Tajemnicza kula/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza kula |
Wydawca | Wydawnictwo J. Kubickiego |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Sp. „Gryf” |
Miejsce wyd. | [Warszawa] |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Flat 2 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Trainor zdecydował się rozwinąć przypuszczenie wypowiedziane przez Browna, chociaż nie przywiązywał do tego wielkiej wagi. Nie wierzył też, że sam Brown podejrzewa da Costę, gdyż ani razu nie wspominał o nim od czasu, gdy wypowiedział jego nazwisko. Napewno był to zbieg okoliczności, że da Costa był przeszłym rywalem a obecnym sąsiadem Louby, gdyż zapewne swe porachunki dawno już zakończyli, powodując się swemi metodami.
Jeśli w przeszłości kłócili się, to było prawdopodobne, że interesa ich znów się skojarzyły, tak, że nic podejrzanego nie musiało leżeć w ich stosunku; a gdyby coś było, czyżby Louba nie był pierwszym, któryby podejrzewał i powziął środki ostrożności?
Nie ulegało też wątpliwości, że da Costy nie było w Braymore House i że już nie było go pewien czas przed morderstwem.
Jednak definitywne wyeliminowanie da Costy z listy podejrzanych zwężało krąg podejrzeń, jeśli nie więcej.
Wprost udał się do mieszkania na drugiem piętrze.
— Nie mam pozwolenia na rewizję — poinformował pomocnika — ale nie będziemy się bawić w ceremonje. Chcę się dostać do górnego mieszkania.
— Jak tam wejdziemy?
— Mr. Brown powiedział, że niema służby — że niema nikogo. Nie wiem, czy chciał przez to powiedzieć, że niema sposobu dostać klucza — ale ponieważ jest późno, więc spróbujemy oknem.
Wyszli do wyjścia w razie ognia i dostali się na górne piętro.
Zasłony w oknach da Costy były skrupulatnie zasunięte. Okien nie można było otworzyć. Przyciskając twarz do szyby jednego z okien i spojrzawszy ku górze pomocnik oświadczył, że rygiel ubezpiecza okno.
— Pójdziemy na górę — rzekł Trainor — zdaje mi się że potrafię otworzyć ten zamek.
Zeszli na piętro niżej i przeszli tamtędy. Gdy wychodzili z drzwi, usłyszeli głos liftboya z góry.
— Sir! Czy szuka pan kogoś?
Na to zabrzmiały lekkie kroki i gdy Trainor stanął na schodach, Weldrake wpadł mu wprost w ramiona.
Skoczył na bok i zbiegłby na łeb na szyję, gdyby Trainor nie przytrzymał go silnie.
— Niech pan się tak nie śpieszy — rzekł. — Chcielibyśmy powiedzieć panu dobry wieczór.
— Ale ja naprawdę śpieszę się — oświadczył mały człowiek.
— Przykro mi, że muszę zatrzymać pana... mr. da Costa... — Nazwisko to wymówił jednak niepewnie.
Trudno było uwierzyć, że ten człowiek był da Costą.
— Pan omylił się — rzekł Weldrake. — Zapewniam pana, że nie nazywam się da Costa. Proszę mnie nie zatrzymywać. Ja — ja się śpieszę na pociąg.
Winda zatrzymała się.
— Kto to taki? — zapytał Trainor chłopca.
— Nie wiem, sir. Wołałem za nim, ponieważ widziałem kilka razy, jak szedł tam — nigdy nie używa windy i zawsze pędzi tak szybko — wydawało mi się to nieco dziwne.
— To nie jest mr. da Costa?
— O, nie! Tamten jest wielki, z wąsem, z czarnemi oczyma, czerwony na twarzy.
— Czy widziałeś kiedy z nim tego pana?
— Nie. Nigdy przedtem nic o nim nie wiedziałem, z wyjątkiem tych kilku ostatnich dni.
Trainor zwrócił się do Weldrake.
— Muszę pana poprosić, by wszedł pan ze mną na parę minut. Pilnuję mieszkania Louby i interesują mnie wszyscy goście Braymore House.
— Zapewniam pana — to omyłka. Jest taka mgła, że ten budynek wziąłem za inny.
— Więc omylił się pan już kilka razy — zauważył liftboy.
Mały człowiek patrzał na schody, jakby wypatrywał sposobności ucieczki, ale trzymano go silnie i czujnie uważano.
— Bardzo dobrze — rzekł zmierzając ku drzwiom mieszkania — ale panowie się całkiem mylicie.
— Czy przypadkiem nazwisko pana nie brzmi Weldrake — zapytał Trainor tonem pełnym nadziei, przypatrując się tej malej skromnej postaci stojącej przed nim, gdy znaleźli się w pracowni.
— Tak... tak się nazywam — przyznał mały człowiek.
— Ale wie pan, naprawdę nie ma powodu, dla którego mnie szukacie. Ja nie uczyniłem nic, poza ofiarowaniem schronienia młodemu człowiekowi, o którego niewinności byłem przekonany.
Od początku jedno ramię trzymał niezgrabnie, starając się odwrócić od tego uwagę. Ale było teraz jasne, że trzymał coś pod płaszczem. Trainor na razie nie zwracał na to uwagi.
— A, dlatego przyszedł pan do miss Martin!
— Nie wolno panu zapominać, że wówczas nie był on jeszcze zaaresztowany.
— Nie. Ale dlaczego uciekł pan wtedy, gdy zaaresztowaliśmy go?
— Jakiż pożytek mielibyście wtedy ze mnie?
— Może dlatego, że pan wiedział, że ja pragnę wiedzieć, dlaczego znajdował się pan przed budynkiem w noc morderstwa?
— Przyglądałem się. Zapewniam pana, że ja nikomu nie uczyniłem krzywdy i nie byłem wmieszany w to morderstwo.
— Przyglądający się widzą większą część gry. Może będzie nam pan mógł dać jakieś cenne informacje?
— Nie — istotnie nie — oświadczył szybko Weldrake.
— Naprzykład — co ukrywa pan pod płaszczem?
Wątła twarz człowieka zatopiła się w zaniepokojoną czerwień. Najwidoczniej przeraził się.
— Ja nie ukrywam tego — protestował. — Noszę to — tam — by nie zgubić...
— Coś cennego?
— Nie, nie... ale nie jest dobrze opakowane...
— Mogę zobaczyć?
— Wołałbym nie...
— Skąd to pan ma?
— Ja — ja kupiłem to, nim tu nie przyszedłem...
— I nie jest dobrze opakowane? Znajdziemy tu panu papier i sznurek... Miller!
— O, niech się pan nie trudzi — błagał Weldrake. — Naprawdę mogę mieć to tak, jak jest opakowane. — Postąpił ku drzwiom. — Jeśli pragnie mnie pan wypytać o tę noc — choć nie mam nic do powiedzenia — to przyjdę jutro rano, albo powiem panu, gdzie mieszkam i może pan przyjść do mnie. — Jego gorączkowa chęć wydostania się stąd, byłaby jasną nawet dla najniedomyślniejszego.
— Mr. Weldrake — muszę dowiedzieć się, co pan tam ma — rzekł Trainor.
Nastąpiła cisza. Mała twarz budziła litość przerażeniem i zgnębieniem.
Powoli odchylił płaszcz i wyjął pakiet, owinięty w gazetę — i jeszcze powolniej podał go detektywowi.
Trainor rozwinął go i spojrzał zdziwiony na jaskrawą, perłami wysadzaną szkatułkę.
— Proszę zawołać Millera — rzekł.
Wątpił, czy rzecz ta mogła znajdować się między drobiazgami w skrzyni z bronzu, nie tylko dlatego, że nie miała ona żadnej wartości artystycznej, ale też dlatego, że gdyby zostało coś skradzione, byłoby wartościowszem od pozostałych.
— Czy widziałeś to kiedyś przedtem? — zapytał, gdy wszedł Miller.
— Tak, widziałem, sir — odrzekł Miller. — Nie leżało to mg dy na wierzchu, tylko zawsze w skrzyni — ale widziałem to parę razy i nie mógłbym się pomylić.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi, że brakło tego, jeśli pewny jesteś, że zawsze znajdowało się w skrzyni?
Miller spojrzał zakłopotany.
— Nie myślałem o tem do chwili, gdy to teraz ujrzałem — odrzekł.
— Ale teraz me masz wątpliwości?
— Nie, pewny jestem, że znajdowało się to w bronzowej skrzyni.
— Czy może mi pan powiedzieć, jak dawno temu? — przerwał Weldrake. — Mr. Louba sprzedał to dość dawno temu. Ja kupiłem to dzisiaj w sklepie z rozmaitościami.
— Gdzie?
— Przy Wardour Street.
— Możemy pójść do wszystkich sklepów przy Wardour Street — rzekł Trainor, a Weldrake spojrzał nań spokojnie.
— Nie przypominasz sobie, kiedy widziałeś to poraz ostatni?
— Nie, nie przypominam sobie.
Patrzał bacznie na Weldrake i stopniowo oczy jego rozszerzały się.
— Ale mogę powiedzieć, gdzie ostatni raz pana widziałem?. — rzekł.
— O! Widziałeś go przedtem? — zawołał Trainor, a wyraz twarzy Weldrake potwierdzał zeznanie Millera.
— Tak. Widziałem go w czwartek przed zamordowaniem mr. Louby. Śledził mnie do knajpki — mnie i... i jednego — przyjaciela — rzekł szybko, a ręce zadrżały mu, gdy ujrzał, w jaką pułapkę omalże się nie złapał. — Siadł przy naszym stole i mówił bardzo dziwnie...
— O czem?
— O da Coście i o czemś, że czeka 20 lat — ale nie wyrażał się jasno. Jeśli mam powiedzieć prawdę, to zdawało mi się, że jest nieco pomylony — zwierzył się Miller.
— Na co czekał 20 lat?
— Zdawało mi się, że to odnosi się do Louby, ale nie mogę powiedzieć, że on tak akuratnie powiedział. Tylko ja tak myślałem, że on o tem mówi, mówiąc o czekaniu przez 20 lat...
— To wszystko?
Miller był zmieszany tem, że pamięć jego wprowadziła go na tor zupełnie niekorzystnych spraw.
— To wszystko, co było tam do zapamiętania. Wymówił tylko kilka słów, bośmy go nie znali i nie interesowało nas to.
Miller spojrzał na Weldrake.
— Ma pan coś do powiedzenia? — zapytał.
— Tylko to, że taki zły człowiek jak Louba, musiał doczekać się tak gwałtownego końca — rzekł Weldrake.
— I pan czekał na to?
— Tak. Tylko czekałem — pan rozumie.
— Rozumiem...
Trainor przyglądał się mu bacznie. Nic nie można było wyczytać w nim poza łagodnem zatroskaniem.
— Kiedy widział się pan raz ostatni z da Costą? — pytał.
— O... przed jego wyjazdem.
— Był pan teraz w jego mieszkaniu?
— Tak — myślałem, że już wrócił — ale nie...
— Dlaczego poszedł pan do niego?
— Ja... ja myślałem, że może zechce kupić tę szkatułkę...
— Skąd ją pan ma? Czy wziął ją pan z tego pokoju?
— Nie. Daję panu słowo, że pierwszy raz w życiu jestem w tym pokoju!
Trainor patrzał na mego zawiedzionym wzrokiem.
— No dobrze — rzekł. — Dla pana mam nadzieję, że potrafi pan to udowodnić.