Tako rzecze Zaratustra/Obiata miodowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Obiata miodowa |
Pochodzenie | Tako rzecze Zaratustra |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A. |
Wydanie | nowe |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Toruń, Warszawa, Siedlce |
Tłumacz | Wacław Berent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część czwarta Cały tekst |
Indeks stron |
OBIATA MIODOWA
— I znowuż minęły miesiące, i lata nad duszą Zaratustry, nie baczył na nie; wszakże osiwiał włos jego. Pewnego dnia, gdy zasiadł na kamieniu przed jaskinią swoją i przed się wyglądał, — a wyziera się stamtąd na morze i precz nad kręte przepaści —, wówczas zwierzęta obchodziły go kołem w zadumie i wreszcie ustawiły się przed nim.
O Zaratustro, rzekły, snać szczęścia swego wypatrujesz?“ — „I cóż mi z szczęścia! odparł, od dawna już szczęścia nie baczę, dzieła mego baczę“ — „O Zaratustro, rzekły zwierzęta po raz wtóry, mówisz, jak ten, co ma aż nadto dobra tego. Czyż nie pławisz się w błękitnem jeziorze szczęścia?“ — „O, sowizdrzały, zaśmiał się Zaratustra, jakeście dobrze utrafity tem porównaniem! Wszakże wiecie i to, że szczęście me ciężkie, że nie jest ono, jak płynna fala: dławi mnie, zejść ze mnie nie chce i jest, jak roztopiona smoła“.
Wówczas zwierzęta poczęły znów krążyć wokół niego w zamyśleniu i ustawiły się przed nim powtórnie. „O, Zaratustro, rzekły, więc to stąd pochodzi, że stajesz się coraz to żółtszy i ciemniejszy, aczkolwiek włos twój nabiera siwego i konopiastego wyglądu? Patrz, oto tkwisz w swej smolnej mazi!“ — „O czemże wy tu mówicie, zwierzęta me, zaśmiał się Zaratustra, — zaprawdę, bluźniłem, gdym o smolności powiadał. To, co się ze mną staje, stawać się zwykło ze wszystkiemi owocami, które dojrzewają. Miód to w mych żyłach zgęszcza mi krew i ucisza duszę“. — „Słusznie snać powiadasz, Zaratustro, odparły zwierzęta i garnęły się doń; czybyś nie zechciał jednak wejść dziś na wysoką górę? Powietrze czyste, i widzi się dziś ze szczytów więcej świata, niźli kiedykolwiek“. — „Chętnie, me zwierzęta, odparł, doskonała jest wasza rada i jakby z serca mi dobyta: wejdę dziś na wysoką górę! Baczcież jednak, aby miód był tam pod ręką, żółto-biały, jak lód świeży plaster miodu złotego. Gdyż wiedzcie, chcę tam na górze złożyć obiatę miodową“. —
Kiedy Zaratustra na górze się znalazł, odprawił zwierzęta, które mu towarzyszyły, i ujrzał, że oto jest sam ze sobą: — wówczas śmiał się z całego serca, obejrzał się raz jeszcze i tak przemówił:
Żem o obiacie mówił i o miodowej obiacie, zaprawdę, mowy mej podstęp był to tylko i przydatne, zaprawdę, szaleństwo! Tu na górze wolniej mówić mogę, niźli przed jaskiniami pustelników i przed domowemi zwierzęty pustelników.
I na cóż obiaty! Czyż nie roztrwaniam, co mi darowancm bywa, ja rozrzutnik o tysiącu dłoniach: jakżebym ja to — ofiarą mógł zwać!
A gdym miodu pożądał, pożądałem wszak tylko przynęty, i słodkiej, a lipkiej patoki, po którą sięgną językiem nawet mrukliwe niedźwiedzie i ponure złe ptaki.
— pożądałem najlepszej nęty, jak myśliwce i rybołowce jej łakną. Bo jeśli świat ciemną jest puszczą i ogrójcem wszystkich dzikich łowców, dla mnie jest on raczej przepaścistem i bogatem morzem,
— morzem, pełnem pstrych ryb i raków, wobec których bogów nawet pokusa ogarnąć może, aby rybakami i rybołowcami się stać: tak pełen jest świat dziwotworów wielkich i małych!
Osobliwie świat człowieczy, morze ludzkie: — w jego to wody zanurzam swą złotą różdżkę wędkową i mówię: roztwórz się, ludzka ty przepaści!
Roztwórz się, i wyrzuć mi swe ryby i raki błyskotliwe! Najlepszą nętą wabię dziś najdziwaczniejsze ryby ludzkie!
— nawet szczęście swe rozrzucam na wszystkie dale i odległości, między wschodem, południem i zachodem, zali nie nauczą się ryby ludzkie dorywać do szczęścia mego i trzepotać się wokół niego,
aż póki, wgryzłszy się w ukryte me ostrza, nie zostaną zniewolone ku mojej wyży, te najbarwistsze przepastne twory dna do najzłośliwszego ze wszystkich łowców ludzi.
Albowiem tym ci jestem z głębi duszy i z przedpoczątku: pociągającym, przyciągającym, naprowadzającym, — ja przywódca, hodowca, sfornego chowu mistrz, co niedarmo samego siebie niegdyś nawoływał: „Stań się, kim jesteś!“
Przeto niech ku mnie oto wschodzą: gdyż na znak jeszcze oczekuję, zali nie nadszedł czas mego znijścia; jeszcze między ludzi nie schodzę, jako to uczynić będę musiał.
Na toż to oczekuję podstępnie i szyderczo na wysokich górach, ani zniecierpliwiony, ani też cierpliwy, raczej jak ten, który cierpliwości się oduczył, ponieważ już nie „cierpi“.
Albowiem dola ma czas mi pozostawia, zapomniała mnie ona snać? Lub też może gdzieś za wielkim głazem w cieniu przysiadała i muchy może łapie?
I zaprawdę, wdzięczny jej za to jestem, tej swojej doli wiecznej, że mnie nie szczuje i nie prze, pozostawiając czas na psoty i złośliwości: tak iż dziś dla połowu ryb wspiąłem się na tę wysoką górę.
Czy łowił człowiek kiedykolwiek ryby na wysokiej górze? I choć to nawet szaleństwem jest, co tu zamierzam i sprawuję: lepszeć to, niźli tam na dole w oczekiwaniu stać się uroczystym, zzielenieć i zżółknąć przytem —
— stać się w oczekiwaniu rozfukanym i gniewem dyszącym, — zawyciem z gór idącej, niby świętej, nawałnicy, niecierpliwcem się stać, który w doliny woła: „Słuchajcie, albo was bożym biczem wychłostam!“
Nie złorzeczę ja wszakże gniewcom tym! śmiech mnie tylko nad nimi bierze! Niecierpliwe muszą być te wielkie hałaśliwe bębny, głoszące się tylko dziś, lub nigdy!
Ja zaś i dola ma — nie przemawiamy do dziś, nie przemawiamy też i do nigdy: do przemawiań mamy i cierpliwość, i czas, i nadmiar czasu. Gdyż kiedyś nadejść musi i minąć nas nie może.
Cóż to nadejść musi i minąć nie powinno? Nasz wielki hazard: oto nasze wielkie dalekie królestwo człowiecze, królestwo Zaratustry, tysiącletnie — —
Jakże daleka może być ta „dal“? cóż mnie to obchodzi! Krzepko stoję mimo to —, obu nogami stoję mocno na tej podwalinie,
— na wiecznej podwalinie, na twardym pragłazie, na tem najwyższem, najtwardszem pragórzu, do którego wszystkie wichry ciągną, jak do burzowej rubieży, pytając: Gdzie? i Skąd? i Kędy?
Śmiej się tu, śmiej, ma jasna, krzepka złośliwości! Z wysokich gór rzuć swój migotliwy uśmiech szyderstwa! Przynęć mi swem migotaniem najpiękniejsze ryby ludzkie!
Oraz wszystko, co w morzach wszelkich do mnie należy, moje „dla mnie i przeze mnie“ w rzeczach wszelkich — wyłów-że mi to wszystko i dowiedź to ku mnie: na toż czekam wszak najzłośliwszy ze wszystkich rybołowców.
Wdal, wdal wędko moja! W dół, w głąb, nęto szczęścia mego. Zroś-że rosą swą najsłodszą serca mego miód! Zarwij, wędko ma, w brzuchy wszystkich czarnych smętków!
Wdal, wdal, oko moje! O, jakoż mnogość mórz wokół mnie, ile świtających przyszłości ludzkich! Zaś nade mną jakaż cisza różana! Jakie bezobłoczne milczenie!