacu i ukryć się w jego wnętrzu. Mógł również pozostać w ogrodzie i przeczekać, aż się wszystko uspokoi.
— Któż to mógł być? Czy ktoś ze służby?
— Zgodziłbym się na to przypuszczenie, gdybyś mógł mi podać motyw, dla którego by to zrobił. Wszyscy służący pracują u lorda od szeregu lat, i o ile wiem, słaby chłopiec cieszy się ich szczerą sympatią.
— Oprócz lorda Seymoura Higgsa w pałacu mieszka jeszcze jego siostrzeniec Cecil Darington — zawołał z triumfem Brand. — Ale cóżby mu zależało na odegraniu tej nędznej sztuczki, która mogłaby kosztować życie biednego chłopca?
— Powodów mógł mieć mnóstwo, mój przyjacielu — odparł Rafiles żywo. — Gdyby mały umarł, Cecil Darington odziedziczyłby majątek lorda.
Brand przechylił się w tył na fotelu i z przerażeniem spojrzał na swego przyjaciela.
— To okropne — zawołał. — Czy można go podejrzewać o to?
— Wszystko jest możliwe — odparł Raffles — Sprawa przedstawia się tajemniczo i wygląda jakby fragment z powieści Conan Doyle’a. Tym niemniej, mogłaby się przytrafić w rzeczywistości.
Arnold Seymour w ciągu ostatnich kilku miesięcy cierpiał na jakąś bliżej nieznaną chorobę, która wyczerpała go fizycznie i nerwowo. Nic też dziwnego, że dziecko tak słabe, inaczej reaguje na wszelkie zjawiska niż normalny, zdrów człowiek. Wypadki ostatniej nocy omal nie zwaliły go z nóg. Cudem jakimś uniknął śmierci. Niedoszły morderca przypuszczał, że reakcja będzie jeszcze silniejsza i osiągnie zamierzony skutek. Niektórzy przestępcy czują obawę przed przelewem krwi i wolą działać wolniej, ale niemniej pewnie.
Brand milczał.
— Jeśli sprawy tak się przedstawiają, jak przy puszczasz, obowiązkiem naszym jest powiadomić o wszystkim policję — rzekł po chwili.
— Ale w jaki sposób zdobędziemy dowody? — zapytał Raffles sarkastycznie.
— Musimy je zdobyć... Tymczasem możemy złożyć zeznanie na piśmie o tym, co widzieliśmy w ogrodzie owej pamiętnej nocy...
— I przypuszczasz, że nam uwierzą? Jak uzasadnimy naszą tam obecność? Czy sądzisz, że policja na podstawie oświadczenia dwóch włamywaczy, bo za takich nas będą uważać, zaaresztuje człowieka poważanego i szanowanego, jakim jest Cecil Darington? Zresztą chłopiec powtórzył to samo lekarzom, a ci potraktowali tę opowieść, jako bredzenie chorego. Taki sam los spotkałby nasze zeznanie.
Więc co robić? Przecież naprawdę widzieliśmy te straszne oczy.
— Trudno. Obejdziemy się chwilowo bez pomocy policji. Sam ustalę kto to zrobił... Przeciwko Cecilowi Darlingtonowi nie mamy jeszcze żadnych dowodów. Czy mógłbyś przysiąc, że to on zrobił?
— Oczywiście, że nie...
— Nikt go nie widział... Przyszedł w pyjamie do sypialni chorego w momencie, gdy zbiegli się wszyscy domownicy... Mógł zdążyć przebrać się i przybiec na miejsce... Pamiętasz, że przybył tam ostatni? Nie zdziwiłbym się, gdyby miał na sobie pyjamę z czarnego jedwabiu... Nie odcinałaby się wówczas do ciemnego tła nocy i mogłaby stworzyć złudzenie oczu zawieszonych w przestrzeni...
— Ale twarz?.. Dlaczego nie widzieliśmy jego twarzy?
— Mógł mieć nasunięty na głowę czarny kaptur.
— A oczy?
— Zrobione były z porcelany lub też z innego jakiegoś przezroczystego materiału. Cecil zwiedził spory kawał świata i mógł w czasie jednej ze swych podróży zetknąć się z taką zabawką... Za oczami umieszczone były dwie elektryczne lampki, połączone w niewidoczny sposób z małą baterią.
— Ale jak dosięgnął drugiego piętra?
— Przywiązał je do wysokiego kija... Bateria mogła znajdować się na dole i łączyć się z lampkami przy pomocy sznura odpowiedniej długości.
— Wszystko to wygląda dość prawdopodobnie... A jednak — to są tylko przypuszczenia.
— Przypuszczenia, posiadające cechy prawdopodobieństwa — zauważył Raffles. Zgadzasz się chyba ze mną, że moje rozumowanie jest logiczne.
— Oczywiście... Przemawiają za tym fakty: Arnold Seymour jest niewątpliwie solą w oku Daringtonowi. Od kilku miesięcy cierpi na dziwną chorobę i ostatniej nocy omal nie umarł z przerażenia na widok dziwnego zjawiska.
— Ale to wszystko nie wystarcza, aby policja mogła wkroczyć. Nie możemy udać się do Scotland Yardu i powiedzieć: „mili panowie, jesteśmy zdania, że Darington chciał zamordować swego krewniaka“. Darlington zaprzeczyłby wszystkiemu a my okrylibyśmy się śmiesznością.
— A może rewizja w jego pokoju dałaby jakieś rezultaty?
— Trudno mi w to uwierzyć... Ludzie tego pokroju szybko zacierają za sobą wszelkie ślady. Jest on zbyt sprytny, aby przechowywać u siebie materiały, które mogłyby go obciążyć. Przypuszczam, że pierwsza nieudana próba nie zniechęci go... Będzie on usiłował powtórzyć zamach po raz wtóry i tym razem postara się osiągnąć zamierzony cel... Musimy temu zapobiec.