Tako rzecze Zaratustra/Pieśń posępku

<<< Dane tekstu >>>
Autor Friedrich Nietzsche
Tytuł Pieśń posępku
Pochodzenie Tako rzecze Zaratustra
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A.
Wydanie nowe
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Toruń, Warszawa, Siedlce
Tłumacz Wacław Berent
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

PIEŚŃ POSĘPKU

1

Gdy Zaratustra te mowy kończył, stanął u wyjścia z jaskini; wraz z ostatniemi słowy wymknął się gościom swoim i uciekł na chwilę w pole.
„O czyste wokół mnie woni, zawołał, o błogosławiona wokół mnie ciszo! Lecz gdzież są zwierzęta moje? Bywaj orle, bywaj wężu mój!
Powiedzcież mi zwierzęta: ci ludzie wyżsi wszyscy społem — czyżby oni nie miłą wydawali woń? O, czyste wokół mnie woni! Teraz dopiero wiem i czuję, jak ja was kocham, zwierzęta moje“.
— I Zaratustra powtórzył po raz drugi: kocham was, zwierzęta me!“ Orzeł zaś i wąż garnęły się doń, dysząc te jego słowa, i spozierały ku niemu. I tak oto stali wszyscy troje, chłonęli i spijali społem czyste powietrze. Gdyż tu nazewnątrz jaskini lepsze było powietrze, niźli pośród ludzi wyższych.

2

Zaledwie Zaratustra opuścił swą jaskinię, podniósł się stary wiła, obejrzał się chytrze naokoło siebie i rzekł: „Już wyszedł!“
I zaledwie to uczynił, o ludzie wyżsi — gdyż chcę wam tem samem schlebiać imieniem i tą samą chwalbą was łechtać, jak on to czynił — już opada mnie zły mój czar i omam, mój szatan posępny,
— który Zaratustrze jest przeciwny z głębi duszy: wybaczcież mu to! Oto chce on czary swe przed wami czynić, zbliża się właśnie jego pora; daremnie borykam się z tym złym duchem.
Wam wszystkim, jakąkolwiek cześć słowami sobie oddawać zechcecie, zwąc się „wolnymi duchy“, „rzetelnymi“, „pokutnikami ducha“, czy też „rozkutymi“ lub „wielkimi marzycielami“,
— wam wszystkim, którzy na wielki wstręt cierpicie, którym stary Bóg umarł, a żaden nowy bóg w kołysce i powijakach jeszcze nie spoczywa, — wam wszystkim skłonny jest zły mój duch i szatan mój czarnoksięski.
Znam ja was, o ludzie wyżsi, znam też i jego, — tego czarodzieja, którego kochać muszę mimowoli, znam ja Zaratustrę: on sam zda mi się nieraz piękną larwą świętego,
— niby nowe przedziwne zamaskowanie, które upodobał był sobie zły mój duch i szatan mój posępny: — kocham Zaratustrę, i, jak mniemam nieraz, kwoli duchowi swemu złemu. —
Lecz oto opada mnie już i zmaga mnie ten duch ciężkości, ten szatan wieczora i mroku: i, zaprawdę, o ludzie wyżsi, zachciewa mu się —
— rozwierajcie jeno oczy! — zachciewa mu się zjawić nago; czy mężczyzną, czy kobietą, nie przewiduję tego jeszcze: lecz zbliża się on, zmaga mnie, — biada! rozwierajcie zmysły!
Przebrzmiał dzień, nastał wieczór rzeczom wielkim; słuchajcież więc i baczcie, o ludzie wyżsi, zali mężczyzną, czy też kobietą, jest ten zły duch wieczornego posępku!“

Tak oto rzekł stary wiła, obejrzał się chytrze wokół i sięgnął po harfę.


3.

Gdy dzienny już przygasa blask,
Gdy rosy ukojenie
Na ziemię sączyć się poczyna,
Niewidocznie, i bezgłośnie —
Łagodnymi bowiem kroki
Stąpa rosy ukojenie, jako wszyscy miłosierni:
Pomnisz wonczas, pomnisz serce nie płomienne,
Jak pragnęłoś ongi,
Łez niebiańskich, ros kojących
Wyczerpane i łaknące.
Jak żółtym szlakiem po murawie
Wieczornego słońca wejrzenia złośliwe
Skroś czarnych drzew wokół cię padały,
Oślepiające skwarnego słońca blaski urągliwe?

Prawdy oblubieniec? Ty? — szydziły one —
Nie! Poeta tylko!
Zwierzę chytre, łupieżcze, pełzające,
Co kłamać musi,
Z wiedzą, z wolą musi łgać:
Łupu łaknąć,
Za jaskrawą maską tkwić,
Samemu sobie larwą,
Samemu sobie łupem być —
I to — prawdyż to miłośnik?
Nie! Szaleniec tylko! Tylko poeta!
Co od rzeczy gada,
Z poza larw błazeńskich jaskrawe brednie głosi,
Po fałszywych mostach snów ciągle się snujący,
Po barwistych tęczach,
Gdzie fałszywe nieba
I ziemie fałszywe,
Ciągle się snujący, zawsze tułający.
To szaleniec tylko! To tylko poeta!

Więc to — prawdy oblubieniec?
Nie cichy, nie drętwy, nie gładki, nie zimny,
I nie sposągowiały,
Jako posąg Boga,
Przed chromami nie stawiany,
Jako warta Boża:
Nie! Tyś mi wrogi prawdy tym posągom,
W każdej puszczy bardziej swojski, niźli przed świątnicą,
Pełen kociej samowoli,
Poprzez każde okno walisz
Skokiem! w każdy spadasz traf,
Każdą knieję rad powęszysz,
Żądnie — tęsknię w nozdrza chłoniesz,
Aby w puszczy uroczysku
Wśród drapieżców gdzieś plamistych
Biegać piękny, kraśny, grzesznie zdrów,
Z obwisłemi żądzą wargi,
Błogo szyderczy, piekielny, błogo krwiożerczy
W mateczniku krążyć, rabując, pełzając i łżąc: —

Lub jak orzeł, co długo
W przepaściach drętwy topi wzrok,
W swoich przepaściach: — —
O, jakże się tu one w dół,
W otchłań, w bezdeń,
W coraz to głębszą kłębią głąb! —
Potem,
Nagle, w drżący grot,
W śmigły lot,
Już w jagnięta orzeł godzi.
Gromem spada ptak rozżarty,
Jagniąt krwi łakomy,
Jagnięcym zawsze duszom wróg,
Wróg wszystkiemu, co spoziera
Sennie, jagnięco, z runy kędzierzawej,
Co patrzy szaro, owczo, poczciwie, jagnięco!
Tak oto
Orle, panterze
Są tęsknoty poety.
twoje tęsknoty pod masek tysiącem,
Ty szaleńcze! Ty poeto!

Ty, coś dojrzał w człeku
Równie Boga, jak i owcę: —
Chcesz Boga rozszarpać w człowieku
Oraz owcę w człeku,
A rozszarpując śmiać się
Oto, oto twa szczęśliwość!
Szczęśliwość pantery i orła!
Szczęśliwość błazna i poety!“ — —

Gdy dzienny już przygasa blask,
Gdzie zielony sierp księżyca
Pośród nieba już purpury
Zawistnie pomyka:
— wrogi dniowi,
W każdym kroku skrycie
Girlandy róż wiszących
Sierpem zetnie, aż padną,
I blade, w nocy runą głębie:

Tak zapadłem niegdyś ja
Z obłędu prawdy mego,
Z moich tęsknot dnia,
Znużony dniem, od światła chory,
— runąłem wstecz, w mrok i w cień:
Spiekotą jednej prawdy
Niegdyś tak spragniony:
— zali pomnisz, pomnisz jeszcze, serce moje wrzące,
Jak tużyłoś ongi? —
Żem wygnańcem jest
Z dziedzin wszelkiej prawdy
Szaleniec tylko!
Tylko poeta!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fryderyk Nietzsche i tłumacza: Wacław Berent.