Tajemnicza choroba/3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza choroba |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 29.6.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Młody chłopiec powoli wracał do siebie po wstrząsie przeżytym owej pamiętnej nocy. Upłynęły od tego czasu przeszło dwa tygodnie. Arnold wstawał już co prawda z łóżka, lecz poruszał się z trudem i musiał szukać oparcia na ramieniu Huntmana, lub kogoś innego ze służby.
Z prawdziwym żalem przyjął wiadomość, że lord Seymour zwolnił starą gosposię — Mary, która serdecznie opiekowała się chłopcem. Ale staruszka liczyła już przeszło siedemdziesiąt lat i nie mogła dłużej pełnić obowiązków w domu lorda. Skromna dożywotnia renta zapewniała jej starość i pozwoliła na rezygnację ze służby.
Nie tak łatwo było staremu lordowi znaleźć kogoś, kto mógłby godnie zastąpić staruszkę, która przez lat pięćdziesiąt troszczyła się o jego dom. — Lord Seymour znany był ze swego skąpstwa i ze swych wymagań. Na szczęście zjawiła się z polecenia jego serdecznego przyjaciela niejaka pani Anna Craig, osoba stateczna i dobrotliwa; która od razu zjednała sobie serca służby i domowników.
Lato było w pełni i park dokoła pałacu rozrastał się wspaniale. Młody Arnold spacerował po zarośniętych ścieżkach... Ogrodnik, sprawujący piecze nad niewielką przestrzenią ogrodu, przylegającą bezpośrednio do pałacu, załamywał ręce... — Pięciu ludzi nie starczyłoby, aby wykarczować ścieżki i przetrzebić dziką zieleń w tej gęstwinie przypominającej dżungle. Ale stary lord ani myślał o wydawaniu pieniędzy i dziki park rozrastał się coraz śmielej w samym sercu Londynu.
Z biegiem lat skąpstwo jego potęgowało się i stary lord zupełnie na serio myślał o tym, aby zwolnić część służby pałacowej. Dopiero cierpliwe argumenty miss Anny Craig odwiodły go od tego zamiaru... Nowa gospodyni zjednała sobie tym odrazu serca całej służby.
Pewnego czerwcowego dnia ktoś zapukał do jej drzwi... Do pokoju wszedł Arnold Seymour. — Stara gospodyni siedziała przy oknie, pochylona nad ręczną robótką... Chłopiec zatrzymał się w progu, zwracając ku niej z wyrazem wahania swą śliczną, pociągłą twarzyczkę. Wystarczyło nań spojrzeć, aby spostrzec jakie postępy zrobiła choroba....
Był to chłopiec wysoki i wątły, o delikatnej, prawie przezroczystej twarzy i wielkich jasno-szarych oczach. Pod wpływem choroby stał się dziwnie lękliwy i nerwowy. I tym razem widok starszego pana z bródką, w okularach na potężnym nosie siedzącego spokojnie obok miss Craig, wzbudził w nim ochotę do ucieczki.
— Wejdź do pokoju, chłopcze, — rzekła miss Craig, odkładając robótkę. — Nie powinieneś obawiać się tego pana. To mój brat, doktór Craig.
Chłopiec spojrzał na doktora z podełba. Pomimo siwej brody i dość ociężałej postaci, doktór robił wrażenie młodego człowieka. Arnold zamknął drzwi.
— Chciałem... Chciałem tylko porozmawiać z panią — wykrztusił wreszcie. Z Cecilem nawet mówić nie można! Nigdy prawie nie ma go w domu. Dziadzio z każdym dniem staje się coraz bardziej mrukliwy i niezadowolony...
U pani tyle jest ślicznych książek z obrazkami... Czy mógłbym je raz jeszcze obejrzeć?
— Oczywiście, mój chłopcze. Czy nie przywitasz się z moim bratem?
Chłopiec niepewnym krokiem zbliżył się do która Craiga i podał mu swa białą, prawie przezroczystą rękę.
Doktór przytrzymał ją trochę dłużej i spojrzał chłopcu głęboko w oczy, jak gdyby chciał wyczytać, co się w głębi duszy jego dzieje.
— Mam nadzieję, że będziemy przyjaciółmi — rzekł dźwięcznym głosem. — Wyglądasz mi dość mizernie, chłopcze. Czy źle się czujesz?
— Bardzo źle, doktorze — odparł Arnold Seymoru z głębokim westchnieniem. — Sam nie wiem, jak do tego doszło. Jeszcze pół roku temu bawiłem się wesoło z kolegami szkolnymi w Eton... Niestety, musieli mnie stamtąd zabrać...
— Czy zabrano cię dlatego, że chorowałeś? — zapytał żywo doktór.
— O, nie... Stało się to nagle w czasie wakacji. Od tego dnia stawałem się coraz słabszy... Nie mogłem grać już więcej w football a o rugby nie było mowy. Pozostawał mi tylko golf, chociaż na golf jeszcze jestem za młody. Wreszcie i ten sport stał się dla mnie zbyt uciążliwy.
Zdawało mu się, że z oczu doktora spływa nań jakaś dziwna siła. Doktór Craig trzymał go wciąż za rękę i spoglądał na niego swymi dobrotliwymi oczyma. Od dawna Arnold nie rozmawiał tak długo z obcym zupełnie człowiekiem.
— Usiądź obok mnie na krzesełku, chłopcze — rzekł doktór. — Załóż nogę na nogę... Ot tak, doskonale.
Doktór nachylił się i zupełnie niespodzianie uderzył chłopca dłonią pod kolano. Noga chłopca odskoczyła gwałtownie w górę. Doktór pokiwał głowa i podwinąwszy powiekę zajrzał chłopcu wgłąb oka. Śluzówka blada była, jak gdyby bez kropli krwi. Doktór rzucił jeszcze chłopcu klika pytań, na które Arnold odpowiedział słabym głosem.
— Nie sądź, że pytam ze zwykłej ciekawości, Arnoldzie — rzekł doktór Craig. — Chciałbym wyleczyć cię, o ile byłoby to w mojej mocy. Moja siostra opowiadała mi o tobie wiele dobrego.
— Niestety, nasz stary, dobry doktór Cummins też nie potrafił nic poradzić — zawołał z żalem chłopiec. — A zna mnie przecież od urodzenia...
— Doktór Cummins jest zacnym człowiekiem i lekarzem dużej wiedzy... — odparł Craig. — Ale widzisz, dziecko, istnieją pewne rzeczy, których starzy lekarze nie znają... Nie są już w stanie podążyć za postępem najnowszej medycyny, a sposoby leczenia zmieniły się znacznie od czasu, kiedy doktór Cummins był młody... Jakże z twym apetytem, chłopcze?
— Jadam bardzo niewiele, doktorze! Zupełnie nie mam łaknienia...
— Co pijesz?
— Doktór Cummins zapisał mi tran, ale czuję do niego wstręt.. Pozwolił mi również pić od czasu do czasu szklaneczkę dobrego starego wina. — Dziadek umyślnie przeznaczył dla mnie specjalny gatunek ze swej piwnicy.
— A jak z nauką?
— Dziadek udziela mi od czasu do czasu lekcyj, ale lekcje te męczą mnie... Dziadek jest niecierpliwy i wymagający... Chciałby, abym nie pozostawał w tyle za innymi i sam wykłada mi matematykę i przyrodę. Miss Craig udziela mi lekcji francuskiego... Czy to nie miłe z jej strony?
Stara dama wstała i zdjęła z półki kilka pięknie oprawnych tomów. — Chłopiec chwycił je chciwie i po chwili zapomniał już o całym świecie, pochłonięty oglądaniem wspaniałych ilustracyi.
Brat z siostrą wszczęli z sobą cichą rozmowę, aby nie przeszkadzać małemu. Po upływie dziesięciu minut doktór wstał, zbliżył się do chłopca i położył rękę na jego ramieniu.
— Mam nadzieję, że się jeszcze z sobą zobaczymy — rzekł przyjaźnie.
— Przebywaj jak najwięcej na świeżym powietrzu i nie poddawaj się chorobie.
Siostra odprowadziła go do drzwi.
— Postaraj się o kilka kropel krwi tego chłopca — szepnął jej do ucha na pożegnanie. — Trzy lub cztery krople wystarczą.. Jedno ukłucie igłą...
Miss Craig skinęła głową i spojrzała lękliwie na bladego chłopca, siedzącego spokojnie pod oknem. Był tak pochłonięty swymi książkami, że nie zwracał uwagi na toczące się w pobliżu rozmowy.
Minęło pół godziny. Miss Craig haftowała w milczeniu. Chłopiec przerzucał książki, zadowolony z możności przebywania w pobliżu osoby, która w krótkim czasie potrafiła zdobyć jego sympatię i zaufanie. Kilkakrotnie obowiązki gospodyni zmuszały miss Craig do opuszczenia pokoju. Szybko wracała z powrotem, nie chcąc zostawić chłopca samego na długo.
Gdy wróciła po raz ostatni, zbliżyła się do niego i nie wypuszczając swej robótki z rąk, nachyliła się nad nim, aby zobaczyć co czyta.
Przez nieuwagę ukłuła go cienką igłą w rękę... Na bladej skórze ukazała się kropelka krwi. Miss Craig krzyknęła z przerażenia.
— Na Boga, jakże mi przykro... Jestem taka niezręczna! Chodź, chłopcze!... Zaraz ci przewiążę rękę...
— Ale cóż znowu, miss Craig? — zaśmiał się chłopiec. — Nawet nie czuje, że mnie pani ukłuła. — Czy to nie dziwne? Ostatnim razem, gdy się zaciąłem scyzorykiem, też prawie nic nie czułem... — Ukazała się zaledwie odrobinka krwi... Czy widzi pani, jaka moja krew jest dziwnie przezroczysta?
— Ostrożnie.. Zawalasz książki! — zawołała z przerażeniem gosposia.
Szybko przyszła z małym porcelanowym naczyniem i wycisnęła nad nim kilka kropel krwi.
— Teraz będzie dobrze — rzekła. — Zajodynuję ci rękę... Sądzę, że nic złego ci się nie stało.
Scena ta miała miejsce około godziny dwunastej w południe. O godzinie pierwszej miał być obiad, na który proszeni byli goście. Chłopiec jadł w swoim pokoju. Obecność obcych ludzi wprawiała go w nastrój zdenerwowania. Chłopiec, który dawniej doskonale czuł się w towarzystwie ludzi, począł ich teraz unikać. Z wesołego, beztroskiego dziecka, stał się odludkiem.
— Zbliża się godzina obiadu, mój chłopcze — rzekła miss Craig przyjaźnie. — Idź do swego pokoju... Ja muszę zająć się przygotowaniem wszystkiego dla gości.
Arnold z żalem zamknął książkę i zarzucił swe wątłe ramiona dokoła jej szyi.
— Czy nie mogę zjeść obiadu u pani? — zapytał. Tak mi smutno jeść samemu... Albo może pani przyjdzie do mnie.
— Nie wiem, czy będę mogła, drogi chłopcze... Postaram się w każdym razie, — odparła miss Craig, gładząc jego jasne włosy. Masz przecież Huntmana.
— Huntman jest bardzo miły, ale wolę panią, miss Craig, — odparł. — W pani obecności czuję się tak, jak gdyby moja matka była przy mnie... Sądzą że mogłaby pani śmiało zostać moją matką.
Przytulił się do niej, ale miss Craig odsunęła go lekko od siebie.
— Musisz wracać do swego pokoju, Arnoldzie... Huntman czeka już na mnie. Wiesz, że mam przy sobie wszystkie klucze, a on musi wziąć z piwnicy wino... Muszę nakryć do stołu... Na obiedzie będzie sześciu panów, oprócz twojego kuzyna...
Chłopiec wziął dwa grube tomy... Miss Craig zauważyła z prawdziwym współczuciem, że uginał się pod ich ciężarem. I to miał być ostatni potomek rodu Seymourów, słynących z siły fizycznej i męstwa?!
Przez kilka chwil stara dama spoglądała za jego szczupłą postacią poczym udała się w stronę kuchni dla wydania dyspozycji. Gdy zakończyła swe gospodarskie czynności, pośpieszyła do pokoju Arnolda. Pokój ten przylegał do sypialni, w której spał chłopiec owej pamiętnej nocy. Od tego czasu, co noc zasuwano z rozkazu doktora grube rolety, Arnold siedział samotny przy nakrytym stole i zdawał się być pogrążony w myślach... Stary służący krzątał się przy nim, starając się podsuwać mu jak najsmaczniejsze kąski.
— Możecie odejść, Jim — rzekła gospodyni. — Ja sama zajmę się młodym panem.
— Dobrze, miss Craig — odparł stary służący.
Arnold spojrzał na stojącą przed nim flaszkę starego wina i skrzywił się:
— Ciągle to samo wino! Ciągle Porto! — Nie znoszę go od czasu, jak doktór kazał mi je pić... — Czy mogę je zostawić miss Craig...
— Pijesz przecież z przepisu lekarza — odparła staruszka przyjaźnie.
— To niech się pani napije ze mną... Zaraz pani naleję...
Chłopiec nalał dwa pełne kieliszki. Miss Craig podniosła swój kieliszek do ust, ale zatrzymała się i poczęła bacznie obserwować płyn.
— Jest to pewnie bardzo stare wino? — zapytał.
— O, tak... Podobno liczy przeszło trzydzieści lat.
— Może dlatego wydaje mi się trochę mętnej?
Łyknęła trochę i odstawiła resztę.
— Trochę za kwaśne, jak dla mnie — rzekła. Nie pij, mój chłopcze. Mam wrażenie, że to porto jest niezupełnie dobre... Może zbyt długo stało w piwnicy, albo też ktoś..
Nie dokończyła rozpoczętego zdania. Arnold spojrzał na nią ze zdziwieniem. Wydawało mu się, że twarz jej dziwnie pobladła. Nigdy nie widział jej jeszcze w stanie podobnego wzburzenia.
Miss Craig wstała, wylała zawartość obu kieliszków do stojącej na kredensie karafki i spokojnie zajęła swe miejsce przy stole. Arnoldowi pozwoliła pić tylko wodę mineralną.