Tako rzecze Zaratustra/Najszpetniejszy człowiek
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najszpetniejszy człowiek |
Pochodzenie | Tako rzecze Zaratustra |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A. |
Wydanie | nowe |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Toruń, Warszawa, Siedlce |
Tłumacz | Wacław Berent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część czwarta Cały tekst |
Indeks stron |
NAJSZPETNIEJSZY CZŁOWIEK
— I znowuż biegły stopy Zaratustry przez góry i lasy, a oczy jego szukały wokół, wszakże nigdzie dojrzeć nie mogły tego, kogo znaleźć pragnęły: wielkiego cierpiącego i wołającego na ratunek. W drodze tej był radosnego serca i pełnego wdzięczności. „Ileż dobrego, mówił, darował mi dzień ten, wynagradzając swój zły początek! Z jakimiż dziwnymi ludźmi wiodłem dziś rozmowy!
Długo przeżuwać pragnę ich słowa, jako dobre ziarna; niechże mi zęby tak drobno je zmielą i rozetrą, aż mi one mlekiem w duszę spłyną!“ —
Gdy droga znowuż koło skał zatoczyła, zmienił się widok odrazu, i Zaratustra wstąpił w krainę śmierci. Sterczały tu czarne i czerwone turnie: naokół ani źdźbła, ani krzewu, ani ptasiego głosu. Była to dolina, której unikał zwierz wszelki, stroniły od niej nawet drapieżniki; tylko pewien gatunek szpetnych, grubych, zielonych węży, przypełzywać tu zwykł w starości, aby zdechnąć. Dlatego też zwali tę dolinę pastuchy: Wężym Skonem.
Zaratustrę ogarnęły czarne wspomnienia, gdyż zdało mu się, iż niegdyś był już w tej dolinie. I wiele ciężkich myśli przytłaczało mu ducha: szedł tedy powoli i zwalniał kroku coraz bardziej, wreszcie przystanął. Wówczas, otworzywszy oczy, ujrzał coś na drodze siedzącego: z kształtu niby człowiek, wszakże mało do człowieka podobne, ujrzał coś niewypowiedzialnego. I w jednej chwili opadł Zaratustrę wielki wstyd, iż coś podobnego własnemi oczyma oglądać musi: zarumienił się aż po siwy włos, odwrócił spojrzenie i uniósł już nogę, aby to złe miejsce opuścić. Lecz oto martwa głusz ocknęła się głosem: na ziemi zabuzowało coś w bełkocie i rzężeniu, jak woda, gdy nocą w nawpół zatkanych rurach bełkocze i rzęzi; wreszcie wyłonił się z tego głos ludzki i ludzka mowa: — brzmiała ona tak:
„Zaratustro! Zaratustro! Zgadnij mą zagadkę! Powiadaj! Mów! Czem jest zemsta na świadku?
Ja cię wstecz przywabiam, gładki tu jest lód! Bacz-że, bacz, aby duma twa nóg tu nie połamała!
Mądrym się mniemasz, dumny Zaratustro! Odgadnij-że mi tę zagadkę, ty twardy łuskaczu orzechów, zagadkę, którą ja przedstawiam! Powiadaj więc kimże jestem ja!“
Gdy Zaratustra te słowa usłyszał — jak sądzicie, co działo się w duszy jego? Opadła go litość; i runął nagle, jak się powala dąb, który długo opierał się licznym drwalom, — ciężko, raptownie, ku trwodze tych, którzy go ściąć pragnęli. Lecz za chwilę stał znów na nogach, a oblicze jego przybrało twardy wyraz.
Poznaje ja cię, rzekł spiżowym głosem: tyś jest mordercą Boga! Puść-że mnie.
Nie zniosłeś tego, kto ciebie widział, — kto cię zawsze na wskroś przezierał, ty najszpetniejszy człowieku! Zemściłeś się na tym świadku!“
Tak rzekł Zaratustra i chciał odejść precz; lecz ów niewypowiedzialny pochwycił go za brzeg szaty, począł znów bełkotać i szukać słów. „Pozostań!“ — rzekł wreszcie —
— pozostań! Nie mijaj mnie! Zgadłem, jaka to siekiera powaliła cię z nóg: Chwała ci, o Zaratustro, że znowu stoisz!
Odgadłeś, wiem to dobrze, jak temu jest na duszy, co jego zabił, — mordercy Boga. Pozostań! Przysiądź się do mnie, nie będzie to daremne.
Do kogóż bo udać się pragnąłem, jeśli nie do ciebie? Pozostań, siądź tutaj! Nie patrz jednak na mnie! Uczcij w ten sposób — brzydotę moją!
Prześladują mnie oni: tyś się stał mą ostatnią ucieczką. Nie swą nienawiścią, nie szpiegami swymi: — z takich prześladowań szydząc, siałbym się dumny i radosny!
Czyż wszelkie powodzenie nie było dotychczas po stronie dobrze prześladowanych? Zaś kto dobrze prześladuje, łacno się uczy śladem chadzać: — wszakże zwykł się znajdować — z tyłu! Lecz ich litość to zdziałała —
— od ich litości umknąłem i do ciebie przystałem. O, Zaratustro, chroń-że mnie, ostatnia ty moja ucieczko, ty jedyny, któryś mnie odgadł:
— tyś odgadł, jak temu na duszy, kto jego zabił. Pozostań! A jeśli odejść chcesz, niecierpliwy: nie idź tą drogą, którą ja przybyłem. Ta droga jest zła.
Złorzeczysz mi może w duchu, że cię tak długo gawędą swą udręczam? Że ci rad już udzielam? Wiedz jednak, jam jest najszpetniejszym człowiekiem,
— który ma zarazem największe i najcięższe nogi. Kędy ja przechodziłem, droga złą się stała. Ja wszystkie drogi zadeptuje na śmierć i na pohańbienie.
A że mijałeś mnie milczący; żeś się zaczerwienił na mój widok, widziałem wszak to dobrze: po tem poznałem, że jesteś Zaratustra.
Każdy inny rzuciłby mi jałmużnę litości wejrzeniem i mową swoją. Lecz na to jam nie dość żebraczy, tyś to odgadł —
— na tem zbyt bogaty, bogaty we wszystko, co wielkie, okrutne, najszpetniejsze, najbardziej niewypowiedzialne! Wstydem swym, o Zaratustro, uczciłeś mnie!
Z wysiłkiem dobyłem się z natłoku litościwych, — aby znaleźć jedynego, co dziś poucza: „litość jest natrętna“ — aby znaleźć ciebie, o Zaratustro!
— natrętną jest, zarówno Boża, jak i człowiecza litość: litość wstydowi się przeciwi. Zaś nie chcieć pomóc bywa nieraz rzeczą dostojniejszą, niźli owa cnota, zawsze do pomocy skora.
Lecz ona to jest dzisiaj imieniem samej cnoty pośród wszystkich ludzi małych, litość owa; — ci nie znają czci wobec wielkiego nieszczęścia, wielkiej brzydoty, wielkiego chybienia.
Ponad tymi wszystkimi spozieram ja górą, jak pies nad grzbietami rojnego stada owiec. Drobne to, miękką wełną porosłe, dobrochętne i szare plemię.
Jako czapla, z zarzuconą w tył głową, wzgardliwie na miałkie spogląda stawy: tako spozieram ja ponad miałkie fale, chęci i dusze.
Zbyt długo przyznawano słuszność tym małym ludziom: tak, iż wreszcie dano im nawet i władzę — i oto pouczają teraz: „dobre jest to, co ludzie mali dobrem zwą“.
Zaś „prawdą“ zwie się dziś to, o czem mawiał ów kaznodzieja, który sam z nich pochodził, ów przedziwny święty i orędownik małych ludzi, który o samym sobie świadczył: „ja — jestem prawda“.
Ten nieskromny zdawna wbija już w pychę małych ludzi — on, co nie lada błąd głosił, pouczając: „ja — jestem prawda“.
Czyż nieskromnemu odpowiedziano kiedykolwiek grzeczniej? — Tyś, o Zaratustro, przeszedł mimo niego, mówiąc: „Nie! Nie! Po trzykroć nie!“
Tyś ostrzegał przed tym błędem, tyś pierwszy ostrzegał przed litością — ostrzegałeś nie wszystkich, ani też nikogo, lecz siebie jedynie, oraz tych, co z twego są rodu.
Wstydziłeś się patrząc na wstyd wielkich cierpiących, i zaprawdę, skoro mówisz: „od strony litości zbliża się wielki chmura, miejcie się na baczności, ludzie!“
— skoro pouczasz: „wszyscy twórcy twardzi są, każda wielka miłość jest wyższa od swego współczucia“: — o Zaratustro, snać świadom ty jesteś znaków, zwiastujących burzę!
Sam jednak — przestrzeż siebie przed własną swą litością! Gdyż wielu jest już w drodze ku tobie: wielu cierpiących, wątpiących, rozpaczających, tonących, marznących —
Ostrzegam cię i przed sobą. Odgadłeś wszak mą najlepszą i najzgubniejszą zagadkę, odgadłeś mnie samego i wszystko, com czynił. Znam ja siekierę, która ciebie obali.
On jednak — umrzeć musiał: oczyma, które wszystko widzą, — widział człowiecze głębie i dna, całą jego zatajoną sromotę i szpetność.
Jego litość wstydu nie znała: wpełzał w nie najbrudniejsze zakątki. Ten najciekawszy, nad miarę natrętny, ten nadlitościwy umrzeć musiał.
On zawsze mnie widział: na takim świadku zemstę wywrzeć musiałem — lub też sam przestać żyć.
Bóg, co widział wszystko, nawet i człowieka, Bóg ten umrzeć musiał! Człowiek nie zcierpi, aby taki świadek żył“.
Tak oto mówił człowiek najszpetniejszy. Zaratustra wszakże powstał w zamiarze odejścia: gdyż mroziło go aż do głębi trzew.
„Ty niewysłowiony, rzekł, ostrzegasz mnie przed swoją drogą. W podzięce za to sławię ci moją drogę. Patrz, tam oto znajduje się jaskinia Zaratustry.
Jaskinia ma jest wielka i głęboka, posiada też i wiele wnęk, najskrytszy znajdzie tam dla się kryjówkę.
Zaś tuż obok niej sto nor i przełazów dla pełzającego, latającego i skaczącego zwierza.
O, odtrącony, który samego siebie odtrąciłeś, nie chcesz przebywać pośród ludzi i ludzkiej litości? Czyń więc, jako ja czynię! W ten sposób uczyć się będziesz zarazem ode mnie; tylko działając, uczy się człowiek.
Lecz pomów pierwej i przedewszystkiem ze zwierzętami memi. Najdumniejsze zwierzę i zwierzę najprzebieglejsze — one dla nas obu będą snać najlepszymi doradcami!“ — —
Tak rzekł Zaratustra i ruszył w drogę w większej, niż przedtem, zadumie i powolniejszym krokiem: gdyż zapytywał siebie o wiele rzeczy i nie łatwo znajdował odpowiedź.
„Jakże ubogi jest człowiek! myślał w swem sercu, jakże szpetny, bełkotliwy i jakże pełen ukrytego wstydu!
Powiadają mi, że człowiek samego siebie kocha: och, jakże wielka musi być ta miłość siebie! Ileż wzgardy ma ona przeciw sobie!
I tamten kochał też siebie, zarówno jak i nienawidził się, — wielkim miłośnikiem jest mi on i wielkim gardzicielem.
Nie spotkałem nikogo, kloby głębiej gardził sobą: i to jest wyżyną. Biada, byłżeby to ów człowiek wyższy, którego krzyk słyszałem?
Kocham wielkich wgardzicieli. Człowiek jest czemś, co przezwyciężone być musi“ — —.