<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Tajemnicza dama
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 1.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tajemnicza dama
Zamach samobójczy

Późną nocą jakaś samotna kobieta szła, a raczej biegła wzdłuż wybrzeża Tamizy... Było to w pobliżu Black Friars Bridge.
Zimny wiatr pędził ciężkie chmury po niebie... Deszcz, który przez cały wieczór lał strumieniami, ustał teraz prawie zupełnie.
Nad brzegiem rzeki panował spokój...
Kobieta zatrzymała się nagle nad balustradą i chwyciła się za serce. Twarz jej zdradzała ślady przeżytych cierpień.
Usta jej szeptały jakieś niezrozumiałe słowa!
— Tak... muszę... To będzie najlepsze... Uwolnię się raz na zawsze...
Rzuciła się naprzód, lecz noga jej zawadziła o kamienny słup.
W tej samej chwili jakaś silna dłoń chwyciła ją za ramię. Równocześnie ozwał się przyjemny męski głos:
— Czy sądzi pani, że to jest właściwy sposób pozbywania się trosk?
Kobieta nie odpowiedziała, lecz ostatkiem sił starała się uwolnić ramię z uścisku nieznajomego. Mężczyzna okazał się jednak silniejszym... Kobieta opadła bezwładnie na kamienną balustradę... Jej wątłym ciałem wstrząsnęło łkanie i odwracała twarz, aby uniknąć spojrzenia swego wybawcy.
— Obserwuję panią od dłuższego czasu. Nie kierowała mną zwykła ciekawość... Miałem przeczucie tego, co pani zamierzała uczynić... Czy życie naprawdę straciło dla pani wszelką wartość?
— Musiałam... Musiałam to uczynić — jęknęła kobieta cicho. — Niech mnie pan nie ratuje... To było jedyne wyjście!
— Nie — odparł mężczyzna. Przecież nie jest pani sama na świecie? Zostawia pani ludzi, którzy ją kochają! — Czy pomyślała pani o nich?
— Dla nich byłoby lepiej, gdybym nie żyła, — odparła z goryczą.
— Nie wierzę... Proszę tylko spojrzeć mi w oczy...
Młoda kobieta bezwolnie odwróciła głowę i spojrzała w szare oczy nieznajomego.
— Musi mi pan powiedzieć, co panią skłoniło do tego czynu? — podjął mężczyzna. — Wierzę, że będę mógł pani pomóc... Czy pani jest zamężna? Chyba mąż musi być brutalem, zatruwającym pani życie. Czy mąż pani żyje?
— Tak.
— I mimo to postanowiła pani skończyć z sobą? Chyba mąż musi być brutalem, zatruwającym pani życie?
— Nie... To raczej uosobienie dobroci, ja natomiast jestem kulą u jego nogi, to ja powinnam się usunąć z jego drogi — wybuchnęła znów kobieta, zalewając się łzami.
— Niech się pani uspokoi.
Głos nieznajomego brzmiał dziwnie stanowczo...
— Zapewniam panią, że zetknął mnie z panią szczęśliwy przypadek. Proszę mi zaufać i opowiedzieć mi o swym nieszczęściu. Jest pani młoda i ładna, mimo zapłakanych oczu i wymizerowanej twarzy... Mówi pani, że mąż jest dla niej dobry... Cóż zatym skłoniło panią do tego rozpaczliwego kroku?
Kobieta spojrzała raz jeszcze w oczy nieznajomego.
— Nie wiem, czy pan dobrze uczynił, ratując mnie od śmierci — rzekła powoli. — W każdym jednak razie zyskał pan prawo, aby dowiedzieć się co mnie do tego czynu pchnęło. Proszę mnie wysłuchać...
— Tutaj? To niemożliwe... Przemokła pani do nitki i woda spływa z pani sukni strumieniami. Nie mogę na to pozwolić, zaziębienie pewne... Musi pani niezwłocznie przebrać się. Czy daleko pani mieszka?
— Jeśli wrócę do domu, będę musiała mu wszystko powiedzieć — odparła drżąc... Nie, tego nie przetrzymam... Nie mogę teraz jeszcze wrócić do domu... To dobry, kochany człowiek, ale słusznie powiedziałby mi kilka gorzkich słów. Zniszczyłam wszystkie jego nadzieje, cały dorobek jego życia... Niech mi pan pozwoli odejść, tak będzie najlepiej...
Daremnie starała się wyzwolić z jego uścisku, wreszcie zmęczona dała za wygraną.
— Pani mąż niepokoi się z pewnością.. Trzeba go zawiadomić, że pani żyje i jest zdrowa... Czy mogę do niego zatelefonować? — My nie mamy telefonu — odparła cicho kobieta.
— Musimy więc posłać mu wiadomość przez posłańca... Czy mieszka pani w tej okolicy?
— Mieszkam stąd przynajmniej o półtora godziny drogi. Chodziłam kilometry, zanim się tu znalazłam.
— Czy w pobliżu nie mieszka tutaj ktoś z pani krewnych lub przyjaciół? Chodzi tylko o zmianę ubrania...
Kobieta uderzyła się dłonią w czoło.
— Ciotka Serafina! — zawołała z uśmiechem. — Zapomniałam, że ciotka mieszka niedaleko stąd — Była dla mnie zawsze bardzo dobra. Jest równie biedna, jak my obecnie, lecz chętnie udzieli mi przytułku. Mówiąc prawdę, wolę aby ona opowiedziała wszystko memu mężowi... Sama nigdy nie zdobędę się na tę odwagę.
— Pomyślimy o tym później — odparł nieznajomy — zapomniałem przedstawić się pani: nazywam się Larington — Edward Larington... Jeśli pani pozwoli, wejdziemy do taksówki... Spacer po deszczu w przemoczonym ubraniu, to przecież zwykłe szaleństwo.
Ujął ją pod ramię i pomógł wsiąść do taksówki. Wkrótce zatrzymali się w ciemnej uliczce, przed starym dwupiętrowym domem.
— Która godzina? — zapytała młoda kobieta, szczękając zębami z zimna.
— Około pierwszej.. Musimy obudzić pani ciotkę — odparł Larington. Suche, ciepłe ubranie, chustka, szklanka gorącej herbaty i wówczas dopiero porozmawiamy ze sobą rozsądnie...
Kobieta uśmiechnęła się, Larington tymczasem nacisnął guzik dzwonka.
— Cóż to pomoże? — rzekła. — Nikt nie może mi pomóc... Nawet gdyby pan mógł, nie zechce pan z pewnością...
— Miała pani widocznie do czynienia z ludźmi bez serca — odparł Larington. — Skąd ta pewność, że nie zechcę pani pomóc?
Kobieta chwyciła go nagle za połę płaszcza... Uczuł, że ręce jej drżą.
— Jeśli to prawda... Jeśli naprawdę chce nam pan przyjść z pomocą... Wierze, że Bóg postawił pana na mej drodze! — szepnęła. — Gdyby pan mógł naprawdę pożyczyć memu mężowi pieniądze? Odda je panu podwójnie, potrójnie!
Nie skończyła rozpoczętego zdania, gdyż na piętrze otwarło się okno i rozległ się przerażony głos kobiecy.
— Co się stało? Co to za alarm?... Czy nie wstyd wam budzić starą kobietę w nocy? Czy się pali?...
— To ja, ciotko Serafino — odparła młoda kobieta. — Otwórz drzwi, przyszłam prosić cię o pomoc.
Staruszka w oknie omal nie krzyknęła ze zdziwienia. Okno zamknęło się a wkrótce potem uchyliły się drzwi.
Młoda kobieta weszła do sieni wraz ze swym towarzyszem. Oboje udali się na drugie piętro. W drzwiach stała staruszka z zapalonym lichtarzem w ręku...
Na widok mężczyzny z zażenowaniem cofnęła się.
— To przyjaciel, ciotko! Prawdziwy, szczery przyjaciel — rzekła uspakajająco młoda kobieta. — Chciałam cię prosić o pożyczenie mi odzienia: przemokłam do nitki... Dopiewo potem będę mogła wrócić do Harrego. Stało się coś strasznego! Opowiem ci wszystko później... Zrozumiesz sama, dlaczego o tak późnej porze proszę cię o gościnę!
Nie tracąc czasu na dalsze wyjaśnienia, poczciwa kobieta wprowadziła niezwykłych gości to mieszkania... Wskazała Laringtonowi fotel, prosząc go, aby zaczekał chwilę w skromnym lecz schludnym saloniku, sama zaś ze swą siostrzenicą zniknęła w sąsiednim pokoju.
Do uszu Laringtona dochodziły odgłosy rozmowy, hałas wysuwanych szuflad i otwieranych szaf... Po upływie dziesięciu minut drzwi się otwarły i ukazała się w nich młoda kobieta w ciepłym flanelowym szlafroku i w miękkich pantoflach.
Za nią wtoczyła się do pokoju staruszka, niosąc filiżankę gorącego bulionu. Larington podniósł się i zbliżył do młodej kobiety... Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i usiadła w fotelu...
— Wypij to, drogie dziecko — odezwała się staruszka. — Odrobina gorącej strawy dobrze ci zrobi.
— Dziękuję ci, ciociu — odparła z wdzięcznością — zawstydzasz mnie swą dobrocią... W porównaniu z tobą wydaję się istotą bez serca... Nie przeczcie mi... Wiem, że tak jest... Wysłuchajcie mnie oboje.
— Nazywam się Jane Doherty. Byłam skromną chórzystką, zanim poznałam mego męża Harrego Doherty, kompozytora i wirtuoza! Mego panieńskiego nazwiska — Jane Nortin — nikt prawie nie znał... Kochaliśmy się. Mąż mój skomponował operę... I tu zaczyna się początek naszych nieszczęść... Pewnego dnia Harry przyciął sobie drzwiami palec lewej ręki... Zlekceważył ten wypadek i w następstwie musiał się poddać operacji. Odcięto mu czubek palca... Harry starał się zbagatelizować ten fakt, lecz skrzypce musiał porzucić na zawsze... Śmiał się mówiąc, że bez przeszkód będzie mógł teraz poświęcić się pracy kompozytorskiej... Lecz nie szło mu to łatwo... Nikt nie chciał wystawić jego opery... Kołataliśmy do wszystkich dyrekcji, rujnowaliśmy się na przejazdy do rozmaitych stolic świata. Wszyscy chwalili muzykę, śmiałość kompozycji, lecz uchylali się od wystawienia... Postanowiłam pomóc mu za wszelką cenę i to spowodowało nieszczęście.
Ukryła twarz w dłoniach.
— Może panu wiadomo, że mniej więcej przed rokiem powstał w Londynie bank, finansujący budowę kolei w Anatolii... Bank ten wypuścił akcje, które pojawiły się na rynku poniżej ceny nominalnej... Jedna z mych przyjaciółek, która sama nabyła te akcje, namówiła mnie do ich kupna... Nie znając się zupełnie na tranzakcjach giełdowych usłuchałam jej rady... Istotnie akcje anatolijskie z 97 wkrótce skoczyły do 150... Czekałam aż pójdą jeszcze wyżej... Doszły do 450. Przyjaciółka moja sprzedała wszystkie swe akcje, ja zaś nie chciałam pójść za jej przykładem... Nastąpił krach... Pewnego dnia akcje spadły o 100 punktów.... Mogłam je wtedy sprzedać i uratować swe pieniądze, ale wciąż marzyłam o tym, że jeszcze pójdą w górę... Chciałam zdobyć tyle pieniędzy, aby starczyło na wystawienie opery Harrego. Domyślacie się co nastąpiło... Akcje spadły na łeb i na szyję, tak że dziś nikt nawet ich kupić nie chce za grosze... To wszystko...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.