Tajemnicza kula/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.
Człowiek, który zniknął.

Mała postać niewidoczna czekała na sposobność, gdy portjera nie było już widać i gdy dno windy zniknęło posuwając się ku górze. Wyśliznął się z posępnego światła i pobiegł do góry schodami.
Chociaż było to rano, światła były zapalone, ale lampy nie były silne i było mroczno i pełno cieni na schodach.
Doszedł niepostrzeżenie do mieszkania da Costy i zadzwonił. Uchem przywarłem do drzwi słuchał w natężeniu. Wyjął z kieszeni zapieczętowaną kopertę, wsunął ją pod drzwi, jakby się obawiał, że mogą spostrzec ją w skrzynce na listy.
Czekał przez pewien czas jakby na odpowiedź. Potem zeszedł i zniknął w mgle ulicy.
Powrócił o zmroku i używając tychsamych ostrożności znów udał się pod mieszkanie da Costy i zadzwonił. Ponieważ nie było odpowiedzi, wsunął pod drzwi drugi list i czekał. Ale w mieszkaniu było cicho.
Wyjął z kieszeni płaską puszkę sardynek, którą wsunął przez otwór na gazety. Potem wrzucił chleb, masło i ser ułożone w płaskie paczki dość małe, by mogły przejść przez otwór, poczem zbiegł schodami i znikł jak cień, gdy portjer odwrócony był plecy ma.
Wcześnie nazajutrz udał się znów. Sprzyjała mu posępna mgła, chociaż umiał on już pozostawać niewidocznym, gdy pragnął tego. Wychodząc — tymrazem wyjściem służbowem — spotkał Millera, który wracał od doktora Wardena, zajęty myślami, w jaki sposób zdanie jego o Brownie zostało przyjęte. Miller nie zwrócił uwagi na małego człowieka, który wyminął go w mrocznych drzwiach.
Wsiadłszy do autobusu pojechał do rogu ulicy pod mieszkanie sir Marshleya, wysiadł i poszedł do sir Harry’ego. Miał nieco trudności w zobaczeniu się z nim, przyjęto go dopiero wtedy, gdy napisał na bilecie, że wizyta jego dotyczy obecnych okoliczności.
— Co pan chce przez to powiedzieć — zapytał sir Harry, wchodząc do pokoju, gdzie czekał Weldrake. Po bezskutecznych odwiedzinach u Beryl Martin, zgnębiony sytuacją, w jakiej się znalazł, Marshłey był wściekły. — Obecne okoliczności? Jakie okoliczności?
— Śmierć Emila Louby — odrzekł łagodnie mały człowiek.
— Cóż to ma ze mną wspólnego?
— Sądziłem, że jest to wielka strata dla pana.
— Niech będzie przeklęta ta dziewczyna! — zawołał sir Harry. — Czy już wszędzie roztrąbiła me nazwisko? Dlaczego nie potrafiła przypilnować tego swego młodzieńca? Wówczas Louba żył by, a ja nie byłbym — przerwał. — No, czego pan chce? — zapytał.
— Zastanawiałem się, czy nie żałuje pan, że odmówił pan wizyty mr. da Costy.
— Czy nie będę co?
— Tak... Czy on tutaj nie przyszedł w sprawie zaofiarowania panu finansowania tego zamiast Louby?
Sir Harry wpatrzył się w niego: mały człowiek uśmiechał się uprzejmie.
— Kto mówił, że on tu był? — zapytał wkońcu.
— Widziałem go.
— Kiedy?
— Owej nocy, gdy Louba został zabity.
— Owej nocy było tu dużo ludzi. Co pan ma na myśli mówiąc, że on postawił mi propozycje?
— Widziałem jak rozmawiał z panem — w tym małym pokoiku wychodzącym na ulicę. Widziałem przez okno... Brał na siebie dużo spraw Louby, a więc... Domyśliłem się, że chodzi mu o to.
— A, widział nas pan przez okno? A co pan tam robił?
— Tak sobie spacerowałem.
— A więc tak! Czy zwykle spaceruje pan wglądając w cudze okna?
— Jeśli mają jakąś styczność z Loubą. Bardzo interesowałem się Loubą — odparł Weldrake uprzejmie.
— No, niech mnie powieszą!
Sir Harry włożył ręce do kieszeni i rozstawiwszy szeroko nogi wpatrzył się w swego gościa ze zdziwieniem.
— Oczywiście, było to może słuszne, że tak pan potraktował da Costę — mówił dalej Weldrake. — Prawdopodobnie nie był bardzo taktowny i oczywiście był obcym dla pana. Zauważyłem, że był pan rozgniewany. A jednak —
— Czy da Costa przysłał pana do mnie?
— O nie! — zaprzeczył szybko mały człowiek. — Ja tu przybyłem zupełnie z własnej inicjatywy.
— Po co? — zapytał szorstko sir Harry.
— No — pomyślałem, że teraz, gdy Louba już nie żyje i pan potrzebuje świeżych dochodów, zechciałby pan może zastanowić się jeszcze nad odpowiedzią dla da Costy...
Sir Harry wpatrzył się w niego oburzony. Faktem było, że potrzebował dostawcy nowych dochodów, a gdyby ten da Costa był w stanie zastąpić Loubę, to oczywiście żałowałby, że tak z nim postąpił.
— Jeśli tak, to co? — zapytał.
— W takim razie sądziłem, że jako cofnięcie tej groźby wyrzucenia go przez okno za jego bezczelność — usłyszałem te słowa, ponieważ podniósł pan głos — tłumaczył przyjemnie — sądziłem, że może zechce pan oddać mu usługę.
— Jaką usługę? — zapytał sir Harry podejrzliwie.
— Sądziłem... że gdyby potrzebował jakiegoś ukrycia...
— Ukrycia? — sir Harry przerwał osłupiały. — Mocny Boże! Więc to po widzeniu się da Costy ze mną i po oświadczeniu mi, że zostanę bez pomocy Louby, Louba został zabity!
— Czy sądzi pan może, że było to przedtem?
— Jakkolwiek było, to propozycję tę stawił mi, wiedząc, że Louba nie będzie nadal mógł być —
— Pomocnym panu. Czy nie było to ładnie z jego strony, że nie chciał, by pan przez to ucierpiał?
— Czy wie pan napewno, że miał on coś wspólnego z tem morderstwem?
— O, nie! nie! Ale już dawno temu był w nieprzyjaznych stosunkach z Loubą i myślałem poprostu, że będzie mu niewygodnie, gdyby nie mógł udowodnić, gdzie był w czasie dokonywania morderstwa. Ale gdyby pan zechciał powiedzieć, że on był u pana — toby go bardzo zobowiązało dla pana. Pewny jestem, że zapomniałby tej gwałtowności pana, gdy zagroził mu pan, że wyrzuci go pan za okno...
— I pan powiada, że on potrzebuje ukrycia?
— O, nie...
— Ale jednak widział się pan z nim?
— Nie... Wsunąłem listy pod jego drzwi, ale nie mogę powiedzieć, czy otrzymał je.
— Pan wie, gdzie on mieszka?
— Tak, ale przypuszczają, że niema go w domu. Tylko przyszło mi na myśl, że gdyby istotnie był w domu, groziłoby mu podejrzenie i że wobec tego będzie zadowolony, gdyby mógł tu przyjść na parę dni, jeśli nie uda mu się wyjechać.
— Czy policja poszukuje go?
— Nie wiem.
— Jaką rolę odgrywa pan w tem wszystkiem? — zapytał sir Harry.
— Rolę widza poprostu. Ale sądziłem, że jeśli będę mógł mu powiedzieć, że czeka nań nowe miejsce w razie, gdyby go potrzebował, to może odpowiedziałby na me listy i przyjąłby z chęcią gościnę u pana.
— Dlaczego nie u pana? — zapytał szorstko sir Harry.
— Policja śledzi moje mieszkanie. Ja mieszkam w pensjonacie, w Finsbury Park!
— Więc policja poszukuje pana, tak?
— Nie dlatego, żebym coś złego uczynił — pośpieszył upewnić go mały człowiek — ale ja zaproponowałem schronienie młodemu Leamingtonowi, gdyż bałem się, że go zaaresztują.
Sir Harry krzyknął i spojrzał nań ostro:
— Bardzo pan dobry, że chce pan pomagać wszystkim? — syknął.
— Zawsze chętnie pomagam — rzekł Weldrake skromnie.
Nastąpiło milczenie. Sir Harry przechadzał się po pokoju. Jego gość siedział na krańcu krzesła trzymając nogi złożone razem, z miną niezmiernej cierpliwości i spokojnego zadowolenia.
— Kto to jest ten da Costa? — zapytał wkońcu sir Harry.
— Był w wielu zawodach: można go uważać za drugiego Loubę, pozbawionego jednak tych najgorszych cech.
— Jest bogaty?
— Raz tak, raz tak, jak u większości ludzi, prowadzących awanturnicze życie. Teraz zdaje mi się jest w dobrej sytuacji. Niema powodu, dla którego proponowałby finansowanie pana, gdyby nie mógł tego zrobić.
Nastąpiło znów milczenie.
— Być może, że niechce tu wcale przyjść — to był mój własny pomysł. Zdaje mi się, że mógłby poprostu wyjechać, gdyby chciał. Oczywiście, może być, że go niema w mieszkaniu, ale w pewnych okolicznościach pragnie się mieć wszelką pomoc, jaką tylko można i sądzę, że w tem położeniu — gdyby pan mógł powiedzieć, że on był tu w czasie, gdy morderstwo zostało popełnione... i że przebywał tu od tego czasu... to napewno byłby wdzięczny...
— Przypuśćmy, że będzie właśnie w domu i uwierzy, że jestem jego przyjacielem — czy mógłbym mu powiedzieć, że pan zgadza się na to?
Sir Harry zdecydował się:
— Zanim nie dowiem się, czy jest winny czy niewinny — odrzekł stanowczo — nie mogę myśleć o łączeniu się z nim w jakikolwiek sposób. Lecz jeśli będę przekonany o jego niewinności...
— Przekona pana — pewny jestem — szepnął mały człowiek.
— Wtedy oczywiście chętnie uczynię, co mogę, dla człowieka w tak trudnem położeniu. W każdym razie może obszedłem się z nim niegrzecznie.
— O tak — zgodził się Weldrake — on zrozumie doskonale. Wstał.
— Dziękuję panu bardzo, sir Harry. Nie będę panu więcej zabierał czasu.
— A — hm — kiedy... Co pan teraz myśli uczynić?
— Zobaczę, czy uda mi się wmówić w niego, że jestem jego przyjacielem, a potem upewnię go, że da mu pan każdą pomoc, jakiej będzie potrzebował i jaką pan będzie mu mógł udzielić, oraz że pan sobie dokładnie przypomina, że on był u pana w czasie dokonania tego morderstwa.
— Ale pod warunkiem, że on jest niewinny — dodał sir — Harry.
— O, oczywiście I Musi on przekonać pana o tem — rzekł Weldrake. — Pewny jestem, że nie napotka to na trudności. Dowidzenia....
Mały człowiek wyszedł w ukłonach i wydreptał na ulicę zadowolony z udanej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.