Tajemnicza dama/3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza dama |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 1.7.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Brand spojrzał badawczo na Rafflesa, jakgdyby chcąc wyczytać z jego twarzy ukryte zamiary.
— Kiedy powziąłeś ten plan?
— Dziś wieczorem, a raczej dziś w nocy o godzinie pierwszej... Posłuchaj, a wszystko zrozumiesz.
W krótkich słowach opowiedział Brandowi swa nocną przygodę. Nie ukrył przed nim ani dziwnego zachowania się Jane Doherty, ani historii z telefonem.
— Nie rozumiem... — odparł Brand. — Moim zdaniem po takich przeżyciach, każda kobieta jaknajszybciej chciałaby znaleźć się u boku kochającego męża.
— Widocznie ona inaczej zapatruje się na tę sprawę, — odparł Brand. — Trudno mi uwierzyć, abym się mylił w ocenie tej kobiety... Wygląda na szczerą i uczciwą... Jej stara ciotka też nie rozumiała jej zachowania się... Coś za tym się kryje, ale sam nie domyślał się jeszcze co...
— I ona właśnie naprowadziła cię na myśl odwiedzenia Beewatera?
— Tak...
— Czy sądzisz, że znajdziesz coś w jego kasie ogniotrwałej? W tych czasach tylko biedacy trzymają w domu pieniądze.. O wiele bezpieczniej umieścić je w banku... Człowiek nie obawia się wówczas ani włamywaczy, ani pożaru.
— Mylisz się, mój drogi, przerwał mu Raffles. — Znam panów tego typu, co Beewater... Wydają oni pieniądze... Przypuszczam, że znajdę w kasie coś, co wyświetli mi wiele spraw... Jesteśmy u celu...
Zatrzymali się przed niewielką willą.
— Mylisz się... Dom, w którym mieszka Beewater, znajduje się trochę dalej.
— Wiem o tym, ale nie chcę zatrzymywać tam auta... Szum motoru o tak spóźnionej porze mógłby zwrócić na nas uwagę... Słyszałem, że ten pan zwykł kłaść się do łóżka bardzo późno, często bowiem przyjmuje gości lub nad ranem wraca z hulanek... Musimy się z tym liczyć i zachować wszelkie środki ostrożności.
Przyjaciele wysiedli z auta... Brand dopiero teraz spostrzegł w ręku Rafflesa skórzaną walizeczkę.
— Czy masz wszystko, co może nam być potrzebne? — zapytał.
— Sądzę, że tak — odparł Raffles. — Od czterech prawie miesięcy przygotowałem grunt do dzisiejszej wyprawy. W rozkładzie mieszkania orientuję się doskonale... Słuchaj, Henderson — zwrócił się do szofera. — Staniesz w bocznej uliczce... Gdyby cię jakiś agent pytał co robisz, odpowiesz, że czekasz na swego pana. A nie zapomnij zmienić numeru rejestracyjnego!...
— Słucham, mylordzie — odparł olbrzym. — Jak długo mam czekać?
— Dopóki nie wrócimy, James!
— Zrozumiałem, mylordzie...
Auto ruszyło... Raffles wiedział, że gdyby Hendersonowi przyszło czekać dwie doby, znajdzie go w umówionym miejscu...
Beewater zamieszkiwał wspaniale urządzoną wille, otoczona niewielkim ogrodem...
Do uszu Rafflesa dochodził odgłos miarowych kroków policjanta, odbywającego obchód swej dzielnicy.
Przyjaciele przeszli na druga stronę ulicy. Księżyc wynurzył się z pomiędzy chmur, oblewając srebrną poświatą willę i ogród Beewatera... Ta strona ulicy, na której stał Raffles z Brandem, tonęła w mroku.
— Willę te kupił zaledwie przed paru miesiącami, gdy udała mu się szczęśliwie afera giełdowa, — szepnął Raffles. — Przed tym willa ta należała do jednego z bankierów, którego nazwiska chwilowo nie mogę sobie przypomnieć...
— Do sir Payne‘a — podpowiedział mu Raffles. — Kiedyś bywałem w tym domu częstym gościem... Beewater przebudował go, nie wprowadzając zresztą większych zmian... Będziemy mogli przedostać się do ogrodu, przesadziwszy parkan z lewej strony. Od frontu lepiej nie zaczynać... Drzwi frontowe nie łatwo dadzą się otworzyć, a księżyc świeci przy tym w same oczy... Stop!... Zdaje mi się, te słyszę czyjeś kroki?
Zamilkli i przywarli jeszcze bliżej do zagłębienia muru... Odgłos kroków zbliżał się wyraźniej... Wkrótce z mroków wyłoniła się postać agenta policji... Przeszedł tuż obok naszych przyjaciół, nie domyślając się ich obecności. Wreszcie kroki ucichły.
— Omal nie przeszkodził nam w robocie! — mruknął Raffles. — Mamy tylko dwie godziny do świtu... Naprzód Brand!
— Nie ruszaj się, na Boga — zawołał nagle.
Chwycił go za rękę: na pierwszym piętrze willi Beewatera ukazało się światło... Było ono zbyt słabe jak na blask żarówki elektrycznej i prawie zaraz zgasło... Po chwili zajaśniało znowu w sąsiednim pokoju.
Brand spojrzał na Rafflesa ze zdziwieniem.
— Co to ma znaczyć? Czy to, aby nie „konkurencja?“ Może prawdziwi włamywacze?
— Sądzę, że nie, Charley! Jak na włamywacz — zbyt silne światło... Wydaje mi się raczej, że światło zapalono w korytarzu, poczym ktoś uchylił kolejno drzwi kilku pokoi... Stąd blask, który ukazał się w oknach.
— Włamywacze nie zostawiliby chyba zapalonego światła w korytarzu...
— Oczywiście, że nie — odparł Raffles, wzruszając ramionami. — Tak, czy inaczej musimy wstrzymać się trochę z naszymi odwiedzinami... Obecność gospodarza, który nie śpi, nie jest mi na rękę... Beewater zdaje się, przyjmuje gości...
— Gdyby tak było, oświetliłby chyba a giorno całe mieszkacie...
Raffles nie odpowiedział: uwagę jego przykuło już inne zjawisko: W oddali dał się słyszeć warkot zbliżającego się automobilu.
Duża ciemna limuzyna zatrzymała się przed portalem willi Beewatera. Szofer wskoczył na chodnik i otworzył drzwiczki auta, z którego wysiadła kobieta... Miała ona na sobie wspaniały wieczorowy płaszcz z nurków i długą powłóczystą suknię.. Gdy stała przed drzwiami, profilem zwrócona do obserwujących ją z ukrycia mężczyzn, blask księżyca oświetlił jej bladą twarz.
Raffles z trudem opanował swe zdumienie.
Była to Jane Doherty.
— Szybko! Przejdźmy na drugą stronę, tuż obok auta — szepnął Raffles. — Będziemy udawać zapóźnionych przechodniów.
Śmiałym krokiem przeszli przez jezdnię... Szofer stał obok auta, twarz jego tonęła w ciemnościach... Miał on na sobie ciemno - oliwkową liberię ze złotymi wyłogami. Szeroki daszek rzucał cień na górną połowę twarzy... Spojrzał ciekawie na zapóźnionych przechodniów i wsiadł do wozu...
W tej samej chwili drzwi willi otwarły się... Przez chwilę, w oświetlonym hallu mignęła Rafflesowi postać Beewatera... Tajemniczy Nieznajomy jeszcze raz spojrzał w twarz stojącej w progu kobiety... Nie, co do tego nie mogło być żadnych wątpliwości: była to ta sama, którą niedawno wyrwał z objęć śmierci... Trwało to coprawda ułamek sekundy, gdyż mężczyzna, stojący w hallu wyciągnął ku niej ręce i wciągnął ją do środka. Drzwi willi zamknęły się z trzaskiem.
A więc to tak! — szepnął do siebie Raffles.
W jasnej poświacie księżyca, Brand spostrzegł na twarzy swego przyjaciela wyraz prawdziwego smutku...
— A więc dałem się podejść... A wyglądała tak niewinnie... Przychodzę do wniosku, że nie wolno ufać pierwszemu wrażeniu.
— Czy możesz mi powiedzieć, co cię tak uderzyło w tej scenie i dlaczego w głosie twym brzmi nuta zawodu? — zapytał Brand,
— Kobieta, która przed chwilą zniknęła za drzwiami domu Beewatera i która przyjęta została tam tak serdecznie — to Jane Doherty, o której ci opowiadałem dzisiaj!
Brand spojrzał nań z niedowierzaniem.
— Nie mogę w to uwierzyć, Edwardzie... Przecież zostawiłeś ją niedawno w mieszkaniu jej ciotki?
— Wiem o tym, ale od tego czasu upłynęło półtorej godziny — odparł Raffles, spoglądaiąc na zegarek.
— Czy była ubrana wieczorowo?
— Nie... Nosiła bardzo skromną sukienkę! Zresztą, zarówno suknia jak i palto przemoczone były do nitki.
— Ale przecież ta kobieta ubrana była zupełnie inaczej... Miała na sobie kosztowne futro z nurków i wspaniałą suknię... Musiałeś się chyba pomylić...
— Nie mylę się nigdy, Brand — odparł Raffles poważnie. — Znasz moje oko: to była ona i nikt inny... Takich twarzy nie zapomina się tak prędko... Połączenie jasnych blond włosów z ciemnymi oczami spotyka się rzadko... Poznałem ją i mogę dać głowę, że to była Jane Doherty...
— W takim razie cała ta historia wydaje mi się zupełnie niezrozumiała — rzekł Brand. — Skąd wytrzasnęła, u licha, tę wspaniała toaletę?
— I mnie dręczy to pytanie — odparł Raffles. — Nie mogę pojąć tak to się dzieje, że ta sama kobieta, która chce zginać w nurtach Tamizy w parę godzin później, w wieczorowej toalecie odwiedza późną nocą mężczyznę.
— To prawda — odparł Brand. — Wydaje mi się podejrzane, że nie chciała, abyś zatelefonował do męża.
— A widzisz... I mnie również to uderzyło... Zaczynam teraz rozumieć pobudki.
— Może spostrzegła, że ją śledzę i postanowiła wzbudzić we mnie współczucie, aby wyłudzić wsparcie? — odparł Raffles.
Brand potrząsnął głową.
— Sądząc z tego co od ciebie słyszałem, nie mogę sobie tego wyobrazić. Czy wygląda na oszustkę?
— Otóż to, właśnie... Ani rusz nie mogę uwierzyć, że to komedia — rzekł Raffles — Jeśliby moje podejrzenia okazały się prawdziwe, straciłbym na zawsze zaufanie do kobiet... Muszę przyznać, że rolę swoją zagrała znakomicie.
— W jaki sposób Jane zdążyłaby w tak krótkim czasie przebrać się w strój wieczorowy i przyjechać tutaj?
— Czasu miała dosyć...
— Ale skąd wydostała suknię i futro?
— Nie wiem... Może były przygotowane u ciotki.
— Nie, to niemożliwe: sam mi przecież mówiłeś, że stara dama chciała telefonować, tylko przeszkodziła jej w tym Jane... Stąd wniosek że nie należała do spisku.
— Rozumujesz słusznie... Zagalopowałem się trochę. W każdym razie mogę przysiąc, że wzrok mnie nie zmylił.
— Czy zastanawiałeś się nad tym, skąd wzięło się auto? — zapytał żywo Brand. — Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób zdobywa się je tak szybko?
— Mogło należeć do niego — mruknął Raffles.
— Należałoby sprawdzić... Musimy zapisać numer.
— Zrobiłem to już dawno z własnej inicjatywy, — odparł Raffles. — Dowiemy się do kogo auto należy... Sprawa gmatwa się!... Kto u licha mógł wiedzieć, że Jane będzie o tak spóźnionej porze u swej ciotki?
Rozmowę tę prowadzili szeptem, aby stojący przy aucie szofer nie mógł usłyszeć jej treści. Szofer, wysoki i przystojny mężczyzna, spojrzał na zegarek i stosując się widocznie do otrzymanych z góry dyspozycji, wsiadł do auta i odjechał.